[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co się dzieje? Masz pietra, Cryssie? - spytał w napięciu.Odebrałato pytanie jako wyrzut, że nie chcąc w pełniuczestniczyć w maskaradzie, podkopuje jego pozycję towarzyską.Zaciągnęła się z udawaną przyjemnością, lecz nic nie poczuła.DziękiBogu.Od dziecka przerażała ją myśl, że może stracić nad sobąkontrolę.A tamten wieczór w San Rafael z Curtem lvorym okazał sięniezłą lekcją.Ktoś włączył płytę z rozsadzającą bębenki w uszach muzyką.Alexander miał tę płytę w swojej kolekcji.Rudowłosa dziewczyna otwarzy dziesięciolatki zerwała z siebie farbowany w nieregularneplamy podkoszulek.Zaczęła wirować w takt dzikiego rytmu,pokazując piersi większe niż biust Crystal - choć nie tak kształtne.Uniosła ręce, szaleńczo potrząsała włosami, które rudą falą opadały jejna plecy, a naprężone sutki wirowały niczym oczy szaleńca.Crystal opadła na starą zakurzoną kanapę.Do tej pory aluzje doseksu, jakie tu padały, wydawały jej się, mimo sprośności, niewinne.Sama przecież, zanim wyszła za mąż, uprawiała do niczego nieprowadzącą, zwodniczą grę miłosną z chłopakami.Ale ten taniec byłtak zmysłowy, że stanowił lubieżne zaproszenie.Płyta skończyła się.Przy następnej na wpół naga pannica przykleiła się do Alexandra.Crystal zrobiło się zimno na myśl, że jej piękny syn mógłby pójść dołóżka z taką kreaturą i zachorować na syfilis.Nie wiedziała dokładnie,na czym polega ta choroba, ale przypomniała sobie ropiejące rany naciele bohatera filmowej wersji Portretu Doriana Graya.- Człowieku, to sakramencko dobra trawa - zwróciła się podnieconagąska do Alexandra.- Z Acapulco?- Z Turcji - odburknął.- Turecka jest w dechę! - przytaknął młody gospodarz.- Przyjemna,co? Talbott? Cryssie? Zgadzacie się?RS 276Dla świętego spokoju Crystal skinęła głową.Jedynym miłymakcentem wieczoru było dla niej to, że młodzi wzięli ją za CryssieSaunderson, dziewczynę, z którą umawiał się Alexander Talbott.Pewnie dlatego, że rozpuściła włosy, przysłaniając lekko twarz, iubrała się w ciuchy z hipisowskiego sklepiku.Skręty krążyły coraz szybciej.Palenie marihuany zostało przerwanetylko na chwilę, kiedy w pokoju pojawiła się olbrzymia taca zkanapkami.Crystal pochłonęła cztery, nim uświadomiła sobie, że sąnadmiernie kaloryczne.Varger zaczął dostawiać się do Crystal bez żadnego skrępowania,wpijając się w jej usta wilgotnymi wargami.Odpychała go z całychsił, próbując bezskutecznie uwolnić się od smarkacza i od zapachumarihuany oraz kiełbasy, jakim przesiąkł jego oddech.W końcuzdzieliła go, niby żartem, w twarz.Nastolatki zaniosły się śmiechem.- Suka - warknął gospodarz.- Jesteś jak kamień.Pracuje ci tylko tapieprzona tykwa na cienkiej szyi.- Varger, uspokój się - upomniał go Alexander, obracając wszystkow żart.- Kto z nas nie jest jak kamień, niech pierwszy rzucikamieniem.Varger zostawił w spokoju Crystal i zajął się półnagą pannicą.Uwolniona, wpatrywała się w buzujące w kominku płomienie, którekojarzyły jej się ze splątanymi ciałami kochanków, skazanych nawiecznie nie zaspokojone pragnienia.- Cryssie, jest za dwadzieścia dwunasta.Samochód czeka -przerwał jej zamyślenie AIexander.- Niech cholera wezmie moich wapniaków.Muszę się już zrywać -powiedziała na pożegnanie.Dwupiętrowy dom Vargerów stał na zboczu stromego wzgórza.Drzwi od piwnic wychodziły na ogród.Crystal poczuła się rześko wchłodnym nocnym powietrzu.Delikatna mgiełka otulała wierzchołkisosen.W ciszy tego zakątka Crystal łowiła odległy i melodyjnydzwięk syreny przeciw-mgielnej.- Tędy.- Alexander prowadził ją pokrytą igliwiem alejką, trzymającmocno za rękę.- Miałem rację? Nikt się niczego nie domyślił.RS 277- Alexandrze.nie podoba mi się ta twoja paczka.- Wzięli cię za moją dziewczynę.Jesteś mi winna dziesiątaka,mamo.- Och, ten niemądry zakład!Zatrzymała się, niezdarnie otwierając starą torebkę ciotki Matyldy.Torebka wypadła jej z rąk i wszystko wysypało się na ziemię.- To Curt Ivory? - spytał spokojnie Alexander, pochylając się, żebypozbierać lusterko, chusteczkę do nosa, kosmetyczkę.Przekonana, że się przesłyszała, gwałtownie chwyciła z ziemiportmonetkę.- Curt Ivory jest moim ojcem? - powtórzył.Widok jego oczu o barwie topazu, oczu lwa, przesłonił jej terazwszystko.Wróciło wspomnienie tamtej sierpniowej nocy, chłodnejjak dzisiejsza, ale bez mgły.Czuła-jakby to było dziś - mokrą trawępod pośladkami, ucisk fiszbinów gorsetu i ciężar przygniatającego ją zfurią męża siostry.Nie pamiętała dokładnie wstrząsających niąspazmów, które sprawiły, że straciła poczucie rzeczywistości.Czybyły to spazmy nienawiści, czy jedyny w jej życiu orgazm?- A więc dobrze się domyślałem - powiedział łagodnie AIexander.Wyjął z jej bezwładnych rąk portmonetkę i włożył do torebki.- Uważaj na te nierówne stopnie.W świetle ulicznych lamp zobaczyli cień wielkiego Lincolna.ToImogena, w towarzystwie najnowszego przyjaciela, Maxa, czekała nanich zgodnie z obietnicą.- Dziesięć dolców moje! - pochwalił się Alexander z minąuszczęśliwionego sztubaka.- Dwaj faceci zahaczyli mnie0 numer telefonu starej Cryssie, a Varger próbował ją poderwać.Był jeden niebezpieczny moment, kiedy matka mu przyłożyła.Przestraszyłem się, że pęknie i przedstawi się, ale nie puściła pary.Crystal obudziła się rano z łomotem serca.Miała uczucie, żewczoraj stało się coś nieodwracalnego.Kiedy ostrożnie poruszyłagłową, poczuła świdrujący ból w skroniach.Wieczorne wydarzenia itowarzyszące im myśli zlały się teraz w jakąś przerażającą całość, także nie potrafiła odróżnić rzeczywistości od wyobrażeń.Czy AlexanderRS 278powiedział,  Curt Ivory jest moim ojcem"? A może te słowa pojawiłysię tylko w jej głowie, tak jak dostrzeżone w płomieniach postacinagich kochanków?Anina zjawiła się ze śniadaniem, lecz Crystal ją odprawiła,mamrocząc coś o grypie, która odbiera jej apetyt i nie pozwala pójśćdo kościoła.Zaraz potem rozległo się następne pukanie.- Mamo, to ja.Do pokoju wszedł Alexander.Z długimi blond włosami, miękko ibujnie okalającymi głowę, w białym podkoszulku1 ciemnych spodniach, wyglądał jak starszy o kilka lat, ciągle taksamo słodki, Krzyś z Kubusia Puchatka.- Anina powiedziała mi, że coś cię gryzie.Czy ma to jakiś związekz wczorajszym wieczorem? - spytał z serdeczną troską.- Nie, chyba złapałam grypę.- Co za ulga, mamo, choć oczywiście nie chcę, żebyś chorowała.Trawa, którą paliliśmy u Vargera, naprawdę była turecka.Najlepszy,uderzeniowy gatunek.To jedyna rzecz, na jaką zawsze można liczyćw jego przypadku.Przykładając dłoń do obolałej głowy, usiłowała sobie przypomnieć,czy rzeczywiście Varger mówił, że o marihuanę wystarał sięAlexander.Syn wpatrywał się w nią w napięciu niewinnymi oczami, aona pomyślała, że jej zaburzony przez narkotyk umysł miesza ze sobąróżne rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl