[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za mną szedłAtlon.Usłyszałem zgrzyt zamykającej się automatycznie klapy i natychmiast zapalił się wścianie zielony punkt. Delfin schodził w głębiny oceanu. Zmieniwszy przemoczone ubranie poszedłem do biblioteki.Zastałem tam Szmidta iRamana zatopionych w ożywionej rozmowie. Cóż, że potrafimy spowodować deszcz i zmienić klimat  dowodził gorąco nurek. Przecież to już nasi przodkowie znali, nic w tym nadzwyczajnego.Czas najwyższy, żebynam jakieś cyklony nie przeszkadzały w pracach. Powoli i to opanujemy  odpowiedział spokojnie profesor Szmidt. Chciałby panprzeskoczyć epokę, a to, niestety, się nie uda.Musimy wpierw uporządkować naszą planetę, anastępnie dopiero przejdziemy do generalnego ataku na pogodę. Wydaje mi się, że zbyt długo trwają wyczekiwania w tej dziedzinie  westchnąłRaman. Od kilku lat panuje kompletny zastój.Po zmęczonej twarzy Szmidta przewinął się uśmiech. To tylko pozory  odparł. W istocie ich instytuty nie mogą podołać nawałowipracy.Sto pięćdziesiąt lat temu nawodniliśmy pustynie, przecięliśmy je pasami leśnymi,stworzyliśmy nowe rzeki i zbiorniki wodne, a stale jeszcze przebiegają na tych terenachprocesy zmian klimatycznych.A ostatnie roboty nad regulacją dorzecza Amazonki? Czyżgłównej pracy nie wykonali klimatolodzy? Ich zakres działania stale rośnie.W chwili obecnejmają swoje stacje doświadczalne na Wenus i Marsie.Chcą wraz z chemikami przystosowaćatmosferę i klimat tych planet do potrzeb ludzkich.A budowa sztucznego słońca nad Antar-ktydą? Jaka to olbrzymia praca dla klimatologa! Ponad czternaście milionów kilometrówkwadratowych pokrytych wiecznymi lodami, spod których zaledwie wystają szczyty wyso-kich gór.Lody wpływające na klimat całej kuli ziemskiej zaczną tajeć.Obliczyć, opracowaćnaukowo te wszystkie procesy, włączyć część nowych wód do bilansu opadów naszej planety,zastanowić się wspólnie z przedstawicielami różnych gałęzi nauk, co zrobić z resztą tejmieszaniny tlenu i wodoru.Nie, nie sądzę, aby klimatolodzy się nudzili.Raczej strasznie sięspieszą i po prostu nie mają czasu, aby się zająć kilkoma cyklonami, które czasem powstanąpoza zasięgiem stacji pogody. Zresztą po stopieniu lodów Antarktydy może nie będzie się trzeba nad tym zastana-wiać  wtrąciłem do rozmowy.Odpowiedzi jednak nie otrzymałem, ponieważ profesor pochylił się gwałtownie nadprzyniesionym tu z pokładu aparatem kontrolnym.Na jego płycie podzielonej na dwadzieściapól paliły się dwa punkty świetlne oznaczające pozostawione w powietrzu dyskoloty.Terazjeden z punktów zaczął gwałtownie mrugać i nagle zgasł.Szmidt wyprostował się w fotelu. Straciliśmy jeden aparat  powiedział.Przez chwilę jeszcze rozmawialiśmy o budowie stacji elektromagnetycznych dla kiero-wania sztucznym słońcem.Profesor począł wyjaśniać znaczenie promieni E w procesie stwo-rzenia pola grawitacyjnego dla Helios II.Najwyższe Kolegium Naukowe wiązało z miastematomowym plan przeobrażenia Antarktydy  jedno z największych przedsięwzięć ludzkości.Stacje grawitacyjne musiały mieć zapewniony stały dopływ olbrzymiej ilości energii elektry-cznej, aby utrzymać kulę rozżarzonych gazów na odpowiedniej wysokości ponad powierz-chnią globu.Przywiązywano zatem wielką wagę do wykrycia zródła promieni zakłócających,zakłócenia bowiem w polu grawitacyjnym lub jego chwilowy zanik spowodować by musiałynieobliczalną w skutkach katastrofę.Helios II spadłby na ziemię, wtapiając się w nią natych-miast, część jednak gazów podlegająca gwałtownym przemianom jądrowym rozpełzłaby siępo powierzchni Antarktydy, zamieniając ją w martwą pustynię podobną do krajobrazu księ-życowego.Uruchomienie zatem sztucznego słońca uzależniono od wykrycia zródła zakłóceń.Rozmowę, przerwał nam sygnał telewizofonu.Szmidt przekręcił gałkę i na ekranieukazała się twarz Juwara. Przepraszam, że przerywam rozmowę  powiedział  ale mam tutaj ciekawy przy-padek, który panów niewątpliwie zainteresuje.Czy mogę prosić do mojego gabinetu?Profesor Szmidt przekazał swojemu laboratorium kontrolowanie pracy ostatniego dyskolotu, po czym przeszliśmy do części statku zajętej przez oceanologów.Juwar powitał nas skinięciem głowy, wskazując w milczeniu leżący przed nim arkusz.Była to duża mapa dna morskiego, składająca się z wielu kwadratowych odcinków.Mieliśmyprzed sobą rezultat codziennych wycieczek oceanografów.Pochyliłem się nad mapą i spojrza-łem na miejsce wskazane przez Juwara.Ciągnęły się tutaj dwa pasma górskie zamkniętekotliną o urwistych ścianach.Mapa, wykonana bardzo ostro i dokładnie, była w tym miejscuprzyciemniona, kontury zboczy zatarły się, tworząc chaos linii i plam.Nic z tego nie rozumie-jąc spojrzałem pytająco na moich towarzyszy.Profesor zaledwie rzucił okiem na mapę, lecztwarz Ramana zdradzała podniecenie. Ciekawe  powiedział cicho nurek, prostując swoją postać.Szmidt spytał, czy aparaty nie uległy uszkodzeniu. Nie.Urządzenia były w najlepszym porządku  odparł oceanograf. Ciekawe, ciekawe. zamruczał Raman, pochylając się ponownie nad mapą. Ale co to właściwie jest?  zapytałem Juwara. Sam jeszcze nie wiem.Otóż sonda, przy pomocy której wykonujemy nasze mapy wtym miejscu, zaczęła zachowywać się bardzo dziwnie.Wysłane impulsy z niewiadomychprzyczyn odbiły się kilkakrotnie od dna, tworząc widoczne na mapie plamy. Mogą to być pola wodorostów zagnane w kotlinę  powiedział niepewnie Raman. Jest to teren wulkaniczny i być może istnieją tam jakieś nadzwyczajne warunki dla takmasowej wegetacji, chociaż.wydaje mi się, że inaczej to powinno wypaść na mapie.Chyba dodał po namyśle  że są to te szczególne rośliny.Juwar skinął potakująco [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl