[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy myślę o mojej miłości do papieru, to jest to jedyny moment, gdy cieszę się, że mam już tylelat, ile mam, i że przyszło mi spędzać dzieciństwo na początku lat 80.bez kablówki i internetu, za toz dobrze zaopatrzoną biblioteką, moim prawdziwym darkroomem, w którym doznawałemperwersyjnych rozkoszy pośród regałów wypełnionych tomami obłożonymi w szary gruby papier.Być może to, co napisałem powyżej, to jest ryk zdychającego mamuta, to jest charchot padającegodinozaura, ale ja bez czytania zadrukowanego papieru nie funkcjonuję.Owszem, wiele głupot i brednidzięki temu w życiu przeczytałem, tysiące godzin zmitrężyłem na nieistotne lektury, ale gdybym niezmitrężył ich w ten sposób, z pewnością zmarnowałbym je w inny, być może jeszcze bardziej jałowyi szkodliwy sposób.Człowiek musi co jakiś czas zmarnować trochę czasu na głupoty, dziękipózniejszej refleksji, że oto przechlapał pół dnia na bzdury, wyostrzają mu się myśli na temat sensu,względnie raczej bezsensu jego życia.Piszę to wszystko nie po to, by epatować swoimi niszowym potrzebami, ale dlatego,że przeczytałem właśnie najbardziej ponurą książkę, jaką miałem w rękach w ciągu ostatnich kilkumiesięcy.I nie jest to bynajmniej horror, thriller, czarny kryminał ani Franz Kafka, jest to książkanapisana przez Francuza o nazwisku Bernard Poulet i nosząca mrożący krew tytuł Zmierć gazeti przyszłość informacji.Poulet zajmuje się modnym ostatnio tematem schyłku prasy drukowanej, przenoszeniem się światainformacji i komentarzy do internetu, daje drastyczne przykłady z Francji, Wielkiej Brytaniii Ameryki, gdzie nawet zasłużone tytuły z długoletnią tradycją cienko śpiewają, o ile nie zeszły jużze świata, przywołuje legendarne gazety, które tną brutalnie koszta, żeby przetrwać, i te, które nieprzetrwały bądz wegetują jedynie w sieci, podaje niknące procenty i malejące liczby sprzedanychegzemplarzy, ujawnia prawdziwą grozę, że na miejsce jednego zmarłego czytelnika gazet nieprzychodzi żaden nowy, że za niedługo gazety będą już tylko dla ludzi starych, a kiedy ci zejdą z tegoświata, prasa pójdzie za nimi.A wreszcie zadaje fundamentalne pytanie: czy możliwa w ogóle jestdemokracja bez gazet? Wydawałoby się, że sieć jest tu najlepszym wytłumaczeniem, sieć czy szerzejmedia elektroniczne, zasypujące nas tonami świeżych, jędrnych informacji, które wszak dopieronastępnego dnia mogłyby się znalezć na szpaltach gazet, następnego dnia, a więc tak, jakby ukazałysię za sto lat.Poulet akcentuje jednak rzecz kluczową, jak mi się wydaje, to mianowicie, że taknaprawdę informacji w sieci jest coraz mniej, prawdziwych doniosłych informacji, a nie z jelitagrubego wyciągniętych od czapy newsów.Błędne koło sieci polega na tym, że im więcej badziewnychinformacji, które mają przyciągnąć i zmusić do klikania użytkowników sieci, tym mniej ich oneinteresują, z nadmiaru rodzi się przesyt i znużenie, młodzi użytkownicy sieci coraz głębiej mająwszelkie informacje, ponieważ rzeczywistość społeczna i polityczna coraz mniej ich interesuje, światprzyszłości może być nie tylko światem bez gazet, bez analiz i opinii, ale światem bez informacjiw ogóle.I to może być prawdziwy koniec demokracji, koniec ery nowożytnej, powiada Poulet.Staniesię tak, ponieważ ludzkość zmierza nie tylko ku temu, żeby przestać kupować i