[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klatka drga, mechanizm się zaciął.Po chwili na celuloidzie pojawiają sięliszaje.Czuć swąd spalenizny.Uczeń-spiskowiec Levitoux, nie chcąc się dać carskimśledczym, podpala siennik w swojej celi, w warszawskiej Cytadeli.Słyszę kobiecy głos.Przezdrzwi.Wstrzymuję oddech.Znam go.Mówiliśmy na nią Jennifer , ponieważ przypominała nieco z twarzy zagranicznąpiosenkarkę, śpiewającą wówczas postawionym, operowym głosem, że miłość to wielkapotęga.Jennifer Rush się nazywała, choć tak naprawdę nasza pani wychowawczyniprzypominała, ale jej matkę.Gdy była młoda, musiała być całkiem, całkiem.Wciąż jednakubierała się rożowo-młodzieżowo, malując się mocno, przez co nazwaliśmy ją Pisanką.Odpoczątku była dla nas bardzo miła.Przed inauguracją roku szkolnego pomagała namprasować mundury i koszule, przyszywała guziki i szkolne tarcze.Jednak z dyżuru na dyżurta jej matczyna opiekuńczość zaczęła nam coraz bardziej ciążyć. Chłopcy, spać, spać! -nawoływała, chodząc po ogłoszeniu ciszy nocnej po piętrach.To właśnie ona nie pozwoliłanam wtedy obejrzeć Różowej serii.Potem, gdy podczas nocnych dyżurów kręciła się po naszym piętrze i zaganiała nasspać, my zdejmowaliśmy spodenki, co niektórzy zaś próbowali się o nią ocierać.Któryśnawet nalał na rękę odrobinę białego szamponu i próbował podetknąć jej pod nos.Nie wiem,czy przez to przeniosła się wkrótce do internatu młodszego rocznika, by mieć spokój, bo tochłopcy młodsi i spokojniejsi.I pewnej nocy w jednym z pokoi, do którego weszła, zgasłoświatło.Kiedy znów się zapaliło i kobieta wyszła na korytarz, miała na sobie naddartąsukienkę, rozmazany koszmarnie makijaż, a do nogi przywiązany ciężarek do ćwiczeń,ważący siedemnaście i pół kilograma.Zwolniła się z pracy następnego dnia.Zamknęli ją w wariatkowie.Potem wypuścili.Ledwo wypuścili, powiesiła się.*Szpital psychiatryczny mieścił się na peryferiach miasta.Skróciłem sobie drogę, idącprzez las, dobrze mi znaną ścieżką.Między drzewami bielał jeszcze śnieg, ale były teżmiejsca, gdzie spomiędzy suchych zeszłorocznych liści wyrastały już pierwsze krokusy iprzebiśniegi.Niżej, w głębokim kanionie, wesoło szemrała rzeka.Na miejscu okazało się, że muszę iść na oddział.Przy drzwiach był dzwonek.Wezwana kobieta w białym fartuchu rzuciła okiem na skierowanie, które przyłożyłem dogrubej szyby.- Dzień dobry - bąknąłem i zaszurałem nogami, jakbym wchodził na pensję dladziewcząt z dobrego domu, a nie do domu wariatów; kilku od razu rzuciło mi się(tymczasem) w oczy.- Dzień dobry - powitał mnie jeden z pensjonariuszy przybytku, bijąc przy tympokłony i nie odrywając się od ściany, jakby mu splecione z tyłu ręce wraz z siedzeniemprzyklejono do lamperii.Oddychałem ciężko, idąc w ślad za czarniawą, niedużą kobietą w białym fartuchu,która otworzyła mi drzwi, a która okazała się lekarką - adresatką skierowania.- Tu ma pan pudełko - powiedziała, gdyśmy już doszli do gabinetu, usiedli, ona zabiurkiem, a ja, wzorem innych pacjentów, na krzesełku pod drugiej stronie.Widać przyjmowała tu samych w miarę spokojnych i normalnych, bo żadnych kratczy grubych szyb nie było.Nie miałem jednak gwarancji, czy nie ma pod biurkiem guziczka,którego naciśnięcie powoduje nagłe otwarcie drzwi wejściowych przez rosłych pielęgniarzy.- Co mam z tym zrobić? - zapytałem na bezdechuWażyłem chwilę w dłoni zamknięte, mające swoją wagę podłużne pudełko, oklejonepłótnem jak stare książki z Biblioteki Marksizmu i Leninizmu.Co mogło w sobie kryć? Możepistolet P-83, z którego miałbym zrobić użytek gdzieś w odosobnionym miejscu oodpowiednio wygłuszonych i łatwo zmywalnych ścianach? W pewnych kulturach nazywa sięto honorowym wyjściem.- W środku ma pan pięćset karteczek, na każdej zaś oddzielne pytanie, na które trzebaodpowiedzieć: tak lub nie - odpowiedziała lekarka.- Do właściwej części pudełka wkładapan odpowiedzi tak , do wieczka - nie.To wszystko.- Rozumiem - rzekłem niegłośno i już chciałem otworzyć pudełko, jak dzieciakwymarzony prezent spod świątecznej choinki, ale lekarka powstrzymała te zapędy, niczymsroga pani matka, odwlekająca ten przyjemny moment dopiero na po wigilijnej wieczerzy.- Pójdzie pan na lewo i do końca.Tam jest świetlica - rzekła.- Godzina wystarczy?- Chyba tak.