[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwsza część to wrażenie miasta, które milknie i zwolna usypia.Rozumiesz, wielka cisza przesycona łagodnymi szme-rami, które robią skrzypce, a na tym tle flet zaczyna przejmującą pieśń,NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG43jakby jęk drzew marznących, ludzi bezdomnych, maszyn spracowa-nych, zwierząt, które jutro będą zabite.Zaczął nucić bardzo cicho. Blumenfeld, do telefonu wołają.Przerwał i pobiegł natychmiast, a gdy powrócił, nie mógł dokoń-czyć, bo musiał załatwić dwóch interesantów, czekających przedokienkiem.Potem zapisywał w wielkiej księdze, ale bezwiednie przebierał pal-cami, wystukując melodie. Długoś pisał? Blisko rok.Przyjdz w niedzielę, to usłyszysz wszystkie trzy czę-ści.Dałbym dwa lata życia, żebym mógł usłyszeć to własne dzieło wy-konane przez dobrą orkiestrę, dałbym pół życia dodał po chwili, oparłsię o stół i zasłuchany w siebie wiódł martwym, cofniętym w tył wzro-kiem po głowach kolegów, czerniejących się w otworach okienek.Wilczek zaczął pisać, a w kantorze zaszemrały rozmowy, leciałydowcipy z okienka do okienka, czasem wybuch śmiechu, który milk-nął, ilekroć trzasnęły drzwi frontowe, zadzwonił telefon albo brzęczałyszklanki, bo pito herbatę, gotującą się w rogu kantoru nad gazem. Sztil, panowie, stary przyjechał! rozległ się ostrzegający głos.Umilkli natychmiast wszyscy, spoglądając na Grosglika, który wy-siadł z powozu i stał przed kantorem rozmawiając z jakimś %7łydkiem. Kugelman, proś dzisiaj o urlop, stary w dobrym humorze, śmiejesię szepnął Stach do sąsiedniego przedziału. Mówiłem wczoraj, powiedział, że po bilansie. Panie Szteiman, niech pan przypomni dzisiaj o gratyfikacji. %7łeby on zdechnął jak ten czarny psa! zaklął ktoś za kratą.Zaczęli się śmiać dyskretnie z tego czarny psa , ale umilkli na-tychmiast, bo Grosglik wszedł.Ze wszystkich okienek wychyliły się kłaniające z pokorą głowy iwielka cisza, przerywana tylko syczeniem wody na gazie, zapanowaław kantorze.Wozny odebrał kapelusz i z namaszczeniem ściągnął palto z ban-kiera, który zatarł ręce i gładząc palcem kruczoczarne bokobrody ode-zwał się: Wiecie, panowie, straszny wypadek się zrobił. Broń Boże, niepanu prezesowi? ozwał się jakiś głos lękliwy. Co się stało?! zawołali wszyscy udając zaniepokojenie.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG44 Co się stało? Stało się wielkie nieszczęście, bardzo wielkie nie-szczęście powtórzył płaczliwym głosem. Straciliśmy co na giełdzie? zapytał ciszej prokurent firmy wy-chodząc zza przepierzenia. Spalił się kto niezaasekurowany? Umarł kto panu prezesowi? Ukradli może te śliczne rysaki amerykańskie? Nie mów pan głupich rzeczy, panie Palman rzekł z powagą. Ale co się stało, panie prezesie? bo mnie się już słabo robi bła-gał Szteiman. No, zleciał'. Kto zleciał? Skąd? Gdzie? Kiedy? leciały strwożone zapytania. No, zleciał z pierwszego piętra klucz i wybił sobie zębów.Ha,ha, ha! śmiał się serdecznie. Co za witz, jaki witz! wołali, zanosząc się od śmiechu, chociażsłyszeli ten głupi dowcip po dziesięć razy na sezon. Błazen! mruknął Stach Wilczek Może sobie pozwolić, stać go i na to! odpowiedział szeptemBlumenfeld.Grosglik poszedł do swojego gabinetu, położonego za kantorem odpodwórza.Pokój umeblowany był z wielkim przepychem.Czerwone obicieścian ze złotymi lamperiami harmonizowało z mahoniowymi meblamisuto ozdobionymi brązami.Wielkie weneckie okno, przysłonięte ciężkimi draperiami, wycho-dziło na długie podgórze, otoczone olbrzymimi oficynami i zamknięteczteropiętrowym gmachem fabrycznym.Grosglik patrzył chwilę na transmisje przerzucone z jednej stronypodwórza na drugą i biegnące nieustannie i na długą linię kobiet i męż-czyzn tłoczących się do jednych z drzwi z wielkimi tobołami wełnia-nych chustek na plecach.Byli to tkacze, którzy brali przędzę z fabryki itkali chustki v siebie, na ręcznych warsztatach.Potem otworzył wielką kasę wmurowaną w ścianę, przejrzał jejzawartość, wydobył pliki papierów na biurko pod okno, które przysło-nił żółtawym ekranem, usiadł i zadzwonił.Natychmiast zjawił się prokurent firmy z teką pełną papierów. Cóż słychać, panie Szteiman? Prawie nic.Palił się w nocy A.Weber.