[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kandydat na męża musi spełniać jeszcze inne kryteria.Wyszeptał te słowa i zobaczył, że marszczy czoło.Nawet teraz nie rozumiała,o co mu chodzi.Objął ją jedną ręką w talii, drugą podniósł, jednocześnie opuszczając wzrok.Był pewien, że pójdzie za jego spojrzeniem i nie pomylił się.Opuszkami palcówdotknął jej szyi, potem obojczyka, aż w końcu jedwabistej skóry tuż nadwyciętym dekoltem.Zabrakło jej tchu; szybkie spojrzenie potwierdziło, że stoi jak zaczarowana.Nie wyglądała na przerażoną, raczej przyglądała się z fascynacją.Poprowadziłpalce po materiale sukni, czując natychmiastową reakcję jej ciała.Aż w końcupołożył dłoń na jej piersi.Poczuł niemal fizyczny ból, kiedy przeszedł ją dreszcz.Pieścił jąniespiesznie, czując, jak pod jego palcami twardnieje brodawka.- Pragniesz mnie, mignonne.- Nie - stłumiony okrzyk desperacji.Nie chciała go pragnąć; to wiedziała napewno.Wszystko inne łącznie z tym, co między nimi zaszło i czego on byćmoże spodziewał się po niej - było zagadką, której ani trochę nie rozumiała.Palce nadal jej dotykały.Nie była w stanie myśleć jasno, odsunęła się więcgwałtownie.Puścił ją, ale przez moment widziała u niego zderzenie pożądania irozsądku.Rozsądek tym razem zwyciężył, ciekawe, jak będzie następnymrazem.Dangereux.Niebezpieczny, jak mówiła Marjorie.- Nie.- Tym razem zabrzmiało to bardziej zdecydowanie.- Nic dobrego z tegonie wyniknie.- Mylisz się, mignonne, byłoby nam bardzo dobrze.Udawanie nie miało sensu, zgrywanie niewinnej tym bardziej.Podniosłagłowę, zmierzyła go upartym spojrzeniem i już miała zrobić krok w tył, kiedypalce ponownie zacisnęły się na jej talii.- Nie.Nie uciekniesz ode mnie.Musimy porozmawiać, tylko ty i ja.Zanimposuniemy się dalej, musisz wiedzieć, że jest coś, czego od ciebie chcę.Patrząc mu prosto w oczy, Helena nabrała przekonania, że nie musi tegosłyszeć.- yle odczytałeś moje intencje, Wasza Wysokość.- Sebastianie.- Niech będzie, Sebastianie.yle mnie zrozumiałeś.Jeśli sądzisz, że.Zasłona poruszyła się, szeleszcząc głośno.Oboje spojrzeli, a Sebastian zabrałrękę.Zza zasłony wyłonił się Werę, uśmiechając się szeroko.- Tu jesteś, moja droga.Czas na nasz taniec.Słyszeli muzykę dobiegającą zzajego pleców, a jedno spojrzenie w otwartą twarz wystarczyło, że z pewnościąnie spodziewał się niczego nieprzyzwoitego.Helena minęła Sebastiana iruszyła w stronę Were'a.- Oczywiście, milordzie.Wybacz, że musiałeśczekać.- Podała mu ramię, rzucając Sebastianowi ostatnie spojrzenie.-%7łegnam, Wasza Wysokość.- Dygnęła i pozwoliła się poprowadzić.Werę uśmiechnął się ponad jej głową.Sebastian odwzajemnił uśmiech, choćprzyszło mu to z trudem.On i Helena nie byli poza salą balową wystarczającodługo, by gospodyni mogła zacząć spekulować, a Werę wypełnił lukę.Zasłona opadła z powrotem, a Sebastian patrzył za odchodzącymi.Zmarszczył czoło.Opierała się, i to bardziej, niż się spodziewał.Nie bardzo rozumiał dlaczego, ibardzo mu się to nie podobało.Co więcej, wciąż udawało jej się schodzić mu Zdrogi.Towarzystwo przywykło widzieć ich razem, a teraz coraz częściej spędzaliczas osobno.To akurat nie było częścią jego planu.Sebastian siedział w powozie tuż na skraju parku i obserwował, jak jegoprzyszła żona udziela się towarzysko.Stała się bardziej pewna siebie, bardziejswobodna.Dyrygowała zgromadzonymi wokół dżentelmenami, nagradzającszczęśliwców uśmiechem i spojrzeniem cudownych oczu.Musiał się uśmiechnąć widząc, jak pociąga za niewidzialne sznurki,zmuszając kawalerów, by wytężyli wszystkie siły i ją zabawiali.Była to umie-jętność, którą zauważał i doceniał.Ale teraz zobaczył już wystarczająco dużo.Podniósł laskę i zastukał w drzwi.Otworzył je lokaj, który wyciągnąłschodki, a Sebastian zszedł na dół.Nie był to jego własny powóz; był całkiemczarny i nie miał żadnych oznaczeń herbowych.Również stangret i łokaj niemieli na sobie książęcych liberii.Co tłumaczyło fakt, że mógł bezkarnie przypatrywać się Helenie, a ona przednim nie uciekała?Zobaczyła go teraz, ale było już za pózno, by mogła się dyskretnie oddalić.Konwenanse stały tym razem po jego stronie.Była zbyt dumna, by publicznierobić scenę.Uśmiechnęła się tylko i podała mu dłoń.Dygnęła, a on ukłonił się nisko, apotem podniósł jej dłoń i musnął ustami.Przez moment w jej oczach pojawiła się złość.Przykryła ją uśmiechem, aleon to wyczuł.Pochyliła głowę, mówiąc szybko: - Dzień dobry, Wasza Wyso-kość.Przyjechałeś, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza?- Nie, droga hrabino.Przyjechałem wyłącznie po to, by nacieszyć się twoimtowarzystwem.- Doprawdy? - Czekała, aż puści jej dłoń.Nauczona ostatnimidoświadczeniami, nie miała zamiaru się wyrywać.Rozejrzał się, lustrując zgromadzony wianuszek mężczyzn.Wszyscy byli odniego młodsi i dużo mniej wpływowi.- Doprawdy.- Spojrzał na Helenę ispotkał jej wzrok.- Panowie wybaczą nam na chwilę, moja droga.Chciałbympospacerować nad rzeką w twoim uroczym towarzystwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Kandydat na męża musi spełniać jeszcze inne kryteria.Wyszeptał te słowa i zobaczył, że marszczy czoło.Nawet teraz nie rozumiała,o co mu chodzi.Objął ją jedną ręką w talii, drugą podniósł, jednocześnie opuszczając wzrok.Był pewien, że pójdzie za jego spojrzeniem i nie pomylił się.Opuszkami palcówdotknął jej szyi, potem obojczyka, aż w końcu jedwabistej skóry tuż nadwyciętym dekoltem.Zabrakło jej tchu; szybkie spojrzenie potwierdziło, że stoi jak zaczarowana.Nie wyglądała na przerażoną, raczej przyglądała się z fascynacją.Poprowadziłpalce po materiale sukni, czując natychmiastową reakcję jej ciała.Aż w końcupołożył dłoń na jej piersi.Poczuł niemal fizyczny ból, kiedy przeszedł ją dreszcz.Pieścił jąniespiesznie, czując, jak pod jego palcami twardnieje brodawka.- Pragniesz mnie, mignonne.- Nie - stłumiony okrzyk desperacji.Nie chciała go pragnąć; to wiedziała napewno.Wszystko inne łącznie z tym, co między nimi zaszło i czego on byćmoże spodziewał się po niej - było zagadką, której ani trochę nie rozumiała.Palce nadal jej dotykały.Nie była w stanie myśleć jasno, odsunęła się więcgwałtownie.Puścił ją, ale przez moment widziała u niego zderzenie pożądania irozsądku.Rozsądek tym razem zwyciężył, ciekawe, jak będzie następnymrazem.Dangereux.Niebezpieczny, jak mówiła Marjorie.- Nie.- Tym razem zabrzmiało to bardziej zdecydowanie.- Nic dobrego z tegonie wyniknie.- Mylisz się, mignonne, byłoby nam bardzo dobrze.Udawanie nie miało sensu, zgrywanie niewinnej tym bardziej.Podniosłagłowę, zmierzyła go upartym spojrzeniem i już miała zrobić krok w tył, kiedypalce ponownie zacisnęły się na jej talii.