[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szmer, szuranie, ostrożne kroki po zasłanej liśćmi ziemi.Patrzę na spokojnie śpiące Sonię i Luisę i myślę, że chyba tracę zmysły.Rozdział 8Kiedy wychodzę rano z namiotu, zaspana i półprzytomna, całe obozowisko spowijanieprzenikniona mgła.Powietrze jest od niej aż ciężkie, metr ode mnie nic już nie widzę.Słyszę, jak konie parskają, jak moje przyjaciółki rozmawiają ze sobą, ale dzwięk dobiegajakby przez grubą warstwę waty.Ogarnia mnie samotność, choć wiem, że pozostali nie są takdaleko, jak wskazywałyby stłumione odgłosy.Pospiesznie jemy śniadanie i zabieramy się za zwijanie obozu.Najpierw pomagamEdmundowi spakować zapasy żywności i naczynia, a potem idę do namiotu, żeby razem zSonią i Luisą poskładać koce.Wchodząc, widzę Luisę upychającą ubrania do leżących na ziemi sakw.Gdy mnie słyszy,podnosi wzrok.- Będzie dobrze, jeśli w tej mgle zdołamy dostrzec siebie nawzajem.Nie mówiąc już oszukaniu drogi przez las - jej twarz jest nieporuszona, ale w głosie wyczuwam napięcie.- Możemy tylko mieć nadzieję, że nie będzie padać.- Wolę nie zastanawiać się nad tym,jak nieprzyjemna byłaby jazda nie tylko przez mgłę, ale jeszcze w strumieniach deszczu.-Gdzie Sonia?- Wyszła za potrzebą - Luisa macha ręką w kierunku lasu, nie podnosząc oczu znadpakunków.- O ile pamiętam, ustaliłyśmy, że żadna nie wychodzi sama z obozu, nawet kiedy musi.- Chciałam z nią iść, nalegałam, ale powiedziała, że ma doskonały zmysł orientacji iwróci na długo przed odjazdem - Luisa przerywa, a przez dalsze słowa przebija nutasarkazmu.- Przypuszczam jednak, że gdybyś ty chciała z nią pójść, zgodziłaby się bezwahania.- Co masz na myśli? - przechylam głowę.Luisa energicznie kończy pakować rzeczy, unikając mojego wzroku.- Mam na myśli to, że ty i Sonia byłyście razem przez długie miesiące, podczas gdy jazostałam w Nowym Jorku, z tymi gąskami z Wycliffe.W jej głosie wyraznie pobrzmiewa zazdrość, co sprawia, że łagodnieję.Siadam obok naziemi i dotykam jej ramienia.- Luiso.Mówi dalej, jakby mnie nie słyszała.- To naturalne, że zżyłyście się.- Luiso! - Tym razem przerywam jej bardziej stanowczo, tak że przyjaciółka przestajepakować ubrania i wreszcie patrzy mi w oczy.- Szkoda, że nie byłaś razem ze mną i z Sonią.Niczego nie pragnęłyśmy bardziej.Bez ciebie nic nie jest takie, jak powinno.Ale musisz teżwiedzieć, że osiem miesięcy nieobecności nie zdoła zniszczyć przyjazni, jaka nas wiąże.Przyjazni między nami trzema.Nic jej nie zmieni, nigdy.Przez chwilę Luisa patrzy na mnie w milczeniu, a potem mnie obejmuje.- Przepraszam, Lia.Głupio się zachowuję, prawda? Chyba za długo dusiłam to w sobie.Ogarnia mnie smutek z powodu tego wszystkiego, co straciła Luisa.Ona ma rację.Sonia ija mieszkałyśmy w Londynie, prawie bez opieki, jezdziłyśmy sobie konno i chodziłyśmy naprzyjęcia Towarzystwa.Luisa w tym czasie tkwiła w tej samej pułapce nietolerancji izaściankowości, z której ja tak długo pragnęłam się wyrwać.Odsuwam się od Luisy i spoglądam na nią z uśmiechem.- Chodz, pomogę ci pakować.Luisa pięknie odwzajemnia uśmiech, tak jak tylko ona potrafi, i wręcza mi przedmioty,które leżały na ziemi.Ponieważ pracujemy we dwie, zwijanie namiotu i zbieranie reszty rzeczy odbywa sięszybko.Tylko Soni nadal nie ma.Zaczynam się denerwować i postanawiam, że pójdę jejposzukać, o ile nie wróci do chwili, w której konie będą gotowe do drogi.Czekając na nią,zanosimy namioty i pakunki Edmundowi.Oddajemy mu wszystko oprócz mojego łuku ikołczanu.Zamierzam je zawsze trzymać przy sobie, zanim nie dotrzemy na Altus.Edmund zajmuje się przytraczaniem bagaży do końskich grzbietów.Przywiązuje jużostatnie do konia Soni, kiedy ona wreszcie wybiega spośród drzew na skraju obozowiska.- Przepraszam, że nie było mnie tak długo! - Wyciąga liście i gałązki z włosów, odczepiaje z bryczesów.- Mój zmysł orientacji nie jest chyba tak doskonały, jak przypuszczałam!Długo czekacie?Wsiadam na konia, tłumiąc przypływ irytacji.- Niedługo, ale myślę, że w lesie powinnyśmy trzymać się razem, prawda?- Oczywiście - przytakuje Sonia.- Przepraszam, nie chciałam was zmartwić.- Idzie wstronę swojego wierzchowca.Luisa już siedzi w siodle.Nic nie mówi - nie wiem, czy ze złości, czy z niecierpliwości,żeby ruszać.Podążając za Edmundem, opuszczamy polanę, na której stał nasz pierwszy obóz.Przezdługi czas wszyscy jedziemy w milczeniu.Dusi nas mgła.Mam klaustrofobiczne uczucie, żeoplata nas swoimi ramionami.Muszę walczyć z ogarniającą mnie momentami paniką, bomam wrażenie, jakby coś połykało mnie w całości, coś przytłaczającego,wszechogarniającego.W głowie mam dziwną pustkę.Nie myślę o Alice.Nie myślę nawet o wyznaniuEdmunda, że Alice i James zaprzyjaznili się.Nie myślę o niczym, obserwuję tylko plecy osóbjadących przede mną i staram się nie stracić ich z oczu we mgle.Jeszcze przed przerwą na lunch przyzwyczajam się do długich okresów milczenia.Planując postój, kręcimy się po okolicy, w końcu zajmujemy miejsce w pobliżu niewielkiegostrumyka.Napełniamy manierki wodą i jemy chleb, który zdążył sczerstwieć.Wszystkoodbywa się w ciszy.W końcu przestaje to mieć znaczenie, bo ani nic nie widać, ani nie ma oczym rozmawiać.Edmund karmi i poi konie, a Sonia, Luisa i ja odpoczywamy po jezdzie.Sonia wyciągasię na trawie nad strumieniem, a Luisa, z zamkniętymi oczami i spokojem na twarzy, opierasię plecami o drzewo.Przyglądam im się tak, jakbym czegoś szukała - czegoś innego niżbrakujące stronice Księgi.Jednak nie jest mi dane długo roztrząsać swoje uczucia.Edmund wkrótce daje sygnał doodjazdu, więc wyruszamy.Wsiadamy na konie i wjeżdżamy jeszcze głębiej w las.* * *- Lia, czy uważasz, że z Luisą jest wszystko w porządku?Właśnie zatrzymaliśmy się po całym dniu jazdy.Głos Soni dobiega z drugiej stronynamiotu.Luisa nadal siedzi przy ognisku, a przynajmniej siedziała tam, kiedy Sonia i japostanowiłyśmy iść spać.Przypominam sobie rozmowę, jaką odbyłam z Luisą rankiem w tym samym namiocie, inie jestem pewna, czy chciałaby, żebym wspominała o tym, jaka była zazdrosna.- Czemu pytasz?Sonia marszczy brwi, szukając odpowiednich słów.- Wydaje się, że coś ją dręczy.Nie czujesz tego?Waham się, chciałabym uszanować zaufanie okazane mi przez Luisę.- Być może, ale przecież jedziemy konno cały dzień, a w takich warunkach trudnorozmawiać, zwłaszcza w tej piekielnej mgle.Poza tym.- Co poza tym? - naciska Sonia.- Ty i ja byłyśmy razem przez prawie rok.Nie sądzisz, że Luisa może czuć się trochępozostawiona z boku?Sonia przygryza dolną wargę.Znam ten gest - pojawia się zawsze, gdy moja przyjaciółkazastanawia się nad czymś ważnym i ostrożnie dobiera słowa.- To fakt, ale zastanawiam się, czy nie chodzi o coś więcej.- Na przykład?Sonia wpatruje się w sklepienie namiotu, a potem spogląda na mnie w tym ciemniejącymwnętrzu.- Nie uważasz.na przykład.- %7łe co? O co chodzi?Sonia ciężko wzdycha.