[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostawały tradycyjne (choć właściwie magiczne) linie.Głos w słuchawce był zimny iantypatyczny.- Wasza Kąśliwość, cóż to za zaszczyt - powiedziałam.Roman był wampirem ze Starszyzny, nie znosiłam go, mentalnie zatrzymał się wśredniowieczu i tak już chyba zostanie.Wydawało mu się, że miejsce kobiety jest przypalenisku albo w legowisku, i tyle.- Teodoro, powiedziano mi, że wiesz, że cię szukamy, ale nie dzwonisz.Bardzo chcemysię spotkać z tobą jeszcze dziś.- Nie wiedziałam, że to pilne, planowałam zadzwonić rano - mruknęłam, nic nierozumiejąc.Nie warczał na mnie, nie krzyczał, czegoś chciał.- Nie, to nie może czekać.Czekamy.- Czekamy? Ty i kto?- Starszyzna.Wypuściłam powietrze ze świstem.Cała? O tej porze? Kłopoty.Nie wiedziałam jeszczejakie, ale duże.- Czy muszę być sama? Wolałabym nie.- Jado - powiedział zniecierpliwiony, używając mojego magicznego imienia, jasnoprzywoływał mnie do porządku.Przypominał, że podlegam im jako wiedzma, i bez dyskusji.- Masz kwadrans, by się znalezć w siedzibie Starszyzny.I tak - dodał po chwili - możeszprzyjść ze swoim diabłem.Nie wyprowadzałam go z błędu, zwłaszcza że faktycznie to o Mironie myślałam.Odłożył słuchawkę bez pożegnania.Miron stał obok z moją torbą i swoją kurtką w ręce.Niemusiałam nic mówić.Rozdział czwartySzliśmy szybko, właściwie w milczeniu.Czułam przypływ adrenaliny, a mrowienie naskórze zwiastowało kłopoty.Strach zmieniał moje postrzeganie otoczenia, wyostrzał iwyolbrzymiał wszystko.Wysokie kamienice po obu stronach wąskich uliczek zamykały sięnade mną klaustrofobicznie.Okna mijanych domów były ciemne, życie Thornu toczyło się wlokalach, nie w mieszkaniach.Noc była porą, kiedy większość mieszkańców żyłanajintensywniej.A jednak nie mijałam na swojej drodze prawie nikogo.Jakaś wiedzmauciekła wzrokiem, przemykając obok.Zmarszczyłam czoło, czy już byłam naznaczona jakotrędowata, nawet o tym nie wiedząc? Miron szedł przy mnie, milcząc.Pewnie tak jak jawyczuwał gęstniejącą atmosferę.Nie widziałam tak dobrze, jak niektórzy magiczni,potknęłam się na grubej kostce brukowej.Chwycił mnie za ramię, nim upadłam.Wymamrotałam podziękowanie.Włoski sterczące na karku przepowiadały, że stanie się cośzłego.Nie odwróciłam się na pięcie i nie zwiałam tylko dlatego, że przed Starszyzną nie byłoucieczki.Znalezliby mnie wszędzie.Ich kwatera była tylko trzy przecznice od Szatańskiego Pierwiosnka.Różowawy tynkkamienicy niemal świecił w ciemności nagromadzoną w środku magią.Po cichu zaczęłam robić rachunek sumienia, nie przychodziło mi jednak na myśl nic,czym zasłużyłabym sobie na jakąś karę.Zresztą, gdyby mnie mieli zamiar karać, niepozwoliliby mi przyprowadzić Mirona - jako diabeł nie podlegał ich jurysdykcji.Niemieszałby pewnie im szyków, ale mógłby się zdenerwować, gdyby chcieli mnie skrzywdzić.A może tylko się pocieszam, pomyślałam.Odchrząknęłam, by pozbyć się ucisku w gardle.Cholera, nie mam w zwyczaju uciekać.Ani ulegać panice.Wyprostowałam plecy; nawet niezauważyłam, kiedy zaczęłam się