czytać gazety, ale żebyprzestać czytać w ogóle, przestać czytać cokolwiek, nie tylko w Polsce, o ile to nas może pocieszyć.Nie tylko Polacy bowiem już niczego nie czytają, choć trzeba Polakom przyznać, że nie czytająjeszcze bardziej niż inni, nie czytają intensywnie i z pełną determinacją, nie czytają z wyraznymsamozadowoleniem, można powiedzieć, że w tej dyscyplinie jesteśmy w awangardzie światowegopostępu.Odwrót od czytania papieru jest trendem masowym, ogólnoświatowym i wygląda na to,że ludzkość świetnie się z tym czuje, dryfując powoli i beztrosko ku spektakularnej zapaścicywilizacyjnej.U Pouleta znalazłem najbardziej przerażające zdanie, na jakie natknąłem sięw ostatnich miesiącach, jak nie latach, jest to zdanie wypowiedziane przez Steve a Jobsa, jak sądzę,bardzo zadowolonego z siebie założyciela Apple a, który powiedział, że nie ma co w ogóle zawracaćsobie głowy nawet e-bookami czy elektronicznymi czytnikami książek, bo niebawem nikt już niebędzie czytał ani książek, ani gazet. Niebawem to jest słowo mało precyzyjne, moment, gdy ostatni czytelnik gazety wraz z ostatnimczytelnikiem książek opuszczą ten świat, nie jest jeszcze precyzyjnie określony, ale zbliża się do nasjak wielka asteroida.Ja wiem, że będę czytał do końca, i to czytał na papierze, nie spodziewam się bowiem aż takdługiego życia, żebym przeżył ostatnią gazetę i ostatnią książkę.Bo gdybym już w małolactwie niepokochał papieru, zazwyczaj grubego i o niejednorodnej fakturze, o makulaturowej proweniencji,na którym drukowano powieści, które rozświetlały mi drogę przez szare dni peerelowskiegodzieciństwa, dziś bym nie umiał sklecić ani jednego zdania tego felietonu, a i z werbalizacją myśli niebyłoby najlepiej, być może zresztą i tak nie byłoby czego werbalizować, ponieważ moją głowęwypełniałaby rozkoszna bezbrzeżna pustka.Naturalnie czytałem, bo nic lepszego do roboty nie było, książki były jedynym wyjściemawaryjnym z rzeczywistości w tamtych czasach, jak będzie wyglądało wyjście awaryjnez rzeczywistości nadchodzącej nie mam pojęcia, być może nie będzie żadnego.Na razie trzymamnie w pionie to, że o końcu świata gazet i książek czytam w gazetach i książkach.===aFxlVmBR Zły na ekrany, czyli mój pomysł na przebój kinowy10.03.2011Wróciłem do tej lektury po dwudziestu z górą latach, nie dlatego, że akurat nie miałem innych rzeczydo przeczytania, bynajmniej, stosy zaległości rosną szybciej niż kłęby kurzu pod moją szafą,przeczytałem na powrót Złego Tyrmanda, ponieważ do czegoś konkretnego było mi to potrzebne,do pewnego projektu mianowicie, którego zdradzić jednak teraz nie mogę.Wróciłem zatem do Złego po prawie ćwierćwieczu, mało co już kojarzyłem z tej powieści próczogólnego zarysu, pamiętałem generalnie, o co chodziło, ale szczegóły umknęły mi przez te lata, byłato więc lektura ponowna, a jednocześnie jakby pierwsza.I gdybym chciał być efekciarski, tobympowiedział: wróciłem, przeczytałem, zachwyciłem się.Ale nie byłoby to precyzyjne, bo nieokreślałoby nie tylko poziomu mojego zachwytu, ale i jego wektora, nie można wszak zachwycać sięTyrmandem tak samo jak, dajmy na to, Proustem, jak powiedzmy Garcią M�rquezem, jak z innejbeczki ostatnio przeze mnie intensywnie czytanym Bernhardem.Różne bowiem są rodzajezachwytów czytelniczych, najdziwniejsze ich kierunki i psychologiczne podłoże [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kiedy myślę o mojej miłości do papieru, to jest to jedyny moment, gdy cieszę się, że mam już tylelat, ile mam, i że przyszło mi spędzać dzieciństwo na początku lat 80.bez kablówki i internetu, za toz dobrze zaopatrzoną biblioteką, moim prawdziwym darkroomem, w którym doznawałemperwersyjnych rozkoszy pośród regałów wypełnionych tomami obłożonymi w szary gruby papier.Być może to, co napisałem powyżej, to jest ryk zdychającego mamuta, to jest charchot padającegodinozaura, ale ja bez czytania zadrukowanego papieru nie funkcjonuję.Owszem, wiele głupot i brednidzięki temu w życiu przeczytałem, tysiące godzin zmitrężyłem na nieistotne lektury, ale gdybym niezmitrężył ich w ten sposób, z pewnością zmarnowałbym je w inny, być może jeszcze bardziej jałowyi szkodliwy sposób.Człowiek musi co jakiś czas zmarnować trochę czasu na głupoty, dziękipózniejszej refleksji, że oto przechlapał pół dnia na bzdury, wyostrzają mu się myśli na temat sensu,względnie raczej bezsensu jego życia.Piszę to wszystko nie po to, by epatować swoimi niszowym potrzebami, ale dlatego,że przeczytałem właśnie najbardziej ponurą książkę, jaką miałem w rękach w ciągu ostatnich kilkumiesięcy.I nie jest to bynajmniej horror, thriller, czarny kryminał ani Franz Kafka, jest to książkanapisana przez Francuza o nazwisku Bernard Poulet i nosząca mrożący krew tytuł Zmierć gazeti przyszłość informacji.Poulet zajmuje się modnym ostatnio tematem schyłku prasy drukowanej, przenoszeniem się światainformacji i komentarzy do internetu, daje drastyczne przykłady z Francji, Wielkiej Brytaniii Ameryki, gdzie nawet zasłużone tytuły z długoletnią tradycją cienko śpiewają, o ile nie zeszły jużze świata, przywołuje legendarne gazety, które tną brutalnie koszta, żeby przetrwać, i te, które nieprzetrwały bądz wegetują jedynie w sieci, podaje niknące procenty i malejące liczby sprzedanychegzemplarzy, ujawnia prawdziwą grozę, że na miejsce jednego zmarłego czytelnika gazet nieprzychodzi żaden nowy, że za niedługo gazety będą już tylko dla ludzi starych, a kiedy ci zejdą z tegoświata, prasa pójdzie za nimi.A wreszcie zadaje fundamentalne pytanie: czy możliwa w ogóle jestdemokracja bez gazet? Wydawałoby się, że sieć jest tu najlepszym wytłumaczeniem, sieć czy szerzejmedia elektroniczne, zasypujące nas tonami świeżych, jędrnych informacji, które wszak dopieronastępnego dnia mogłyby się znalezć na szpaltach gazet, następnego dnia, a więc tak, jakby ukazałysię za sto lat.Poulet akcentuje jednak rzecz kluczową, jak mi się wydaje, to mianowicie, że taknaprawdę informacji w sieci jest coraz mniej, prawdziwych doniosłych informacji, a nie z jelitagrubego wyciągniętych od czapy newsów.Błędne koło sieci polega na tym, że im więcej badziewnychinformacji, które mają przyciągnąć i zmusić do klikania użytkowników sieci, tym mniej ich oneinteresują, z nadmiaru rodzi się przesyt i znużenie, młodzi użytkownicy sieci coraz głębiej mająwszelkie informacje, ponieważ rzeczywistość społeczna i polityczna coraz mniej ich interesuje, światprzyszłości może być nie tylko światem bez gazet, bez analiz i opinii, ale światem bez informacjiw ogóle.I to może być prawdziwy koniec demokracji, koniec ery nowożytnej, powiada Poulet.Staniesię tak, ponieważ ludzkość zmierza nie tylko ku temu, żeby przestać kupować i czytać gazety, ale