[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarny ekran po kilku sekundach ożył i ujrzeliśmy twarz Markhama.Miał łzy w oczach.Jego brązowe włosy były krótsze niż na zdjęciu, które zabrałem z klubumłodzieżowego, nie miał też okularów w rogowej oprawce.Czarne oczy wpatrywały sięw nas, kłując jak drewniane drzazgi.Zarost się najeżył, kiedy Markham potarł dłonią szczękę.Był w dobrej formie, elegancko ubrany: miał na sobie koszulkę polo bez logo i dżinsy.I byłbosy.Wypuścił powietrze i zaczerpnął głęboki oddech.Odwrócił wzrok, by po chwiliponownie spojrzeć w kamerę.Nagranie wykonano za dnia, na środku salonu.Na drugimplanie widać było kuchnię i kawałek schodów.Przeciągnął palcami po włosach, jakby niewiedział, od czego zacząć.Pózniej odchrząknął.- Nazywam się Daniel Markham - zaczął drżącym głosem.Na jego twarzy pojawiłosię zmieszanie, a w oczach błysnęły łzy.- Ten film to moja spowiedz.DoktorJedenaście miesięcy temuDaniel Markham otworzył drzwi gabinetu.Wszedł do środka i natychmiast poczułuderzenie ciepłego powietrza.W szpitalu było zwykle albo duszno i gorąco, albo lodowatozimno, nigdy umiarkowana temperatura.Mimo początku listopada od tygodnia byłonienaturalnie ciepło, ale system centralnego ogrzewania w tej części budynku nie zostałustawiony, jak należy.Markham złożył dwie skargi, ale żadna nie spotkała się z odzewem.Typowy sposób działania National Health Service.Powiesił kurtkę na wieszaku i podszedł do okien, otwierając je tak szeroko, jak siędało.W pokoju powiał lekki wietrzyk.Markham usiadł za biurkiem i włączył komputer,a następnie zaczął przeglądać pocztę.Na wierzchu tacy z korespondencją przychodzącą leżałnotatnik z datami spotkań, który sekretarka wypełniała na początku tygodnia.Bez niej za nicby sobie nie poradził.Pamiętał twarze pacjentów, ale nie zawsze ich nazwiska, a tym bardziejterminy umówionych spotkań.Jedynymi spotkaniami, o których pamiętał, byłyponiedziałkowe popołudniowe sesje w klubie młodzieżowym Barton Hill.W ramach politykiszpitala, który zapewniał konsultantów-wolontariuszy ośrodkom w terenie, spędzał pięćgodzin z rodzicami dzieci cierpiących na porażenie mózgowe, pomagając im, jak potrafił.Początkowo uważał wolontariat za stratę czasu.Kiedy otrzymał pierwszy e-mail w tejsprawie, pomyślał, że to żart.Szpitalny system ledwie dawał sobie radę przy obecnej liczbiepacjentów w stosunku do liczby personelu medycznego.Popołudniowa wyprawa do placówkiw terenie wydawała się gwarantować, że mniej ludzi otrzyma odpowiednią opiekę, a dodyrekcji wpłynie więcej skarg.Jednak władze szpitala były zdecydowane spełnić obietnicęzłożoną lokalnej społeczności podczas szerokiej kampanii PR w ubiegłym roku, a Markham -po początkowych wątpliwościach - zaczął naprawdę lubić wizyty w klubie.Rodzice chorychdzieci byli zupełnie inni od pacjentów, których miał w szpitalu.Wydawali się niezwyklepozytywni, mimo cierpienia, którego doświadczali.Jego pacjenci stanowili ich jaskraweprzeciwieństwo - wrogo nastawieni i cyniczni, pogrążający się coraz głębiejw niszczycielskiej otchłani rozpaczy.Usunąwszy połowę otwartych wiadomości, sięgnął po notes leżący na tacy i otworzyłna trzecim listopada.Jego podzielony na godzinne sesje dzień był wypełniony spotkaniami odósmej rano do trzynastej i od czternastej do osiemnastej.Pierwsze nazwisko należało dokategorii tych, których nie rozpoznawał.Sykes.Pewnie jakiś nowy pacjent.Odwrócił się domonitora, zalogował do e-diary i kliknął hasło Sykes przypisane do ósmej rano.Na ekraniepojawiła się karta choroby pacjenta.Złamana ręka w wieku dziewięciu lat.Zwichnięcienadgarstka w wieku siedemnastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czarny