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG45 Znane.Cóż więcej? zapytywał przeglądając kolejno i bardzouważnie papiery. Przepraszam pana prezesa, ale już nie wiem nic więcej tłuma-czył się pokornie. Mało pan wiesz mruknął bankier odsuwając: papiery i naciska-jąc guzik elektryczny dwa razy.Zjawił się drugi urzędnik, główny in-kasent. Cóż nowego, panie Szulc? Zabili dwóch robotników na Bałutach; jeden miał przecięty całybrzuch. Co mi to szkodzi, tego towaru nigdy nie braknie.Co więcej? Mówili rano, że Pinkus Meyersohn chwiać się zaczyna. Jemu się chce położyć na dwadzieścia pięć procent.Przynieś panjego conto.Szulc spiesznie przyniósł.Bankier przejrzał uważnie iszepnął ze śmiechem: Niech się kładzie zdrów, nam to nie zaszkodzi.Ja od pół rokuczułem, że on się męczy że on ma ochotę usiąść. Prawda, sam słyszałem, jak pan prezes mówił do Szteimana. Ja mam nos, ja zawsze mówię, że lepiej się raz dobrze wyczesaćniż dwadzieścia razy podrapać.Ha, ha, ha! roześmiał się wesoło, takmu się podobał własny koncept. Cóż więcej? Nic, mnie się tylko zdaje, że pan prezes trochę zle wygląda dzi-siaj. Pan jesteś taki głupi, że ja panu muszę zmniejszyć pensję! za-wołał zirytowany i zaraz po wyjściu Szulca oglądał twarz bardzo szcze-gółowo w lustrze, obszczypywał delikatnie pulchne policzki i długoprzyglądał się językowi. Niewyrazny, muszę się poradzić doktora myślał dzwoniąc trzyrazy.Wszedł Blumenfeld z paczką korespondencji i rachunków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Pierwsza część to wrażenie miasta, które milknie i zwolna usypia.Rozumiesz, wielka cisza przesycona łagodnymi szme-rami, które robią skrzypce, a na tym tle flet zaczyna przejmującą pieśń,NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG43jakby jęk drzew marznących, ludzi bezdomnych, maszyn spracowa-nych, zwierząt, które jutro będą zabite.Zaczął nucić bardzo cicho. Blumenfeld, do telefonu wołają.Przerwał i pobiegł natychmiast, a gdy powrócił, nie mógł dokoń-czyć, bo musiał załatwić dwóch interesantów, czekających przedokienkiem.Potem zapisywał w wielkiej księdze, ale bezwiednie przebierał pal-cami, wystukując melodie. Długoś pisał? Blisko rok.Przyjdz w niedzielę, to usłyszysz wszystkie trzy czę-ści.Dałbym dwa lata życia, żebym mógł usłyszeć to własne dzieło wy-konane przez dobrą orkiestrę, dałbym pół życia dodał po chwili, oparłsię o stół i zasłuchany w siebie wiódł martwym, cofniętym w tył wzro-kiem po głowach kolegów, czerniejących się w otworach okienek.Wilczek zaczął pisać, a w kantorze zaszemrały rozmowy, leciałydowcipy z okienka do okienka, czasem wybuch śmiechu, który milk-nął, ilekroć trzasnęły drzwi frontowe, zadzwonił telefon albo brzęczałyszklanki, bo pito herbatę, gotującą się w rogu kantoru nad gazem. Sztil, panowie, stary przyjechał! rozległ się ostrzegający głos.Umilkli natychmiast wszyscy, spoglądając na Grosglika, który wy-siadł z powozu i stał przed kantorem rozmawiając z jakimś %7łydkiem. Kugelman, proś dzisiaj o urlop, stary w dobrym humorze, śmiejesię szepnął Stach do sąsiedniego przedziału. Mówiłem wczoraj, powiedział, że po bilansie. Panie Szteiman, niech pan przypomni dzisiaj o gratyfikacji. %7łeby on zdechnął jak ten czarny psa! zaklął ktoś za kratą.Zaczęli się śmiać dyskretnie z tego czarny psa , ale umilkli na-tychmiast, bo Grosglik wszedł.Ze wszystkich okienek wychyliły się kłaniające z pokorą głowy iwielka cisza, przerywana tylko syczeniem wody na gazie, zapanowaław kantorze.Wozny odebrał kapelusz i z namaszczeniem ściągnął palto z ban-kiera, który zatarł ręce i gładząc palcem kruczoczarne bokobrody ode-zwał się: Wiecie, panowie, straszny wypadek się zrobił. Broń Boże, niepanu prezesowi? ozwał się jakiś głos lękliwy. Co się stało?! zawołali wszyscy udając zaniepokojenie.