żebyprzestać czytać w ogóle, przestać czytać cokolwiek, nie tylko w Polsce, o ile to nas może pocieszyć.Nie tylko Polacy bowiem już niczego nie czytają, choć trzeba Polakom przyznać, że nie czytająjeszcze bardziej niż inni, nie czytają intensywnie i z pełną determinacją, nie czytają z wyraznymsamozadowoleniem, można powiedzieć, że w tej dyscyplinie jesteśmy w awangardzie światowegopostępu.Odwrót od czytania papieru jest trendem masowym, ogólnoświatowym i wygląda na to,że ludzkość świetnie się z tym czuje, dryfując powoli i beztrosko ku spektakularnej zapaścicywilizacyjnej.U Pouleta znalazłem najbardziej przerażające zdanie, na jakie natknąłem sięw ostatnich miesiącach, jak nie latach, jest to zdanie wypowiedziane przez Steve a Jobsa, jak sądzę,bardzo zadowolonego z siebie założyciela Apple a, który powiedział, że nie ma co w ogóle zawracaćsobie głowy nawet e-bookami czy elektronicznymi czytnikami książek, bo niebawem nikt już niebędzie czytał ani książek, ani gazet. Niebawem to jest słowo mało precyzyjne, moment, gdy ostatni czytelnik gazety wraz z ostatnimczytelnikiem książek opuszczą ten świat, nie jest jeszcze precyzyjnie określony, ale zbliża się do nasjak wielka asteroida.Ja wiem, że będę czytał do końca, i to czytał na papierze, nie spodziewam się bowiem aż takdługiego życia, żebym przeżył ostatnią gazetę i ostatnią książkę.Bo gdybym już w małolactwie niepokochał papieru, zazwyczaj grubego i o niejednorodnej fakturze, o makulaturowej proweniencji,na którym drukowano powieści, które rozświetlały mi drogę przez szare dni peerelowskiegodzieciństwa, dziś bym nie umiał sklecić ani jednego zdania tego felietonu, a i z werbalizacją myśli niebyłoby najlepiej, być może zresztą i tak nie byłoby czego werbalizować, ponieważ moją głowęwypełniałaby rozkoszna bezbrzeżna pustka.Naturalnie czytałem, bo nic lepszego do roboty nie było, książki były jedynym wyjściemawaryjnym z rzeczywistości w tamtych czasach, jak będzie wyglądało wyjście awaryjnez rzeczywistości nadchodzącej nie mam pojęcia, być może nie będzie żadnego.Na razie trzymamnie w pionie to, że o końcu świata gazet i książek czytam w gazetach i książkach.===aFxlVmBR Zły na ekrany, czyli mój pomysł na przebój kinowy10.03.2011Wróciłem do tej lektury po dwudziestu z górą latach, nie dlatego, że akurat nie miałem innych rzeczydo przeczytania, bynajmniej, stosy zaległości rosną szybciej niż kłęby kurzu pod moją szafą,przeczytałem na powrót Złego Tyrmanda, ponieważ do czegoś konkretnego było mi to potrzebne,do pewnego projektu mianowicie, którego zdradzić jednak teraz nie mogę.Wróciłem zatem do Złego po prawie ćwierćwieczu, mało co już kojarzyłem z tej powieści próczogólnego zarysu, pamiętałem generalnie, o co chodziło, ale szczegóły umknęły mi przez te lata, byłato więc lektura ponowna, a jednocześnie jakby pierwsza.I gdybym chciał być efekciarski, tobympowiedział: wróciłem, przeczytałem, zachwyciłem się.Ale nie byłoby to precyzyjne, bo nieokreślałoby nie tylko poziomu mojego zachwytu, ale i jego wektora, nie można wszak zachwycać sięTyrmandem tak samo jak, dajmy na to, Proustem, jak powiedzmy Garcią M�rquezem, jak z innejbeczki ostatnio przeze mnie intensywnie czytanym Bernhardem.Różne bowiem są rodzajezachwytów czytelniczych, najdziwniejsze ich kierunki i psychologiczne podłoże [ Pobierz całość w formacie PDF ]