- Pamiętam tylko, jak ciotka Virginia powiedziała kiedyś, że Dusze nie zawahają sięprzed niczym, żeby tylko cię dopaść, żeby zasiać między nami niezgodę.Nie musi kończyć.Wiem, co chce zasugerować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Szmer, szuranie, ostrożne kroki po zasłanej liśćmi ziemi.Patrzę na spokojnie śpiące Sonię i Luisę i myślę, że chyba tracę zmysły.Rozdział 8Kiedy wychodzę rano z namiotu, zaspana i półprzytomna, całe obozowisko spowijanieprzenikniona mgła.Powietrze jest od niej aż ciężkie, metr ode mnie nic już nie widzę.Słyszę, jak konie parskają, jak moje przyjaciółki rozmawiają ze sobą, ale dzwięk dobiegajakby przez grubą warstwę waty.Ogarnia mnie samotność, choć wiem, że pozostali nie są takdaleko, jak wskazywałyby stłumione odgłosy.Pospiesznie jemy śniadanie i zabieramy się za zwijanie obozu.Najpierw pomagamEdmundowi spakować zapasy żywności i naczynia, a potem idę do namiotu, żeby razem zSonią i Luisą poskładać koce.Wchodząc, widzę Luisę upychającą ubrania do leżących na ziemi sakw.Gdy mnie słyszy,podnosi wzrok.- Będzie dobrze, jeśli w tej mgle zdołamy dostrzec siebie nawzajem.Nie mówiąc już oszukaniu drogi przez las - jej twarz jest nieporuszona, ale w głosie wyczuwam napięcie.- Możemy tylko mieć nadzieję, że nie będzie padać.- Wolę nie zastanawiać się nad tym,jak nieprzyjemna byłaby jazda nie tylko przez mgłę, ale jeszcze w strumieniach deszczu.-Gdzie Sonia?- Wyszła za potrzebą - Luisa macha ręką w kierunku lasu, nie podnosząc oczu znadpakunków.- O ile pamiętam, ustaliłyśmy, że żadna nie wychodzi sama z obozu, nawet kiedy musi.- Chciałam z nią iść, nalegałam, ale powiedziała, że ma doskonały zmysł orientacji iwróci na długo przed odjazdem - Luisa przerywa, a przez dalsze słowa przebija nutasarkazmu.- Przypuszczam jednak, że gdybyś ty chciała z nią pójść, zgodziłaby się bezwahania.- Co masz na myśli? - przechylam głowę.Luisa energicznie kończy pakować rzeczy, unikając mojego wzroku.- Mam na myśli to, że ty i Sonia byłyście razem przez długie miesiące, podczas gdy jazostałam w Nowym Jorku, z tymi gąskami z Wycliffe.W jej głosie wyraznie pobrzmiewa zazdrość, co sprawia, że łagodnieję.Siadam obok naziemi i dotykam jej ramienia.- Luiso.Mówi dalej, jakby mnie nie słyszała.- To naturalne, że zżyłyście się.- Luiso! - Tym razem przerywam jej bardziej stanowczo, tak że przyjaciółka przestajepakować ubrania i wreszcie patrzy mi w oczy.- Szkoda, że nie byłaś razem ze mną i z Sonią.Niczego nie pragnęłyśmy bardziej.Bez ciebie nic nie jest takie, jak powinno.Ale musisz teżwiedzieć, że osiem miesięcy nieobecności nie zdoła zniszczyć przyjazni, jaka nas wiąże.Przyjazni między nami trzema.Nic jej nie zmieni, nigdy.Przez chwilę Luisa patrzy na mnie w milczeniu, a potem mnie obejmuje.- Przepraszam, Lia.Głupio się zachowuję, prawda? Chyba za długo dusiłam to w sobie.Ogarnia mnie smutek z powodu tego wszystkiego, co straciła Luisa.Ona ma rację.Sonia ija mieszkałyśmy w Londynie, prawie bez opieki, jezdziłyśmy sobie konno i chodziłyśmy naprzyjęcia Towarzystwa.Luisa w tym czasie tkwiła w tej samej pułapce nietolerancji izaściankowości, z której ja tak długo pragnęłam się wyrwać.Odsuwam się od Luisy i spoglądam na nią z uśmiechem.- Chodz, pomogę ci pakować.Luisa pięknie odwzajemnia uśmiech, tak jak tylko ona potrafi, i wręcza mi przedmioty,które leżały na ziemi.Ponieważ pracujemy we dwie, zwijanie namiotu i zbieranie reszty rzeczy odbywa sięszybko.Tylko Soni nadal nie ma.Zaczynam się denerwować i postanawiam, że pójdę jejposzukać, o ile nie wróci do chwili, w której konie będą gotowe do drogi.Czekając na nią,zanosimy namioty i pakunki Edmundowi.Oddajemy mu wszystko oprócz mojego łuku ikołczanu.Zamierzam je zawsze trzymać przy sobie, zanim nie dotrzemy na Altus.Edmund zajmuje się przytraczaniem bagaży do końskich grzbietów.Przywiązuje jużostatnie do konia Soni, kiedy ona wreszcie wybiega spośród drzew na skraju obozowiska.