[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście nikt nie był na tyle głupi, by przyznać, że ma jakieś nieuczciwie zdobyte łupy, byłto więc jedynie pusty gest, a i Ryszard nie zamierzał nikogo w tym względzie naciskać.Abyjednak poprawić stosunki z mieszczanami, zakazał hazardu pod surową karą.Ustalił też cenęchleba i wina i zapowiedział, że tych podstawowych dóbr Gryfonowie nie mogą sprzedawaćdrożej.W końcu, by okazać pokojowe zamiary, wykonał jeszcze jeden, moim zdaniemnajhojniejszy gest - jedną trzecią złota otrzymanego od Tankreda przekazał królowi Filipowi.Udobruchany król Francji wrócił do swego legowiska w pałacu, bez wątpienia po to tylko, byszukać pretekstu do kolejnego sporu z naszym wielkodusznym monarchą.Ambroisepowiedział mi kiedyś przy kielichu wina i świeżej pieczonej wieprzowinie, że świętawyprawa króla Francji była wymierzona nie tyle w Saracenów, ile w Ryszarda - i choć był totylko pijacki żart, zawierał sporo prawdy.Manekin ćwiczebny, quintain, to poziomy drąg z okrągłym drewnianym celem najednym końcu i przeciwwagą w postaci skórzanego worka z ziarnem lub z wodą na drugim.Drąg montowano na pionowym palu.Kiedy tarcza została trafiona lancą przez rycerza nakoniu, cały mechanizm obracał się bardzo szybko, a stanowiący przeciwwagę wór z ziarnempotrafił zmieść z siodła nieuważnego jezdzca.wiczyłem posługiwanie się lancą, gdy mieszkałem w Sherwood w domu staregosaskiego wojownika Thangbranda, ale nigdy nie opanowałem dobrze tej sztuki.Wiedziałem,że liczyła się tu przede wszystkim szybkość, kiedy więc sir James po raz pierwszy kazał mizaatakować manekina, spiąłem Ducha ostrogami i ruszyłem w stronę drąga, licząc na łatwycel.Do lewego ramienia miałem przypiętą tarczę w kształcie latawca, a pod prawą pachądzierżyłem długą stępioną włócznię.Nad ciężką lancą było o wiele trudniej zapanować, niż sądziłem.Jej czubek majtał sięwe wszystkie strony, kiedy podskakiwałem wraz z koniem, i w rezultacie w ogóle nie trafiłemw cel.Duch zachwiał się, ale biegł dalej siłą rozpędu.W ostatniej chwili uskoczył w bok, byuniknąć zderzenia z manekinem, a ten trafił w moją tarczę z ogromną siłą i niemal wysadziłmnie z siodła.Obracający się wór z ziarnem świsnął mi za plecami, mijając mnie o włos.Kiedy podjeżdżałem truchtem do sir Jamesa, spodziewałem się przytyków i drwin.Nieraz słyszałem, jak sztorcuje swoich żołnierzy, a gdy był wściekły, potrafił przeklinać tak,że zawstydziłby niejednego alfonsa.On jednak powiedział tylko:- Za pierwszym razem nikomu się nie udaje.Popatrz jeszcze raz na mnie.I pocwałował w stronę manekina z lancą wzniesioną przed siebie nieruchomo, jakbybyła zaczarowana.Ostatnich kilka jardów przejechał galopem, trafił w sam środek drewnianejtarczy i minął drąg, nim worek z ziarnem zdążył wykonać ćwierć obrotu.Spróbowałem ponownie, ale znów chybiłem i znów musiałem bronić się tarczą przedworkiem.Przy kolejnej próbie zwolniłem przed samym celem, by trafić w tarczę, i obrotowyworek trafił mnie w żebra, zrzucając z siodła.Obolały i niemal bez tchu dosiadłem Ducha iwróciłem do sir Jamesa.- Chyba musimy zacząć od czegoś prostszego - rzekł bez cienia niechęci w głosie.Ustawił drąg wysokości człowieka z wyciętym na szczycie rozwidleniem, w którymumieścił splecione ze słomy kółko wielkości jabłka.Prawdziwą, nie stępioną lancą, miałemtrafić w to kółko i zdjąć je z drąga.Zadanie wcale nie było prostsze.Ciągle pudłowałem,nawet jadąc truchtem, więc byłem coraz bardziej sfrustrowany, a nawet zły na siebie i na sirJamesa, że tak mnie upokarza, obnażając mój brak umiejętności.- Spróbuj galopem - zaproponował, kiedy spudłowałem po raz dwudziesty.Zmełłem w ustach przekleństwo, spiąłem Ducha ostrogami i po chwili obaj pędziliśmyw stronę kółka na drągu.O dziwo, na galopującym koniu siedziało mi się znacznie stabilniej.Kiedy zbliżyłem się do celu, dzgnąłem lancą jak mieczem i ku swemu zdumieniu przebiłemsłomiane kółko i zdjąłem je z drąga.Poczułem satysfakcję.Wreszcie sukces! Sir Jamesskrzywił się nieco bardziej, co chyba było jego wersją uśmiechu.- A teraz powtórz - powiedział.I powtórzyłem.W ciągu tygodnia opanowałem sztukę trafiania w słomiane kółko.Udawało mi sięzdjąć je z drąga dziewiętnaście razy na dwadzieścia prób.Wtedy wróciliśmy do manekina.Podwóch kolejnych tygodniach opanowałem i tę umiejętność.I zyskałem przyjaciela.Pewnego dnia po wielu godzinach ćwiczeń z manekinem sir James zaprosił mnie nawino.Był pózny listopad i dni stawały się coraz krótsze.Tego popołudnia siedzieliśmy wprawie pustym klasztornym refektarzu - poza nami tylko dwóch rycerzy grało w drugimkońcu sali w backgammona - rozmawialiśmy o taktyce saraceńskiej jazdy.Sir James był już w Jerozolimie, nim wpadła w ręce Saladyna, i dużo wiedział o styluwalki tureckiej konnicy.Opowiadał mi, że Saraceni są mistrzami siodła: podjeżdżają bardzoblisko do wroga, strzelają z łuku w pełnym biegu, a potem szybko się oddalają.Nagle przy naszym stole pojawiła się Nur, podając chleb i zimną pieczeń do zacnegowina, które przyniósł sir James.Brus skrzywił się, ale on krzywił się na każdego, taki już miał wyraz twarzy.Nurjednak, najwyrazniej przestraszona, podeszła bliżej mnie.Zauważyła luzną nitkę w mojejtunice i prawdziwie kobiecym gestem oderwała ją, a potem wygładziła materiał na moimramieniu.Nie zwracałem uwagi na Nur, bo patrzyłem na sir Jamesa i zastanawiałem się, jakmożna pokonać saraceńską jazdę.Zobaczyłem, że otworzył usta ze zdziwienia, a kiedydziewczyna wyszła, pochylił się do mnie i powiedział ściszonym głosem:- Przepraszam, że pytam, Alanie, ale czy dzielisz łoże z tym uroczym dziewczęciem?Oblałem się rumieńcem.- Oczywiście, że nie - odparłem.- To nie jakaś nierządnica, tylko cnotliwadziewczyna, młoda służąca, której obiecałem pomóc wrócić do rodziny w Ziemi Zwiętej.- Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że jest w tobie zakochana po uszy? - ciągnął.-Widać to na milę.Odebrało mi mowę.Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że moje uczucia do Nurmogą być odwzajemniane.Sir James chyba zrozumiał, że wkroczył na grząski grunt, i szybko zmienił temat.- Znałem kiedyś pewne piękne dziewczę - rzekł.- No, może nie była równie pięknajak ta, ale też mnie kochała.Miałem jednak konkurenta o jej względy.To było lata temu,jeszcze w Szkocji, ale dobrze pamiętam jej twarz.Miała na imię Dorothea, Dotty.Ledwie go słuchałem.Chciałem pobiec za Nur, chwycić ją w ramiona i zapytać, czymnie kocha.Zdołałem się jednak opanować i nieobecnym głosem zapytałem:- Czy to dlatego wyjechałeś ze Szkocji? Z miłości?- Och nie, nie z takich wzniosłych przyczyn.Po prostu kogoś zabiłem.Jednego zDouglasów, a kiedy człek zabije Douglasa, musi się mieć na baczności, bo cały ich klan rzucasię w pogoń, szukając zemsty.Są równie mściwi, jak Murdacowie, ale oni nam sprzyjają.- Co się stało? - spytałem zaciekawiony wbrew sobie.- Ot, zwykła sprzeczka w gospodzie w Annandale, ale puściły nam nerwy, dobyliśmymieczy i nim się obejrzałem, młody Archie Douglas leżał martwy u moich stóp.Pojechałemdo zamku władcy Brus, mego wuja Roberta, zapytać, co mam robić.Okazał mi współczucie -kiedyś zabił kogoś przypadkiem - i zapłacił Douglasom sowity okup.Po prawdzie, młodyArchie nie był tyle wart, był z niego pijak i utracjusz, ale Robert Brus był bogaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Oczywiście nikt nie był na tyle głupi, by przyznać, że ma jakieś nieuczciwie zdobyte łupy, byłto więc jedynie pusty gest, a i Ryszard nie zamierzał nikogo w tym względzie naciskać.Abyjednak poprawić stosunki z mieszczanami, zakazał hazardu pod surową karą.Ustalił też cenęchleba i wina i zapowiedział, że tych podstawowych dóbr Gryfonowie nie mogą sprzedawaćdrożej.W końcu, by okazać pokojowe zamiary, wykonał jeszcze jeden, moim zdaniemnajhojniejszy gest - jedną trzecią złota otrzymanego od Tankreda przekazał królowi Filipowi.Udobruchany król Francji wrócił do swego legowiska w pałacu, bez wątpienia po to tylko, byszukać pretekstu do kolejnego sporu z naszym wielkodusznym monarchą.Ambroisepowiedział mi kiedyś przy kielichu wina i świeżej pieczonej wieprzowinie, że świętawyprawa króla Francji była wymierzona nie tyle w Saracenów, ile w Ryszarda - i choć był totylko pijacki żart, zawierał sporo prawdy.Manekin ćwiczebny, quintain, to poziomy drąg z okrągłym drewnianym celem najednym końcu i przeciwwagą w postaci skórzanego worka z ziarnem lub z wodą na drugim.Drąg montowano na pionowym palu.Kiedy tarcza została trafiona lancą przez rycerza nakoniu, cały mechanizm obracał się bardzo szybko, a stanowiący przeciwwagę wór z ziarnempotrafił zmieść z siodła nieuważnego jezdzca.wiczyłem posługiwanie się lancą, gdy mieszkałem w Sherwood w domu staregosaskiego wojownika Thangbranda, ale nigdy nie opanowałem dobrze tej sztuki.Wiedziałem,że liczyła się tu przede wszystkim szybkość, kiedy więc sir James po raz pierwszy kazał mizaatakować manekina, spiąłem Ducha ostrogami i ruszyłem w stronę drąga, licząc na łatwycel.Do lewego ramienia miałem przypiętą tarczę w kształcie latawca, a pod prawą pachądzierżyłem długą stępioną włócznię.Nad ciężką lancą było o wiele trudniej zapanować, niż sądziłem.Jej czubek majtał sięwe wszystkie strony, kiedy podskakiwałem wraz z koniem, i w rezultacie w ogóle nie trafiłemw cel.Duch zachwiał się, ale biegł dalej siłą rozpędu.W ostatniej chwili uskoczył w bok, byuniknąć zderzenia z manekinem, a ten trafił w moją tarczę z ogromną siłą i niemal wysadziłmnie z siodła.Obracający się wór z ziarnem świsnął mi za plecami, mijając mnie o włos.Kiedy podjeżdżałem truchtem do sir Jamesa, spodziewałem się przytyków i drwin.Nieraz słyszałem, jak sztorcuje swoich żołnierzy, a gdy był wściekły, potrafił przeklinać tak,że zawstydziłby niejednego alfonsa.On jednak powiedział tylko:- Za pierwszym razem nikomu się nie udaje.Popatrz jeszcze raz na mnie.I pocwałował w stronę manekina z lancą wzniesioną przed siebie nieruchomo, jakbybyła zaczarowana.Ostatnich kilka jardów przejechał galopem, trafił w sam środek drewnianejtarczy i minął drąg, nim worek z ziarnem zdążył wykonać ćwierć obrotu.Spróbowałem ponownie, ale znów chybiłem i znów musiałem bronić się tarczą przedworkiem.Przy kolejnej próbie zwolniłem przed samym celem, by trafić w tarczę, i obrotowyworek trafił mnie w żebra, zrzucając z siodła.Obolały i niemal bez tchu dosiadłem Ducha iwróciłem do sir Jamesa.- Chyba musimy zacząć od czegoś prostszego - rzekł bez cienia niechęci w głosie.Ustawił drąg wysokości człowieka z wyciętym na szczycie rozwidleniem, w którymumieścił splecione ze słomy kółko wielkości jabłka.Prawdziwą, nie stępioną lancą, miałemtrafić w to kółko i zdjąć je z drąga.Zadanie wcale nie było prostsze.Ciągle pudłowałem,nawet jadąc truchtem, więc byłem coraz bardziej sfrustrowany, a nawet zły na siebie i na sirJamesa, że tak mnie upokarza, obnażając mój brak umiejętności.- Spróbuj galopem - zaproponował, kiedy spudłowałem po raz dwudziesty.Zmełłem w ustach przekleństwo, spiąłem Ducha ostrogami i po chwili obaj pędziliśmyw stronę kółka na drągu.O dziwo, na galopującym koniu siedziało mi się znacznie stabilniej.Kiedy zbliżyłem się do celu, dzgnąłem lancą jak mieczem i ku swemu zdumieniu przebiłemsłomiane kółko i zdjąłem je z drąga.Poczułem satysfakcję.Wreszcie sukces! Sir Jamesskrzywił się nieco bardziej, co chyba było jego wersją uśmiechu.- A teraz powtórz - powiedział.I powtórzyłem.W ciągu tygodnia opanowałem sztukę trafiania w słomiane kółko.Udawało mi sięzdjąć je z drąga dziewiętnaście razy na dwadzieścia prób.Wtedy wróciliśmy do manekina.Podwóch kolejnych tygodniach opanowałem i tę umiejętność.I zyskałem przyjaciela.Pewnego dnia po wielu godzinach ćwiczeń z manekinem sir James zaprosił mnie nawino.Był pózny listopad i dni stawały się coraz krótsze.Tego popołudnia siedzieliśmy wprawie pustym klasztornym refektarzu - poza nami tylko dwóch rycerzy grało w drugimkońcu sali w backgammona - rozmawialiśmy o taktyce saraceńskiej jazdy.Sir James był już w Jerozolimie, nim wpadła w ręce Saladyna, i dużo wiedział o styluwalki tureckiej konnicy.Opowiadał mi, że Saraceni są mistrzami siodła: podjeżdżają bardzoblisko do wroga, strzelają z łuku w pełnym biegu, a potem szybko się oddalają.Nagle przy naszym stole pojawiła się Nur, podając chleb i zimną pieczeń do zacnegowina, które przyniósł sir James.Brus skrzywił się, ale on krzywił się na każdego, taki już miał wyraz twarzy.Nurjednak, najwyrazniej przestraszona, podeszła bliżej mnie.Zauważyła luzną nitkę w mojejtunice i prawdziwie kobiecym gestem oderwała ją, a potem wygładziła materiał na moimramieniu.Nie zwracałem uwagi na Nur, bo patrzyłem na sir Jamesa i zastanawiałem się, jakmożna pokonać saraceńską jazdę.Zobaczyłem, że otworzył usta ze zdziwienia, a kiedydziewczyna wyszła, pochylił się do mnie i powiedział ściszonym głosem:- Przepraszam, że pytam, Alanie, ale czy dzielisz łoże z tym uroczym dziewczęciem?Oblałem się rumieńcem.- Oczywiście, że nie - odparłem.- To nie jakaś nierządnica, tylko cnotliwadziewczyna, młoda służąca, której obiecałem pomóc wrócić do rodziny w Ziemi Zwiętej.- Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że jest w tobie zakochana po uszy? - ciągnął.-Widać to na milę.Odebrało mi mowę.Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że moje uczucia do Nurmogą być odwzajemniane.Sir James chyba zrozumiał, że wkroczył na grząski grunt, i szybko zmienił temat.- Znałem kiedyś pewne piękne dziewczę - rzekł.- No, może nie była równie pięknajak ta, ale też mnie kochała.Miałem jednak konkurenta o jej względy.To było lata temu,jeszcze w Szkocji, ale dobrze pamiętam jej twarz.Miała na imię Dorothea, Dotty.Ledwie go słuchałem.Chciałem pobiec za Nur, chwycić ją w ramiona i zapytać, czymnie kocha.Zdołałem się jednak opanować i nieobecnym głosem zapytałem:- Czy to dlatego wyjechałeś ze Szkocji? Z miłości?- Och nie, nie z takich wzniosłych przyczyn.Po prostu kogoś zabiłem.Jednego zDouglasów, a kiedy człek zabije Douglasa, musi się mieć na baczności, bo cały ich klan rzucasię w pogoń, szukając zemsty.Są równie mściwi, jak Murdacowie, ale oni nam sprzyjają.- Co się stało? - spytałem zaciekawiony wbrew sobie.- Ot, zwykła sprzeczka w gospodzie w Annandale, ale puściły nam nerwy, dobyliśmymieczy i nim się obejrzałem, młody Archie Douglas leżał martwy u moich stóp.Pojechałemdo zamku władcy Brus, mego wuja Roberta, zapytać, co mam robić.Okazał mi współczucie -kiedyś zabił kogoś przypadkiem - i zapłacił Douglasom sowity okup.Po prawdzie, młodyArchie nie był tyle wart, był z niego pijak i utracjusz, ale Robert Brus był bogaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]