- Nie.Nie uciekniesz ode mnie.Musimy porozmawiać, tylko ty i ja.Zanimposuniemy się dalej, musisz wiedzieć, że jest coś, czego od ciebie chcę.Patrząc mu prosto w oczy, Helena nabrała przekonania, że nie musi tegosłyszeć.- yle odczytałeś moje intencje, Wasza Wysokość.- Sebastianie.- Niech będzie, Sebastianie.yle mnie zrozumiałeś.Jeśli sądzisz, że.Zasłona poruszyła się, szeleszcząc głośno.Oboje spojrzeli, a Sebastian zabrałrękę.Zza zasłony wyłonił się Werę, uśmiechając się szeroko.- Tu jesteś, moja droga.Czas na nasz taniec.Słyszeli muzykę dobiegającą zzajego pleców, a jedno spojrzenie w otwartą twarz wystarczyło, że z pewnościąnie spodziewał się niczego nieprzyzwoitego.Helena minęła Sebastiana iruszyła w stronę Were'a.- Oczywiście, milordzie.Wybacz, że musiałeśczekać.- Podała mu ramię, rzucając Sebastianowi ostatnie spojrzenie.-%7łegnam, Wasza Wysokość.- Dygnęła i pozwoliła się poprowadzić.Werę uśmiechnął się ponad jej głową.Sebastian odwzajemnił uśmiech, choćprzyszło mu to z trudem.On i Helena nie byli poza salą balową wystarczającodługo, by gospodyni mogła zacząć spekulować, a Werę wypełnił lukę.Zasłona opadła z powrotem, a Sebastian patrzył za odchodzącymi.Zmarszczył czoło.Opierała się, i to bardziej, niż się spodziewał.Nie bardzo rozumiał dlaczego, ibardzo mu się to nie podobało.Co więcej, wciąż udawało jej się schodzić mu Zdrogi.Towarzystwo przywykło widzieć ich razem, a teraz coraz częściej spędzaliczas osobno.To akurat nie było częścią jego planu.Sebastian siedział w powozie tuż na skraju parku i obserwował, jak jegoprzyszła żona udziela się towarzysko.Stała się bardziej pewna siebie, bardziejswobodna.Dyrygowała zgromadzonymi wokół dżentelmenami, nagradzającszczęśliwców uśmiechem i spojrzeniem cudownych oczu.Musiał się uśmiechnąć widząc, jak pociąga za niewidzialne sznurki,zmuszając kawalerów, by wytężyli wszystkie siły i ją zabawiali.Była to umie-jętność, którą zauważał i doceniał.Ale teraz zobaczył już wystarczająco dużo.Podniósł laskę i zastukał w drzwi.Otworzył je lokaj, który wyciągnąłschodki, a Sebastian zszedł na dół.Nie był to jego własny powóz; był całkiemczarny i nie miał żadnych oznaczeń herbowych.Również stangret i łokaj niemieli na sobie książęcych liberii.Co tłumaczyło fakt, że mógł bezkarnie przypatrywać się Helenie, a ona przednim nie uciekała?Zobaczyła go teraz, ale było już za pózno, by mogła się dyskretnie oddalić.Konwenanse stały tym razem po jego stronie.Była zbyt dumna, by publicznierobić scenę.Uśmiechnęła się tylko i podała mu dłoń.Dygnęła, a on ukłonił się nisko, apotem podniósł jej dłoń i musnął ustami.Przez moment w jej oczach pojawiła się złość.Przykryła ją uśmiechem, aleon to wyczuł.Pochyliła głowę, mówiąc szybko: - Dzień dobry, Wasza Wyso-kość.Przyjechałeś, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza?- Nie, droga hrabino.Przyjechałem wyłącznie po to, by nacieszyć się twoimtowarzystwem.- Doprawdy? - Czekała, aż puści jej dłoń.Nauczona ostatnimidoświadczeniami, nie miała zamiaru się wyrywać.Rozejrzał się, lustrując zgromadzony wianuszek mężczyzn.Wszyscy byli odniego młodsi i dużo mniej wpływowi.- Doprawdy.- Spojrzał na Helenę ispotkał jej wzrok.- Panowie wybaczą nam na chwilę, moja droga.Chciałbympospacerować nad rzeką w twoim uroczym towarzystwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]