[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ciułał dusz i nie prowadziłich ewidencji.Kroczył tylko naprzód po polu nie troszcząc się, gdzie padnie ziarno.Niegromadził go w skrzyniach.Ufał Bogu.Zbierał skąpą, dobrowolną kolektę.Czasemwystarczało to ledwie na kawę poranną i na benzynę.Ale zawsze znalezli się ludziepobożni lub zacni.Nie wszyscy jednak byli tacy zacni.Znalazło się kilku, którzy rzucili się na niegopewnego dość ciemnego wieczoru po zebraniu, gdy uczestnicy rozeszli się do domów.Pobili go i grozili, że zabiją, obwiniali go, że doprowadza kobiety do zguby. To nie ja, to Bóg! bronił się. I to nie zguba, to raj, jeśli się wierzy! Wypędzimy z ciebie Boga! I za jednym zamachem diabła! odparli napastnicybrutalnie i tłukli go dalej.Niełatwo było reprezentować Boga i odpowiadać za Niego.Johannes Janu musiałnieść brzemię za Boga, znosić bicie, prześladowanie.Ale to wykazywało mu jeszczewyrazniej, że jest w miejsce Boga, jest jak Bóg, no tak, jest Bogiem.Gdzie biegła granica iróżnica? Był Bogiem w ramionach kobiet.I był też Bogiem pod ciosami prześladowców.Także władze nie dawały mu spokoju, one też występowały przeciw Bogu.Zarzucały mu ojcostwo w różnych miejscowościach, miał płacić takie a takie sumy comiesiąc.Czy może je płacić?Johannes odpowiadał: To nie ja, to Bóg!Władze: Ale Bóg posłużył się wami, nieprawdaż?Johannes: Posłużył się? Nie, ja jestem Bogiem!Władze: Bóg jest ojcem tych dzieci, a wy jesteście Bogiem.No to wszystko jestjasne.To będzie trzy tysiące czterysta do natychmiastowego zapłacenia. Jestem tylko ubogim kaznodzieją. Bez zawodu? Bez żadnego stałego zatrudnienia? Jestem Bogiem.To zajęcie na całe życie. Może być, ale to tutaj nie ma znaczenia.Po jakimś czasie Johannesowi przerwano jego kaznodziejstwo.Wysłano go dopracy do lasu.Zciął parę drzew, ale przeważnie stał albo siedział i wpatrywał się przedsiebie, na nic specjalnego.Gdy mu robiono wyrzuty z powodu złych wyników w pracy,odpowiadał: Nie jest rzeczą Boga pracować.On tworzy albo niszczy, albo pogrążony jest wzadumie nad swoim dziełem.Posłano go na badania psychiatryczne.Okazało się, że cierpi na urojenia, ale niejest niebezpieczny dla ogółu.Nie uznano go też za niezdolnego do zarabiania na siebie.Został wypuszczony.Kaznodzieja, który umilkł, Bóg zabłąkany na świecie, nie uznawanyprzez nikogo.Z czasem doszedł do wniosku, że w tym północnym kraju jest dla bogów za zimno.Bogowie potrzebują słońca, aby móc w pełni rozwinąć się i dojrzeć.Czyż wszyscy bogowienie pochodzili z krajów cieplejszych? Czyż nie przyszli z pustyń lub rozpalonych słońcemokolic górskich?Dość sprytnie znikł, przedostał się tu nieznanymi drogami, niepostrzeżenie.Milczał teraz, przestał mówić, wszystkie jego słowa, wszystkie kazania okazały sięprzecież daremne, nie przydały na nic.Także milczenie mogło dać posiłki i czasem ko-bietę.wiczył się w osiąganiu obojętności na jedno i drugie.Bez potrzeb, obojętny,milczący: Bóg.Siedział w swojej skalnej rozpadlinie, w promieniach słońca.Słońce dochodziłodoń już wczesnym rankiem, gdy tylko wstało nad fioletowymi pustynnymi górami.Wtedybyło też najbardziej potrzebne po nocnym chłodzie.Zrzucał z siebie koce i siedział nagi,opalony na brąz.Pózniej, gdy upał stawał się zbyt silny, docierał do niego cień skalnejściany.Wybrał sobie to miejsce starannie i rozsądnie.Mógł