- Może lepiej dwie.Nad większością tych pytań lepiej się głębiej zastanowić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Klatka drga, mechanizm się zaciął.Po chwili na celuloidzie pojawiają sięliszaje.Czuć swąd spalenizny.Uczeń-spiskowiec Levitoux, nie chcąc się dać carskimśledczym, podpala siennik w swojej celi, w warszawskiej Cytadeli.Słyszę kobiecy głos.Przezdrzwi.Wstrzymuję oddech.Znam go.Mówiliśmy na nią Jennifer , ponieważ przypominała nieco z twarzy zagranicznąpiosenkarkę, śpiewającą wówczas postawionym, operowym głosem, że miłość to wielkapotęga.Jennifer Rush się nazywała, choć tak naprawdę nasza pani wychowawczyniprzypominała, ale jej matkę.Gdy była młoda, musiała być całkiem, całkiem.Wciąż jednakubierała się rożowo-młodzieżowo, malując się mocno, przez co nazwaliśmy ją Pisanką.Odpoczątku była dla nas bardzo miła.Przed inauguracją roku szkolnego pomagała namprasować mundury i koszule, przyszywała guziki i szkolne tarcze.Jednak z dyżuru na dyżurta jej matczyna opiekuńczość zaczęła nam coraz bardziej ciążyć. Chłopcy, spać, spać! -nawoływała, chodząc po ogłoszeniu ciszy nocnej po piętrach.To właśnie ona nie pozwoliłanam wtedy obejrzeć Różowej serii.Potem, gdy podczas nocnych dyżurów kręciła się po naszym piętrze i zaganiała nasspać, my zdejmowaliśmy spodenki, co niektórzy zaś próbowali się o nią ocierać.Któryśnawet nalał na rękę odrobinę białego szamponu i próbował podetknąć jej pod nos.Nie wiem,czy przez to przeniosła się wkrótce do internatu młodszego rocznika, by mieć spokój, bo tochłopcy młodsi i spokojniejsi.I pewnej nocy w jednym z pokoi, do którego weszła, zgasłoświatło.Kiedy znów się zapaliło i kobieta wyszła na korytarz, miała na sobie naddartąsukienkę, rozmazany koszmarnie makijaż, a do nogi przywiązany ciężarek do ćwiczeń,ważący siedemnaście i pół kilograma.Zwolniła się z pracy następnego dnia.Zamknęli ją w wariatkowie.Potem wypuścili.Ledwo wypuścili, powiesiła się.*Szpital psychiatryczny mieścił się na peryferiach miasta.Skróciłem sobie drogę, idącprzez las, dobrze mi znaną ścieżką.Między drzewami bielał jeszcze śnieg, ale były teżmiejsca, gdzie spomiędzy suchych zeszłorocznych liści wyrastały już pierwsze krokusy iprzebiśniegi.Niżej, w głębokim kanionie, wesoło szemrała rzeka.Na miejscu okazało się, że muszę iść na oddział.Przy drzwiach był dzwonek.Wezwana kobieta w białym fartuchu rzuciła okiem na skierowanie, które przyłożyłem dogrubej szyby.- Dzień dobry - bąknąłem i zaszurałem nogami, jakbym wchodził na pensję dladziewcząt z dobrego domu, a nie do domu wariatów; kilku od razu rzuciło mi się(tymczasem) w oczy.- Dzień dobry - powitał mnie jeden z pensjonariuszy przybytku, bijąc przy tympokłony i nie odrywając się od ściany, jakby mu splecione z tyłu ręce wraz z siedzeniemprzyklejono do lamperii.Oddychałem ciężko, idąc w ślad za czarniawą, niedużą kobietą w białym fartuchu,która otworzyła mi drzwi, a która okazała się lekarką - adresatką skierowania.- Tu ma pan pudełko - powiedziała, gdyśmy już doszli do gabinetu, usiedli, ona zabiurkiem, a ja, wzorem innych pacjentów, na krzesełku pod drugiej stronie.Widać przyjmowała tu samych w miarę spokojnych i normalnych, bo żadnych kratczy grubych szyb nie było.Nie miałem jednak gwarancji, czy nie ma pod biurkiem guziczka,którego naciśnięcie powoduje nagłe otwarcie drzwi wejściowych przez rosłych pielęgniarzy.- Co mam z tym zrobić? - zapytałem na bezdechuWażyłem chwilę w dłoni zamknięte, mające swoją wagę podłużne pudełko, oklejonepłótnem jak stare książki z Biblioteki Marksizmu i Leninizmu.Co mogło w sobie kryć? Możepistolet P-83, z którego miałbym zrobić użytek gdzieś w odosobnionym miejscu oodpowiednio wygłuszonych i łatwo zmywalnych ścianach? W pewnych kulturach nazywa sięto honorowym wyjściem.- W środku ma pan pięćset karteczek, na każdej zaś oddzielne pytanie, na które trzebaodpowiedzieć: tak lub nie - odpowiedziała lekarka.- Do właściwej części pudełka wkładapan odpowiedzi tak , do wieczka - nie.To wszystko.- Rozumiem - rzekłem niegłośno i już chciałem otworzyć pudełko, jak dzieciakwymarzony prezent spod świątecznej choinki, ale lekarka powstrzymała te zapędy, niczymsroga pani matka, odwlekająca ten przyjemny moment dopiero na po wigilijnej wieczerzy.- Pójdzie pan na lewo i do końca.Tam jest świetlica - rzekła.- Godzina wystarczy?- Chyba tak.- Może lepiej dwie.Nad większością tych pytań lepiej się głębiej zastanowić [ Pobierz całość w formacie PDF ]