- Przepraszam, że nie było mnie tak długo! - Wyciąga liście i gałązki z włosów, odczepiaje z bryczesów.- Mój zmysł orientacji nie jest chyba tak doskonały, jak przypuszczałam!Długo czekacie?Wsiadam na konia, tłumiąc przypływ irytacji.- Niedługo, ale myślę, że w lesie powinnyśmy trzymać się razem, prawda?- Oczywiście - przytakuje Sonia.- Przepraszam, nie chciałam was zmartwić.- Idzie wstronę swojego wierzchowca.Luisa już siedzi w siodle.Nic nie mówi - nie wiem, czy ze złości, czy z niecierpliwości,żeby ruszać.Podążając za Edmundem, opuszczamy polanę, na której stał nasz pierwszy obóz.Przezdługi czas wszyscy jedziemy w milczeniu.Dusi nas mgła.Mam klaustrofobiczne uczucie, żeoplata nas swoimi ramionami.Muszę walczyć z ogarniającą mnie momentami paniką, bomam wrażenie, jakby coś połykało mnie w całości, coś przytłaczającego,wszechogarniającego.W głowie mam dziwną pustkę.Nie myślę o Alice.Nie myślę nawet o wyznaniuEdmunda, że Alice i James zaprzyjaznili się.Nie myślę o niczym, obserwuję tylko plecy osóbjadących przede mną i staram się nie stracić ich z oczu we mgle.Jeszcze przed przerwą na lunch przyzwyczajam się do długich okresów milczenia.Planując postój, kręcimy się po okolicy, w końcu zajmujemy miejsce w pobliżu niewielkiegostrumyka.Napełniamy manierki wodą i jemy chleb, który zdążył sczerstwieć.Wszystkoodbywa się w ciszy.W końcu przestaje to mieć znaczenie, bo ani nic nie widać, ani nie ma oczym rozmawiać.Edmund karmi i poi konie, a Sonia, Luisa i ja odpoczywamy po jezdzie.Sonia wyciągasię na trawie nad strumieniem, a Luisa, z zamkniętymi oczami i spokojem na twarzy, opierasię plecami o drzewo.Przyglądam im się tak, jakbym czegoś szukała - czegoś innego niżbrakujące stronice Księgi.Jednak nie jest mi dane długo roztrząsać swoje uczucia.Edmund wkrótce daje sygnał doodjazdu, więc wyruszamy.Wsiadamy na konie i wjeżdżamy jeszcze głębiej w las.* * *- Lia, czy uważasz, że z Luisą jest wszystko w porządku?Właśnie zatrzymaliśmy się po całym dniu jazdy.Głos Soni dobiega z drugiej stronynamiotu.Luisa nadal siedzi przy ognisku, a przynajmniej siedziała tam, kiedy Sonia i japostanowiłyśmy iść spać.Przypominam sobie rozmowę, jaką odbyłam z Luisą rankiem w tym samym namiocie, inie jestem pewna, czy chciałaby, żebym wspominała o tym, jaka była zazdrosna.- Czemu pytasz?Sonia marszczy brwi, szukając odpowiednich słów.- Wydaje się, że coś ją dręczy.Nie czujesz tego?Waham się, chciałabym uszanować zaufanie okazane mi przez Luisę.- Być może, ale przecież jedziemy konno cały dzień, a w takich warunkach trudnorozmawiać, zwłaszcza w tej piekielnej mgle.Poza tym.- Co poza tym? - naciska Sonia.- Ty i ja byłyśmy razem przez prawie rok.Nie sądzisz, że Luisa może czuć się trochępozostawiona z boku?Sonia przygryza dolną wargę.Znam ten gest - pojawia się zawsze, gdy moja przyjaciółkazastanawia się nad czymś ważnym i ostrożnie dobiera słowa.- To fakt, ale zastanawiam się, czy nie chodzi o coś więcej.- Na przykład?Sonia wpatruje się w sklepienie namiotu, a potem spogląda na mnie w tym ciemniejącymwnętrzu.- Nie uważasz.na przykład.- %7łe co? O co chodzi?Sonia ciężko wzdycha.- Pamiętam tylko, jak ciotka Virginia powiedziała kiedyś, że Dusze nie zawahają sięprzed niczym, żeby tylko cię dopaść, żeby zasiać między nami niezgodę.Nie musi kończyć.Wiem, co chce zasugerować [ Pobierz całość w formacie PDF ]