[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odeszła od niej martwota rąk.Poczuła znane jej, swoje własne, szcze-gólniejsze zimno w krzyżu i w końcach palców u nóg - jakoby narzę-dzie swej siły, którą już władała do woli.Wyprostowała się.Zasiadłalepiej, niczym królowa na majestacie.Włosy jej przebierać się zda-wał, podnosić i miotać w górę ogień niematerialny.W całej istociez minuty na minutę rozpościerała się, świadoma swej potęgi, władzaduszy, widząca od pierwszej do ostatniej nuty całość mistrzowskiegodzieła, które przed sobą dostrzegła.Palce jej stały się podobnymi dotych chybkich i potulnych młotków, obitych zamszową skórą, którew ruch wprawiała wewnątrz czarnego pudła - do tych demonówwybiegających ze swej nicości, ażeby według jej woli oddać swój głosi znowu zapaść się w nicość.Pedał czekał na jej słabą stopę, ażebypodwyższać pieśń i aż do dna otchłani dosięgnąć głosem bezdennychwyrzeczeń basu.Nieśmiała i niezdecydowana panienka stała sięzuchwałym duchem, który się waży na walkę z przemożnymi uczućpotęgami.Jak tajemniczy ptak, który na stosie z mirry sam się paliłi z popiołów własnych odmłodzony powstawał, tak samo w duszy jejpolatać zaczął radosny feniks miłości, wielobarwny, zrodzony na sto-sie ze wszystkich jej uczuć, którego lotu nikt z ludzi przewidzieć niezdoła.Ona jedna znała dokładnie lot tego wielobarwnego nietoperzaz czerwonymi na tle głowy piórami.Ona jedna śledziła go w ciem-ności i oddawała jego loty, bieg jego wysoko i nisko, tuż-tuż i daleko.Grała pieśń pięknemu, na poły znanemu młodzieńcowi, w którym187 Stefan %7łeromskisię, jak to mówią, na śmierć zakochała.Opowiadała tonami mistrzanieśmiertelnego dzieje miłości swej, wszystkie udręki i treść swegocierpienia, skrytki i zaułki uczuć, przesmyki ich i przejścia tajne, dołyjej ciemne i straszliwe oraz niebiosa radości roztoczone nad głową,gdy on się zbliża.Grała spółmiłośnicy, Karolinie, wyznanie nienawi-ści i głębokie, straszliwe ostrzeżenie.Gdy panna Wanda grać zaczęła, w jedną z ostatnich sonatBeethovena wkładając swe uczucia, a na salach powstało znacznezamieszanie - jedne bowiem osoby wchodziły, a inne wychodziły,te siadały, a tamte tłoczyły się we drzwiach - nastręczyła się właśnienajstosowniejsza chwila.Pani Laura skinęła lekko brwiami w stronęCezarego i nie patrząc więcej w jego stronę wyszła niepostrzeżeniez sali balowej.On, zamiast słuchać inkantacji muzyki, która go przy-zywała i wabiła, wyszedł chyłkiem w innym, co prawda, niż paniLaura kierunku, lecz dążąc do tego samego, wskazanego mu celu.Były jednak oczy, które wyśledziły to obopólne wyjście kochan-ków, aczkolwiek wyszli różnymi drzwiami.Karolina Szarłatowi-czówna, która żyła w stanie nieustającej euforii, pewna, jak zapisał,że Cezary jej sprzyja, boć tyle razy z rozkoszą ją całował, śledzącąniczym najbystrzejszy szpieg i najzmyślniejszy detektyw każde jegospojrzenie, dojrzała ze strasznym zdumieniem, raz, drugi, trzeci,dziesiąty, setny spojrzenia jego oczu zwrócone na piękną wdowę.Poczęła śledzić uśmiechy i spojrzenia tamtej.I wszystko wypa-trzyła.Nie słysząc słyszała wyrazy, które do siebie w tańcu szeptali.Zrozumiała owo drgnienie brwi pani Laury.Spostrzegła, jak on sięwymknął z sali.Cios katowski mieczem w szyję, uderzenie zbója nożem w serce,nie poraziłyby tak jej duszy jak to odkrycie.Zleciała ze swej tar-pejskiej skały.To było coś gorszego niż zrabowanie jej rodzinnegodomu przez bolszewików.Nie mogła się ocknąć ze strasznego snu,w który popadła niespodzianie.Patrzyła na ludzi śmiejących się,wesołych, rozbawionych, jacy byli dookoła niej przed chwilą, i nie188 Przedwiośnierozumiała, gdzie się podzieli.Rozpacz pchnęła ją z miejsca, przepro-wadziła przez salony i sienie, dokądś, na taras.Karolina zeszła postopniach mokrych i śliskich.Tak jak była, w lekkiej sukni balowej,pobiegła w ogród.Szła jakąś aleją, co chwila roztrącając się o pniewielkich drzew, które wysoko - wysoko głucho huczały.Odtrącanaprzez pnie stojące szeregiem, trafiła na inne, stojące drugim szere-giem.I ten, i ten szereg odrzucał ją od siebie.- O Boże! - wzdychała Karolina plącząc się między pniamiw prawo i w lewo.Długo tak szła w nocy, zabita na duszy i nie wiedząca,co się z nią przydarza.W pewnej chwili usłyszała cichą rozmowę.- Szept.- Trafnym instynktem, nieomylnym jasnowidzeniemmiłosnego nieszczęścia dorozumiała się, że to on rozmawia tutajz Laurą.- Nasłuchiwała.- Ucichło.- Wiatr huczał.Pewnie jej białąsuknię spostrzegli.Wtem już koło niej przesunęło się szybkocoś złowieszczego, przerazliwego.Zagadka jej nieszczęścia zgęst-niała, zbita w upiór nocny przewinęła się tuż koło niej.Otarła sięojej suknie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl