[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to ostatnia żonadoży, królowa Wenecji bez korony, i jej ostatnia czarodziejka, markiza Casati.Spowita w purpurowe szaty zmierzała ku niemu lekkim krokiem, cesarska, dra-matyczna i blada jak śmierć.Przed nią podążał paz również odziany w purpurę,prowadząc na smyczy panterę zbyt spokojną, by nie była nafaszerowana jakąśmiksturą.Zwierzę miało złotą obrożę nabijaną rubinami.Za markizą szła kobietawyglądająca jak ofiara okoliczności.Kiedy się spotykało Luizę Casati, trzeba było przygotować się na to, że jejwłosy znowu będą innego koloru niż ostatnio.Tego dnia okazały się oślepiającorude pod zwiewnymi piórami kapelusza.Markiza była kobietą bardzo wysoką, aw jej bladej twarzy wyróżniały się ogromne czarne oczy, powiększone przezczernidła makijażu, i usta podobne do świeżej rany.Casati zbliżała się majesta-tycznym krokiem, przyciskając do piersi pęk czarnych irysów.Na jej widok lu-dzie nieruchomieli, jakby zobaczyli maskę Meduzy lub samą Zmierć, której po-nure rytuały markiza odprawiała z lubością, nie troszcząc się zbytnio o powodo-wany efekt.Nagle uśmiechnęła się i podeszła do Morosiniego, który pochylił sięRLT w ukłonie.Podała mu królewskim gestem dłoń ozdobioną ciężkim pierścieniem,po czym, skierowawszy na niego monokl wysadzany diamentami, wydała okrzykdzwięczny jak wiolonczela:- Drogi Aldo! Co za przyjemność spotkać pana, mimo iż nie odpowiedziałpan na moje zaproszenie na dzisiejszy bal! Myślę, że to nie pańska wina: bilecikizostały wysłane.Ale pan ich nie potrzebuje, i oczywiście liczę na przybycie.To nie było pytanie.Casati prawie nigdy ich nie stawiała, a jeśli nawet, to nieczekała na odpowiedz.Mieszkała nad Canale Grandę w Casa Dario, chylącymsię ku ruinie pałacu z marmuru, porfiru i lapis lazuli, ale spowitym w ro-mantyczny gąszcz bluszczy i glicynii.Urządziła w nim wspaniałe salony, miesz-kając wśród cennych przedmiotów, futer i złotych naczyń, otoczona czarnoskó-rymi służącymi, których przebierała, zależnie od nastroju, za orientalnych książątlub niewolników.Przyjęcia, które wydawała, były oszałamiające, ale Morosininie przepadał za ich oryginalnością.Któregoś wieczoru, kiedy do niej przypłynął,musiał przejść między dwoma wielkimi tygrysami.Na schodach stali młodzi, nawpół nadzy gondolierzy pomalowani złotą farbą, z której powodu jeden z nichumarł jeszcze tej samej nocy.Tragedia ta dodała ponurej sławy legendzie Casati.Zaprosiwszy dwieście osób na bal, markiza wynajęła jeden z placów, kazała od-grodzić go od pospólstwa kordonem utworzonym z powiązanych ze sobą pozła-canymi łańcuchami służących odzianych jedynie w szkarłatne przepaski na bio-dra.W istocie nie było takiej ekstrawagancji, której by jej nie przypisywano.Powiadano nawet, że w jej francuskiej posiadłości w V�sinet, w czarującym Ró-żowym Pałacu, który kupiła od Roberta de Montesquieu, hodowała węże.Co by-ło zresztą najczystszą prawdą.Morosiniego nie pociągał słynny bal i odpowiedział, że ma zajęty wieczór.Casati zmarszczyła brwi.RLT - Czy został pan do tego stopnia sklepikarzem, że wzdraga się na myśl, żemógłby przeżyć u mnie chwilę na miarę wieczności?- No właśnie! - odparł Morosini, którego nalegania hrabiny zaczęły złościć.-Sklep ma swoje wymagania, a ja dziś wieczór muszę wyjechać do Genewy, gdziemam podpisać ważny kontrakt.Musi mi pani wybaczyć.- Zdecydowanie nie! Niech pan zadzwoni, że ma grypę.Szwajcarzy nienawi-dzą mikrobów, a pan pojedzie pózniej.No, proszę się nie dać błagać! Jeślichciałby się pan dowiedzieć czegoś o damie, którą pan bardzo kochał.Aldo poczuł ukłucie w sercu.- Kochałem ich kilka.- Ale jedną bardziej niż inne.Przynajmniej cała Wenecja była o tym przeko-nana.Aldo zmieszał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.Ale z opresji wybawiła gotowarzyszka markizy, która podeszła bliżej i oznajmiła z nutą zniecierpliwienia:- Już czas, Luizo, żebyś mnie przedstawiła.Nie lubię, jak się o mnie zapomi-na.- To rzeczywiście niewybaczalne - podchwycił Aldo z uśmiechem.- Jestemksiążę Morosini i proszę panią o wybaczenie, że byłem nie tylko tak nietaktownyjak nasza przyjaciółka, ale na dodatek ślepy.W istocie dama była zachwycająca.Ale nie zawdzięczała swojej urody anieleganckiemu strojowi, ani dyskretnemu makijażowi.Ta szczupła blondynka no-siła kostium z surowego jedwabiu o doskonałym kroju, który w niczym nie przy-pominał  tutki z łakociami" Miny van Zelden.Pomimo niezadowolenia brzmią-cego w jej głosie był on słodki i melancholijny.Jej jasnoszare, przejrzyste oczywydawały się niezgłębione.Urocze stworzenie!- A więc - rzekła markiza nieoczekiwanie w dobrym nastroju - oto, jak sięurządziłam! To prawda, że mam w zwyczaju zabierać dla siebie pierwszy plan.RLT Przebacz mi, moja droga.Aldo, oto lady Mary Saint Albans, która przybyła spe-cjalnie, aby u mnie tańczyć.Oto jeszcze jeden powód, by mnie odwiedzić.A te-raz musimy już odejść.Nie czekając na odpowiedz i wykonawszy ostatni, przyjazny gest, Casati skie-rowała się do czekającej na nią gondoli ze srebrnym dziobem.Piękna Angielkaodwróciła się i obdarzyła Morosiniego promiennym uśmiechem.Aldo był roz-darty i nie wiedział, co robić.Sądząc po emocji, jaką odczuwał na myśl, że wkońcu się dowie, co się dzieje z Dia-norą, musiał przyznać po raz kolejny, że niejest uleczony.Czy będzie miał dość siły, by nie wykonać  ukazu" Luizy? Klient,z którym miał się spotkać, był bardzo ważny.Z drugiej strony, jego duma cier-piała na myśl, że jak potulny pies pobiegnie za rzuconą przynętą.Może stałby jeszcze tak długo, śledząc rozkojarzonym wzrokiem purpurowyślad damy z czarnymi irysami, gdyby nagle nie wyrwał go z zamyślenia wesołygłos:- Co takiego mówiła czarownica? Czy postanowiła włożyć dzisiaj maskęMeduzy?Los chyba uwziął się na Morosiniego i postanowił, że spózni się na spotkanie,o którym zdążył już zapomnieć.Westchnąwszy, odwrócił się i ujrzał Adrianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl