X




[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reszta, ośmielam się przypuszczać,wcale jej nie obchodzi.- Myślisz więc, że nic nie powie?- Może przez dzień lub dwa.Ale nie wierzę, żeby była zdolna do zachowania takiejtajemnicy przed swym małżonkiem.Co z ucieczką? Aktualna?- Jak nigdy.- Cieszę się, że to mówisz.Bo odnoszę wrażenie, że teraz już rzeczywiście nie maodwrotu.Dni owego tygodnia upływały w powolnej agonii.Juli�n przychodził codzienniedo szkoły San Gabriel, czując ciążącą mu coraz bardziej niepewność.Siedział w klasie nakolejnych lekcjach, udając, że jest obecny, niezdolny nawet do wymiany choćby jednegospojrzenia z Miquelem Moliner, którego zaczynał ogarniać równie dręczący, jeśli niewiększy niepokój.Jorge Aldaya nic nie mówił.Był jak zwykle miły i uprzejmy.A Jacintaprzestała po niego przychodzić.Teraz po młodego Aldayę przyjeżdżał szofer donRicarda.Juli�n czuł, że kona powoli i że właściwie marzy już tylko o tym, żeby stało sięwreszcie to, co się stać musi, byle to czekanie dobiegło końca.W czwartek po południu,już po lekcjach, zaczął dopuszczać myśl, że może jednak szczęście mu dopisało.PaniAldaya nic nie powiedziała, być może ze wstydu, głupoty lub którejkolwiek z przyczynprzewidywanych przez Miquela.Nieistotne.Ważne, by trzymała język za zębami doniedzieli.Tej nocy po raz pierwszy od kilku dni zdołał zasnąć.W piątek rano spotkał czekającego nań przed ogrodzeniem szkoły ojcaRomanonesa.- Julianie, muszę z tobą porozmawiać.- Tak, proszę ojca. - Od początku wiedziałem, że ten dzień nadejdzie, i muszę ci wyznać, że radjestem, iż to ja osobiście przekażę ci nowinę.- Jaką nowinę, ojcze?Juli�n Carax nie był już uczniem szkoły San Gabriel.Jego obecność w budynku,salach czy nawet ogrodach była absolutnie zabroniona.Wszystkie jego rzeczy i książkiprzechodziły na własność szkoły.- Techniczna nazwa to relegowanie ucznia ze skutkiem natychmiastowym -podsumował ojciec Romanones.- Mogę zapytać o przyczynę?- Znalazłoby się ich z tuzin, ale jestem pewien, że sam będziesz mógł wybraćnajodpowiedniejszą.%7łegnaj, Carax.Szczęścia w życiu.A będziesz go potrzebował.Stojąca na placu fontann kilkadziesiąt metrów dalej grupka uczniówprzypatrywała mu się.Niektórzy się śmiali, czyniąc pożegnalne gesty ręką.Inni patrzylina niego ze zdziwieniem i współczuciem.Tylko jeden uśmiechał się smutno: jegoprzyjaciel Miquel Moliner, który kiwnął jedynie głową i wyszeptał jakieś milczące słowa.Julianowi zdało się, że odczytuje w powietrzu:  Do niedzieli".Wracając do domu na rondzie San Antonio, Juli�n spostrzegł stojący przedzakładem mercedes don Ricarda Aldayi.Zatrzymał się na rogu i czekał.Po chwili donRicardo wyszedł ze sklepu ojca i wsiadł do samochodu.Juli�n schował się w bramie istał w niej, dopóki samochód nie odjechał w kierunku placu Uniwersyteckiego.Wbiegłschodami na górę.Jego matka, Sophie, czekała zalana łzami.- Coś ty zrobił, Julianie - wyszeptała, bez złości.- Wybacz, mamo.Sophie mocno objęła syna.Wychudła i postarzała się, jakby wszyscy okradli ją zżycia i młodości.A ja najbardziej, pomyślał Juli�n.- Posłuchaj uważnie, Julianie.Twój ojciec i don Ricardo Ałdaya wszystko takzałatwili, żebyś w ciągu kilku dni znalazł się w wojsku.Aldaya ma wpływy.Musiszwyjechać, Julianie.Musisz wyjechać tam, gdzie żaden z nich cię nie znajdzie.Juli�n odniósł wrażenie, że w oczach matki dostrzega trawiący ją od środka cień.- Czy jest coś jeszcze, mamo? Coś, czego mi mama nie powiedziała?Sophie wpatrywała się w syna, nie próbując nawet powstrzymać drżenia ust.- Musisz wyjechać.Obydwoje musimy odejść stąd na zawsze.Juli�n objął ją mocno i wyszeptał do ucha:- Niech się mama o mnie nie martwi.Niech się mama nie martwi. Całą sobotę spędził zamknięty w pokoju, wśród swoich książek i zeszytów zrysunkami.Kapelusznik zszedł do sklepu prawie o świcie i wrócił dopiero póznymrankiem.Nawet nie ma odwagi powiedzieć mi tego prosto w twarz, pomyślał Juli�n.Owej nocy, z oczami pełnymi łez, pożegnał się z latami, które spędził w tym ciemnym izimnym pokoju, zagubiony w niemających się spełnić marzeniach.W niedzielę o świcie,za cały bagaż mając tylko torbę z ubraniem i kilkoma książkami, ucałował w czołoskuloną i śpiącą wśród pledów w jadalni Sophie i odszedł.Ulice okrywała błękitnawamgiełka i miedziane błyski wschodziły z tarasów Starego Miasta.Szedł powoli, żegnającsię z każdą bramą, każdym zaułkiem, zastanawiając się, czy pułapka czasu jestrzeczywiście pułapką i czy któregoś dnia będzie mógł pamiętać tylko to, co dobre, izapomni o samotności, która tyle razy prześladowała go na tych ulicach.DworzecFrancia był opustoszały, wygięte i wypolerowane klingi torów płonęły w świetle świtu itonęły we mgle.Juli�n usiadł na ławce i wyjął książkę.Siedział tak parę godzin,zagubiony w magii słów, wchodząc coraz w inną skórę, zmieniając imię.Dał się porwaćmarzeniom jakichś postaci w cieniu, sądząc, że nie ma dlań na ziemi żadnego innegosanktuarium ani schronienia.Już wiedział, że Pen�lope nie przyjdzie na spotkanie.Wiedział, że on sam wsiądzie do pociągu jedynie w towarzystwie wspomnienia.Gdy wsamo południe na stacji pojawił się Miquel Moliner i wręczył mu bilet i wszystkiepieniądze, jakie udało się zebrać, przyjaciele objęli się w milczeniu.Juli�n nigdy niewidział, by Miquel Moliner płakał.Zegar ich osaczał, odliczając uciekające minuty.- Jeszcze jest czas - szeptał Miquel, z wzrokiem wlepionym w wejście na perony.Opierwszej pięć zawiadowca stacji ostatni raz wezwał pasażerów udających się do Paryżado zajmowania miejsca w pociągu.Pociąg powoli już ruszał, gdy Juli�n spojrzał zasiebie, żeby pożegnać się z przyjacielem.Miquel Moliner patrzył na niego, stojąc naperonie, z rękoma w kieszeniach.- Pisz - powiedział.- Jak tylko dojadę, zaraz napiszę - odparł Juli�n.- Nie.Nie do mnie.Pisz książki.Nie listy.Pisz je dla mnie.Dla Pen�lope.Juli�n przytaknął, teraz dopiero uświadamiając sobie, jak bardzo będzie tęskniłza przyjacielem.- I nie rezygnuj z marzeń - dodał Miquel.- Nigdy nie wiesz, kiedy okażą siępotrzebne.- Zawsze są - szepnął Juli�n, ale ryk pociągu już porwał słowa. - Pen�lope opowiedziała mi, co się wydarzyło tamtej nocy, gdy pani natrafiła na nichw moim pokoju.Następnego dnia kazała mi przyjść do siebie i zapytała, co wiem oJulianie.Powiedziałam, że ja nic nie wiem, że to dobry chłopak, kolega Jorge.Kazała mitrzymać Pen�lope pod kluczem w pokoju, dopóki nie zmieni polecenia.Don Ricardo był wMadrycie i wrócił dopiero w piątek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  • Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.