tam żyć bez wysiłku, wzupełnej niemocie.Miał spokój od ludzi, a mimo to nie musiał odczuwać ich braku.Przychodzili tam, byli w pobliżu, ale nie zbliżali się zanadto.Przynosili mu pożytecznedary, miał wszystko, czego potrzebował.Miał swoje oddane kruki i węże, a czasem przy-chodziła do niego któraś z pustynnych gazeli.Był Bogiem.Stawał się nim coraz bardziej, także dla innych, dla coraz większejrzeszy.Z każdym dniem stawał się coraz więcej Bogiem.Jego sława rosła, fantazja ludzkawynosiła go coraz wyżej, ludzka potrzeba cudów i dziwności służyła mu.Znalazł się w ogniskowej, którą częściowo sobie wybrał, częściowo stworzył.Wtych okolicach wiele ras ludzkich i religii stykało się, krzyżowało z sobą, stawało oko woko, mieszało.Szlaki wędrowne zazębiały się o nowe, przeszłość o terazniejszość iprzyszłość.Wieczne słońce spotykało powracające deszcze, piaski i skały spotykały muł izieleń.Było to miejsce spotkań, skrzyżowanie dróg, ognisko soczewki.Tak.Nikogo nie wyróżniał, wszyscy mogli go mieć.Nie opowiadał się ani za tymBogiem, ani za innym, za jakąś określoną nauką czy wiarą.Był Bogiem.Jakim Bogiembył, nie wiedział i nie odczuwał potrzeby wiedzieć.Bóg był jednością i Bóg był wielością,nazwany, a mimo to zawsze bezimienny.Był niemy.Każdy mógł go sobie tłumaczyć, jak chciał, pojmować, jak chciał.Nienarzucał nikomu niczego.Pozwalał każdemu stwarzać sobie Boga z samego siebie,według swoich potrzeb i zdolności.Dawał im tylko wzór, impuls.Nie potrzebował byćBogiem walki, był Bogiem pokoju i zgody.Jednakowy dla wszystkich, a mimo toodmienny dla każdego.I miał lustro: swój największy skarb, swoje duchowe schronienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nie ciułał dusz i nie prowadziłich ewidencji.Kroczył tylko naprzód po polu nie troszcząc się, gdzie padnie ziarno.Niegromadził go w skrzyniach.Ufał Bogu.Zbierał skąpą, dobrowolną kolektę.Czasemwystarczało to ledwie na kawę poranną i na benzynę.Ale zawsze znalezli się ludziepobożni lub zacni.Nie wszyscy jednak byli tacy zacni.Znalazło się kilku, którzy rzucili się na niegopewnego dość ciemnego wieczoru po zebraniu, gdy uczestnicy rozeszli się do domów.Pobili go i grozili, że zabiją, obwiniali go, że doprowadza kobiety do zguby. To nie ja, to Bóg! bronił się. I to nie zguba, to raj, jeśli się wierzy! Wypędzimy z ciebie Boga! I za jednym zamachem diabła! odparli napastnicybrutalnie i tłukli go dalej.Niełatwo było reprezentować Boga i odpowiadać za Niego.Johannes Janu musiałnieść brzemię za Boga, znosić bicie, prześladowanie.Ale to wykazywało mu jeszczewyrazniej, że jest w miejsce Boga, jest jak Bóg, no tak, jest Bogiem.Gdzie biegła granica iróżnica? Był Bogiem w ramionach kobiet.I był też Bogiem pod ciosami prześladowców.Także władze nie dawały mu spokoju, one też występowały przeciw Bogu.Zarzucały mu ojcostwo w różnych miejscowościach, miał płacić takie a takie sumy comiesiąc.Czy może je płacić?Johannes odpowiadał: To nie ja, to Bóg!Władze: Ale Bóg posłużył się wami, nieprawdaż?Johannes: Posłużył się? Nie, ja jestem Bogiem!Władze: Bóg jest ojcem tych dzieci, a wy jesteście Bogiem.No to wszystko jestjasne.To będzie trzy tysiące czterysta do natychmiastowego zapłacenia. Jestem tylko ubogim kaznodzieją. Bez zawodu? Bez żadnego stałego zatrudnienia? Jestem Bogiem.To zajęcie na całe życie. Może być, ale to tutaj nie ma znaczenia.Po jakimś czasie Johannesowi przerwano jego kaznodziejstwo.Wysłano go dopracy do lasu.Zciął parę drzew, ale przeważnie stał albo siedział i wpatrywał się przedsiebie, na nic specjalnego.Gdy mu robiono wyrzuty z powodu złych wyników w pracy,odpowiadał: Nie jest rzeczą Boga pracować.On tworzy albo niszczy, albo pogrążony jest wzadumie nad swoim dziełem.Posłano go na badania psychiatryczne.Okazało się, że cierpi na urojenia, ale niejest niebezpieczny dla ogółu.Nie uznano go też za niezdolnego do zarabiania na siebie.Został wypuszczony.Kaznodzieja, który umilkł, Bóg zabłąkany na świecie, nie uznawanyprzez nikogo.Z czasem doszedł do wniosku, że w tym północnym kraju jest dla bogów za zimno.Bogowie potrzebują słońca, aby móc w pełni rozwinąć się i dojrzeć.Czyż wszyscy bogowienie pochodzili z krajów cieplejszych? Czyż nie przyszli z pustyń lub rozpalonych słońcemokolic górskich?Dość sprytnie znikł, przedostał się tu nieznanymi drogami, niepostrzeżenie.Milczał teraz, przestał mówić, wszystkie jego słowa, wszystkie kazania okazały sięprzecież daremne, nie przydały na nic.Także milczenie mogło dać posiłki i czasem ko-bietę.wiczył się w osiąganiu obojętności na jedno i drugie.Bez potrzeb, obojętny,milczący: Bóg.Siedział w swojej skalnej rozpadlinie, w promieniach słońca.Słońce dochodziłodoń już wczesnym rankiem, gdy tylko wstało nad fioletowymi pustynnymi górami.Wtedybyło też najbardziej potrzebne po nocnym chłodzie.Zrzucał z siebie koce i siedział nagi,opalony na brąz.Pózniej, gdy upał stawał się zbyt silny, docierał do niego cień skalnejściany.Wybrał sobie to miejsce starannie i rozsądnie.Mógł tam żyć bez wysiłku, wzupełnej niemocie.Miał spokój od ludzi, a mimo to nie musiał odczuwać ich braku.Przychodzili tam, byli w pobliżu, ale nie zbliżali się zanadto.Przynosili mu pożytecznedary, miał wszystko, czego potrzebował.Miał swoje oddane kruki i węże, a czasem przy-chodziła do niego któraś z pustynnych gazeli.Był Bogiem.Stawał się nim coraz bardziej, także dla innych, dla coraz większejrzeszy.Z każdym dniem stawał się coraz więcej Bogiem.Jego sława rosła, fantazja ludzkawynosiła go coraz wyżej, ludzka potrzeba cudów i dziwności służyła mu.Znalazł się w ogniskowej, którą częściowo sobie wybrał, częściowo stworzył.Wtych okolicach wiele ras ludzkich i religii stykało się, krzyżowało z sobą, stawało oko woko, mieszało.Szlaki wędrowne zazębiały się o nowe, przeszłość o terazniejszość iprzyszłość.Wieczne słońce spotykało powracające deszcze, piaski i skały spotykały muł izieleń.Było to miejsce spotkań, skrzyżowanie dróg, ognisko soczewki.Tak.Nikogo nie wyróżniał, wszyscy mogli go mieć.Nie opowiadał się ani za tymBogiem, ani za innym, za jakąś określoną nauką czy wiarą.Był Bogiem.Jakim Bogiembył, nie wiedział i nie odczuwał potrzeby wiedzieć.Bóg był jednością i Bóg był wielością,nazwany, a mimo to zawsze bezimienny.Był niemy.Każdy mógł go sobie tłumaczyć, jak chciał, pojmować, jak chciał.Nienarzucał nikomu niczego.Pozwalał każdemu stwarzać sobie Boga z samego siebie,według swoich potrzeb i zdolności.Dawał im tylko wzór, impuls.Nie potrzebował byćBogiem walki, był Bogiem pokoju i zgody.Jednakowy dla wszystkich, a mimo toodmienny dla każdego.I miał lustro: swój największy skarb, swoje duchowe schronienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]