garbić, jakby oczekując ciosu.Niedoczekanie, nie zobacząmnie takiej.Zapukałam kołatką.Drzwi otworzyły się same, ogromne i ciężkie, skrzypiąc jak whorrorze klasy B.Hol był rzęsiście oświetlony.Zza kolejnych drzwi dochodziły mniepodekscytowane głosy.Czułam niepokój zebranych tam nadnaturalnych.Siedzieli za stołem, najpotężniejsze istoty, sama śmietanka naszego świata.Przywitałamsię zwyczajowym ukłonem i w milczeniu czekałam, aż któreś z nich odezwie się pierwsze.Wedle protokołu niepytana nie miałam prawa głosu.Dziś postanowiłam przestrzegać tejzasady niczym przepisu na idealny biszkopt.- Witaj, Jado - odezwała się Katarzyna, najstarsza wiedzma w Thornie, która mimoblisko milenium na swoim koncie (choć nieładnie kobiecie wypominać wiek) wyglądałaolśniewająco: piękna, smukła, o twarzy dwudziestolatki.Większość życia spędziła w świeciealternatywnym, czas naprawdę nie miał dla niej znaczenia.To, że właśnie ona zabrała głos jako pierwsza, było dobrym znakiem; opiekunka mojegosabatu sygnalizowała, że jestem pod jej ochroną.Gdyby chcieli mnie zabić, milczałaby, bymnie mogła przywołać jej na pomoc.- Zajmij, proszę, miejsce.- Wskazała krzesło naprzeciw siebie.Miron stał kilka kroków za mną, opierając się o framugę drzwi.Usiadłam i powiodłamwzrokiem po twarzach zebranych.- Witaj, Katarzyno, Pani Ognia i Wody.- Skłoniłam sięniżej.- Proszę, wybaczcie, że zwlekałam z telefonem, nie wiedziałam, że to pilne, a miałampoważny powód do zmartwień.Unieśli zgodnie brwi.Milczeli.Najwidoczniej to Katarzyna była wyznaczona dorozmowy ze mną, bo powiedziała: - Wyjaśnij.Starałam się skupiać wzrok na niej, by nie widzieć Gardiasza, nekromanty, którysiedział u jej boku.Miał nieprzyjemną, trupią twarz i wpijał we mnie lodowato zimnespojrzenie.Opowiedziałam im pokrótce o Katii, jej porwaniu, o moim śnie.Jako Starszyznapowinni o tym wiedzieć.Przez chwilę milczeli i czułam w powietrzu ich zaniepokojenie.- Wiem, że były jeszcze inne porwania, co najmniej cztery - dodałam.- Piętnaście - powiedział krótko Gardiasz.- Kilka ofiar już nie żyje.Poczułem, gdyprzeszły do mojego królestwa.Katii nie było wśród nich.Teraz to ja byłam zaskoczona.- Porwano piętnastu nadnaturalnych? Jakim cudem? Kto?- Tego właśnie musisz się dowiedzieć.- Katarzyna uśmiechnęła się smutno.- Ktośzdołał obezwładnić i uprowadzić piętnaście istot magicznych, niektórzy z porwanych bylistarzy i potężni, jednak to ich nie uchroniło.- On blokuje magię - powiedziałam bardziej do siebie niż do nich.- On? - Roman był poruszony.- Wiesz coś, o czym nam nie mówisz?Błysnął kłami dla lepszego efektu, a w jego głosie brzmiał cień grozby- Nie, krwiopijco - ucięłam.- Nie wiem, kim on jest.Gdybym wiedziała, nie byłobymnie tutaj, ale kopałabym jego dupsko i ratowała Katię.Mówię on , ponieważ we śniewidziałam mężczyznę; choć krył twarz, nie krył ciała.Blokował magię, bo czułam strach ibezradność Katii.Przełamał jej barierę ochronną.Musi być potężny, skoro obudziłam sięposiniaczona.Nie znam nikogo, kto przekraczałby granicę jawy i snu w ten sposób [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Pozostawały tradycyjne (choć właściwie magiczne) linie.Głos w słuchawce był zimny iantypatyczny.