ekran po kilku sekundach ożył i ujrzeliśmy twarz Markhama.Miał łzy w oczach.Jego brązowe włosy były krótsze niż na zdjęciu, które zabrałem z klubumłodzieżowego, nie miał też okularów w rogowej oprawce.Czarne oczy wpatrywały sięw nas, kłując jak drewniane drzazgi.Zarost się najeżył, kiedy Markham potarł dłonią szczękę.Był w dobrej formie, elegancko ubrany: miał na sobie koszulkę polo bez logo i dżinsy.I byłbosy.Wypuścił powietrze i zaczerpnął głęboki oddech.Odwrócił wzrok, by po chwiliponownie spojrzeć w kamerę.Nagranie wykonano za dnia, na środku salonu.Na drugimplanie widać było kuchnię i kawałek schodów.Przeciągnął palcami po włosach, jakby niewiedział, od czego zacząć.Pózniej odchrząknął.- Nazywam się Daniel Markham - zaczął drżącym głosem.Na jego twarzy pojawiłosię zmieszanie, a w oczach błysnęły łzy.- Ten film to moja spowiedz.DoktorJedenaście miesięcy temuDaniel Markham otworzył drzwi gabinetu.Wszedł do środka i natychmiast poczułuderzenie ciepłego powietrza.W szpitalu było zwykle albo duszno i gorąco, albo lodowatozimno, nigdy umiarkowana temperatura.Mimo początku listopada od tygodnia byłonienaturalnie ciepło, ale system centralnego ogrzewania w tej części budynku nie zostałustawiony, jak należy.Markham złożył dwie skargi, ale żadna nie spotkała się z odzewem.Typowy sposób działania National Health Service.Powiesił kurtkę na wieszaku i podszedł do okien, otwierając je tak szeroko, jak siędało.W pokoju powiał lekki wietrzyk.Markham usiadł za biurkiem i włączył komputer,a następnie zaczął przeglądać pocztę.Na wierzchu tacy z korespondencją przychodzącą leżałnotatnik z datami spotkań, który sekretarka wypełniała na początku tygodnia.Bez niej za nicby sobie nie poradził.Pamiętał twarze pacjentów, ale nie zawsze ich nazwiska, a tym bardziejterminy umówionych spotkań.Jedynymi spotkaniami, o których pamiętał, byłyponiedziałkowe popołudniowe sesje w klubie młodzieżowym Barton Hill.W ramach politykiszpitala, który zapewniał konsultantów-wolontariuszy ośrodkom w terenie, spędzał pięćgodzin z rodzicami dzieci cierpiących na porażenie mózgowe, pomagając im, jak potrafił.Początkowo uważał wolontariat za stratę czasu.Kiedy otrzymał pierwszy e-mail w tejsprawie, pomyślał, że to żart.Szpitalny system ledwie dawał sobie radę przy obecnej liczbiepacjentów w stosunku do liczby personelu medycznego.Popołudniowa wyprawa do placówkiw terenie wydawała się gwarantować, że mniej ludzi otrzyma odpowiednią opiekę, a dodyrekcji wpłynie więcej skarg.Jednak władze szpitala były zdecydowane spełnić obietnicęzłożoną lokalnej społeczności podczas szerokiej kampanii PR w ubiegłym roku, a Markham -po początkowych wątpliwościach - zaczął naprawdę lubić wizyty w klubie.Rodzice chorychdzieci byli zupełnie inni od pacjentów, których miał w szpitalu.Wydawali się niezwyklepozytywni, mimo cierpienia, którego doświadczali.Jego pacjenci stanowili ich jaskraweprzeciwieństwo - wrogo nastawieni i cyniczni, pogrążający się coraz głębiejw niszczycielskiej otchłani rozpaczy.Usunąwszy połowę otwartych wiadomości, sięgnął po notes leżący na tacy i otworzyłna trzecim listopada.Jego podzielony na godzinne sesje dzień był wypełniony spotkaniami odósmej rano do trzynastej i od czternastej do osiemnastej.Pierwsze nazwisko należało dokategorii tych, których nie rozpoznawał.Sykes.Pewnie jakiś nowy pacjent.Odwrócił się domonitora, zalogował do e-diary i kliknął hasło Sykes przypisane do ósmej rano.Na ekraniepojawiła się karta choroby pacjenta.Złamana ręka w wieku dziewięciu lat.Zwichnięcienadgarstka w wieku siedemnastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]