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG44 Co się stało? Stało się wielkie nieszczęście, bardzo wielkie nie-szczęście powtórzył płaczliwym głosem. Straciliśmy co na giełdzie? zapytał ciszej prokurent firmy wy-chodząc zza przepierzenia. Spalił się kto niezaasekurowany? Umarł kto panu prezesowi? Ukradli może te śliczne rysaki amerykańskie? Nie mów pan głupich rzeczy, panie Palman rzekł z powagą. Ale co się stało, panie prezesie? bo mnie się już słabo robi bła-gał Szteiman. No, zleciał'. Kto zleciał? Skąd? Gdzie? Kiedy? leciały strwożone zapytania. No, zleciał z pierwszego piętra klucz i wybił sobie zębów.Ha,ha, ha! śmiał się serdecznie. Co za witz, jaki witz! wołali, zanosząc się od śmiechu, chociażsłyszeli ten głupi dowcip po dziesięć razy na sezon. Błazen! mruknął Stach Wilczek Może sobie pozwolić, stać go i na to! odpowiedział szeptemBlumenfeld.Grosglik poszedł do swojego gabinetu, położonego za kantorem odpodwórza.Pokój umeblowany był z wielkim przepychem.Czerwone obicieścian ze złotymi lamperiami harmonizowało z mahoniowymi meblamisuto ozdobionymi brązami.Wielkie weneckie okno, przysłonięte ciężkimi draperiami, wycho-dziło na długie podgórze, otoczone olbrzymimi oficynami i zamknięteczteropiętrowym gmachem fabrycznym.Grosglik patrzył chwilę na transmisje przerzucone z jednej stronypodwórza na drugą i biegnące nieustannie i na długą linię kobiet i męż-czyzn tłoczących się do jednych z drzwi z wielkimi tobołami wełnia-nych chustek na plecach.Byli to tkacze, którzy brali przędzę z fabryki itkali chustki v siebie, na ręcznych warsztatach.Potem otworzył wielką kasę wmurowaną w ścianę, przejrzał jejzawartość, wydobył pliki papierów na biurko pod okno, które przysło-nił żółtawym ekranem, usiadł i zadzwonił.Natychmiast zjawił się prokurent firmy z teką pełną papierów. Cóż słychać, panie Szteiman? Prawie nic.Palił się w nocy A.Weber.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG45 Znane.Cóż więcej? zapytywał przeglądając kolejno i bardzouważnie papiery. Przepraszam pana prezesa, ale już nie wiem nic więcej tłuma-czył się pokornie. Mało pan wiesz mruknął bankier odsuwając: papiery i naciska-jąc guzik elektryczny dwa razy.Zjawił się drugi urzędnik, główny in-kasent. Cóż nowego, panie Szulc? Zabili dwóch robotników na Bałutach; jeden miał przecięty całybrzuch. Co mi to szkodzi, tego towaru nigdy nie braknie.Co więcej? Mówili rano, że Pinkus Meyersohn chwiać się zaczyna. Jemu się chce położyć na dwadzieścia pięć procent.Przynieś panjego conto.Szulc spiesznie przyniósł.Bankier przejrzał uważnie iszepnął ze śmiechem: Niech się kładzie zdrów, nam to nie zaszkodzi.Ja od pół rokuczułem, że on się męczy że on ma ochotę usiąść. Prawda, sam słyszałem, jak pan prezes mówił do Szteimana. Ja mam nos, ja zawsze mówię, że lepiej się raz dobrze wyczesaćniż dwadzieścia razy podrapać.Ha, ha, ha! roześmiał się wesoło, takmu się podobał własny koncept. Cóż więcej? Nic, mnie się tylko zdaje, że pan prezes trochę zle wygląda dzi-siaj. Pan jesteś taki głupi, że ja panu muszę zmniejszyć pensję! za-wołał zirytowany i zaraz po wyjściu Szulca oglądał twarz bardzo szcze-gółowo w lustrze, obszczypywał delikatnie pulchne policzki i długoprzyglądał się językowi. Niewyrazny, muszę się poradzić doktora myślał dzwoniąc trzyrazy.Wszedł Blumenfeld z paczką korespondencji i rachunków [ Pobierz całość w formacie PDF ]