- Wasza Kąśliwość, cóż to za zaszczyt - powiedziałam.Roman był wampirem ze Starszyzny, nie znosiłam go, mentalnie zatrzymał się wśredniowieczu i tak już chyba zostanie.Wydawało mu się, że miejsce kobiety jest przypalenisku albo w legowisku, i tyle.- Teodoro, powiedziano mi, że wiesz, że cię szukamy, ale nie dzwonisz.Bardzo chcemysię spotkać z tobą jeszcze dziś.- Nie wiedziałam, że to pilne, planowałam zadzwonić rano - mruknęłam, nic nierozumiejąc.Nie warczał na mnie, nie krzyczał, czegoś chciał.- Nie, to nie może czekać.Czekamy.- Czekamy? Ty i kto?- Starszyzna.Wypuściłam powietrze ze świstem.Cała? O tej porze? Kłopoty.Nie wiedziałam jeszczejakie, ale duże.- Czy muszę być sama? Wolałabym nie.- Jado - powiedział zniecierpliwiony, używając mojego magicznego imienia, jasnoprzywoływał mnie do porządku.Przypominał, że podlegam im jako wiedzma, i bez dyskusji.- Masz kwadrans, by się znalezć w siedzibie Starszyzny.I tak - dodał po chwili - możeszprzyjść ze swoim diabłem.Nie wyprowadzałam go z błędu, zwłaszcza że faktycznie to o Mironie myślałam.Odłożył słuchawkę bez pożegnania.Miron stał obok z moją torbą i swoją kurtką w ręce.Niemusiałam nic mówić.Rozdział czwartySzliśmy szybko, właściwie w milczeniu.Czułam przypływ adrenaliny, a mrowienie naskórze zwiastowało kłopoty.Strach zmieniał moje postrzeganie otoczenia, wyostrzał iwyolbrzymiał wszystko.Wysokie kamienice po obu stronach wąskich uliczek zamykały sięnade mną klaustrofobicznie.Okna mijanych domów były ciemne, życie Thornu toczyło się wlokalach, nie w mieszkaniach.Noc była porą, kiedy większość mieszkańców żyłanajintensywniej.A jednak nie mijałam na swojej drodze prawie nikogo.Jakaś wiedzmauciekła wzrokiem, przemykając obok.Zmarszczyłam czoło, czy już byłam naznaczona jakotrędowata, nawet o tym nie wiedząc? Miron szedł przy mnie, milcząc.Pewnie tak jak jawyczuwał gęstniejącą atmosferę.Nie widziałam tak dobrze, jak niektórzy magiczni,potknęłam się na grubej kostce brukowej.Chwycił mnie za ramię, nim upadłam.Wymamrotałam podziękowanie.Włoski sterczące na karku przepowiadały, że stanie się cośzłego.Nie odwróciłam się na pięcie i nie zwiałam tylko dlatego, że przed Starszyzną nie byłoucieczki.Znalezliby mnie wszędzie.Ich kwatera była tylko trzy przecznice od Szatańskiego Pierwiosnka.Różowawy tynkkamienicy niemal świecił w ciemności nagromadzoną w środku magią.Po cichu zaczęłam robić rachunek sumienia, nie przychodziło mi jednak na myśl nic,czym zasłużyłabym sobie na jakąś karę.Zresztą, gdyby mnie mieli zamiar karać, niepozwoliliby mi przyprowadzić Mirona - jako diabeł nie podlegał ich jurysdykcji.Niemieszałby pewnie im szyków, ale mógłby się zdenerwować, gdyby chcieli mnie skrzywdzić.A może tylko się pocieszam, pomyślałam.Odchrząknęłam, by pozbyć się ucisku w gardle.Cholera, nie mam w zwyczaju uciekać.Ani ulegać panice.Wyprostowałam plecy; nawet niezauważyłam, kiedy zaczęłam się garbić, jakby oczekując ciosu.Niedoczekanie, nie zobacząmnie takiej.Zapukałam kołatką.Drzwi otworzyły się same, ogromne i ciężkie, skrzypiąc jak whorrorze klasy B.Hol był rzęsiście oświetlony.Zza kolejnych drzwi dochodziły mniepodekscytowane głosy.Czułam niepokój zebranych tam nadnaturalnych.Siedzieli za stołem, najpotężniejsze istoty, sama śmietanka naszego świata.Przywitałamsię zwyczajowym ukłonem i w milczeniu czekałam, aż któreś z nich odezwie się pierwsze.Wedle protokołu niepytana nie miałam prawa głosu.Dziś postanowiłam przestrzegać tejzasady niczym przepisu na idealny biszkopt.- Witaj, Jado - odezwała się Katarzyna, najstarsza wiedzma w Thornie, która mimoblisko milenium na swoim koncie (choć nieładnie kobiecie wypominać wiek) wyglądałaolśniewająco: piękna, smukła, o twarzy dwudziestolatki.Większość życia spędziła w świeciealternatywnym, czas naprawdę nie miał dla niej znaczenia.To, że właśnie ona zabrała głos jako pierwsza, było dobrym znakiem; opiekunka mojegosabatu sygnalizowała, że jestem pod jej ochroną.Gdyby chcieli mnie zabić, milczałaby, bymnie mogła przywołać jej na pomoc.- Zajmij, proszę, miejsce.- Wskazała krzesło naprzeciw siebie.Miron stał kilka kroków za mną, opierając się o framugę drzwi.Usiadłam i powiodłamwzrokiem po twarzach zebranych.- Witaj, Katarzyno, Pani Ognia i Wody.- Skłoniłam sięniżej.- Proszę, wybaczcie, że zwlekałam z telefonem, nie wiedziałam, że to pilne, a miałampoważny powód do zmartwień.Unieśli zgodnie brwi.Milczeli.Najwidoczniej to Katarzyna była wyznaczona dorozmowy ze mną, bo powiedziała: - Wyjaśnij.Starałam się skupiać wzrok na niej, by nie widzieć Gardiasza, nekromanty, którysiedział u jej boku.Miał nieprzyjemną, trupią twarz i wpijał we mnie lodowato zimnespojrzenie.Opowiedziałam im pokrótce o Katii, jej porwaniu, o moim śnie.Jako Starszyznapowinni o tym wiedzieć.Przez chwilę milczeli i czułam w powietrzu ich zaniepokojenie.- Wiem, że były jeszcze inne porwania, co najmniej cztery - dodałam.- Piętnaście - powiedział krótko Gardiasz.- Kilka ofiar już nie żyje.Poczułem, gdyprzeszły do mojego królestwa.Katii nie było wśród nich.Teraz to ja byłam zaskoczona.- Porwano piętnastu nadnaturalnych? Jakim cudem? Kto?- Tego właśnie musisz się dowiedzieć.- Katarzyna uśmiechnęła się smutno.- Ktośzdołał obezwładnić i uprowadzić piętnaście istot magicznych, niektórzy z porwanych bylistarzy i potężni, jednak to ich nie uchroniło.- On blokuje magię - powiedziałam bardziej do siebie niż do nich.- On? - Roman był poruszony.- Wiesz coś, o czym nam nie mówisz?Błysnął kłami dla lepszego efektu, a w jego głosie brzmiał cień grozby- Nie, krwiopijco - ucięłam.- Nie wiem, kim on jest.Gdybym wiedziała, nie byłobymnie tutaj, ale kopałabym jego dupsko i ratowała Katię.Mówię on , ponieważ we śniewidziałam mężczyznę; choć krył twarz, nie krył ciała.Blokował magię, bo czułam strach ibezradność Katii.Przełamał jej barierę ochronną.Musi być potężny, skoro obudziłam sięposiniaczona.Nie znam nikogo, kto przekraczałby granicę jawy i snu w ten sposób [ Pobierz całość w formacie PDF ]