[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stół został nakryty białym obrusem, po chwili pani Rahmanowa przynosi wazę z kurczakiem curry.Przeprasza nas jeszcze na chwilę, znika, potem wraca z parąnożyc i tnie co większe kawałki mięsa w wazie, potem opuszczanas na dobre, życząc smacznego.Siadam do stołu, prawdziwego, przykrytego obrusem, z eleganckimi łyżkami i widelcami.Czuję się trochę skrępowany.Pewnie okropnie wyglądam.Niby się przed tą rozmową w JMEogoliłem i umyłem włosy (mydłem, ciężko je potem było rozczesać - palcami, bo grzebieńsprzedałem).Mam wielką ochotę na kawę, ale głupio prosić przed obiadem.Jacy ci ludzie dobrzy.Dlaczego ja nigdy bliżej nie poznałem Rah-mana? Ot, taki znajomy z Roomful of Blues.Piwoczasem postawił, wymienialiśmy grzeczne ogólniki o pracy, wskaznikach ekonomicznychSingapuru, cenach mieszkań HDB.Zabieramy się do jedzenia.Rahman patrzy na mnie przez chwilę, potem chichocze i pyta:" Nauczę jeść po malajsku, się da?" Znaczy jak?- Ręką, la! Popatrz.Odkłada łyżkę." Lewa ręka pod stołem, na kolanach.Nie wolno używać.Lewado czynności." Sanitarnych, jest tak? - zgaduję." Aaa - potakuje Rahman.- Bardzo dobrze.Prawą mieszasz ryżz kurczakiem curry i lepisz piramidki.O tak.- demonstruje.Sztuka okazuje się trudniejsza, niż przypuszczałem.Rahman spokojnie podnosi do ustkolejne kupki ryżu z kurczakiem curry, zachowując, o dziwo, czystą dłoń, podczas kiedy jajestem już do połowy umazany żółtobrązowym sosem, a połowa piramidek rozpada mi sięgdzieś w drodze do ust.- Bardzo dobrze! - chwali pani Rahmanowa, która przyszłaz kuchni sprawdzić, czy nam czegoś nie potrzeba.Uśmiecha sięzachęcająco, potem nie wytrzymuje i zaczyna chichotać na widokumazanego po pas ang-mo." My sami łyżką i widelcem jemy - wyjaśnia." W Singapurze tradycja umiera - dodaje Rahman, kiedy żonaznika znowu w kuchni." Rahman? Powiedz mi coś.Ty się znasz na tych tradycyjnychsprawach.Dlaczego w Singapurze nikt nie je widelcem i nożem,tylko widelcem i łyżką?Rahman nie ma pojęcia.Obiecuje zapytać paru nauczycieli w swoim gimnazjum.Po obiedzie zasiadamy na sofie z parującymi kubkami kawy.Nareszcie.Ograniczyłemjuż ilość napoju narodowego do głupich sześciu czy siedmiu kufelków dziennie, ale bezprzesady, dziś chyba nie wypiłem więcej niż trzech.Rahman upija parę łyków, chrząka, patrzy na mnie." Pamiętasz, w Roomful of Blues, coś ci proponowałem?" Nie.kiedy? Czekaj, coś mi świta." Oj, dawno.Propozycja aktualna, la! Jest interes do zrobienia." Ile można stra.mniejsza, przepraszam.Opowiadaj." Jest tak." Pan Ostrzzz.O stara." Ostraszewski.Bardzo mi miło.- Zciskam rękę niskiemu Chińczykowi w okularach.Jest ubrany w czarną koszulę z małym, stojącym kołnierzykiem, czarne spodnie, czarne mokasyny.W sumiewygląda jak miejscowy, ale angielszczyzna, chociaż bardzo chińska,jednak nietutejsza.- Nazywam się Wang.Proszę, proszę za mną.Ekipa już czeka.Ruchomymi schodami wjeżdżamy z lobby do korytarzaz windami.Wang wciska dwudzieste trzecie piętro.Cisza robi się niezręczna." Czy to pana pierwszy raz? - pyta Wang.- Rahman bardzo pana polecał.Pan był jego uczniem?" Nie, Rahman to stary znajomy.Mówił, że panowie częstobiorą uczniów z jego szkoły?" A tak.Tak, ile razy jesteśmy w Singapurze, podsyła nam stażystów.Najtrudniej zawsze z cudzoziemcami, czasami musiałemrobić łapankę na ulicy.- śmieje się.- No, jesteśmy.Puka do pokoju nr 2327.Otwiera facet w wymiętej, wywalonej na zewnątrz, czarnej koszulce, obwisłych, czarnychspodniach z jakiegoś cienkiego materiału i bardzo starych adidasach.Chińczyk.Proste,przetłuszczone, przyprószone siwizną włosy sięgają mu do ramion.- To nasz kamerzysta, pan Hee - przedstawia Wang.- Proszę.Pokój jak pokój, duży, dwuosobowy, przypomina mi mojehotelowe zesłanie w Malakce, dwa lata temu.Zresztą mógłby być wszędzie na świecie - irozkład, umeblowanie byłyby identyczne.Może z wyjątkiem strzałki na suficiepokazującej kierunek Mekki.Pokój wypełniony jest po brzegi ubranymi na czarno facetami.Pod palmą - łysiejący, zmarszczony Chińczyk w ciemnym garniturze i czarnej koszuli.Zostaje mi przedstawiony jako młodszy producent.Nie wiem, od kogo młodszy, bo żadnegostarszego producenta tu nie ma, ale tak powiedział Wang.W fotelach siedzi następnych dwóch Chińczyków, ubranych w identyczne czarne swetry.Podnoszą głowy znad clipboardów, przedstawiają się.Imiona chińskie, ani jeden nie mazachodniego, jak to często bywa w Singapurze, a zawsze w Hongkongu.Pod ścianami - baterie świateł na statywach, a nad oknem starannie rozpięteprześcieradło zamiast firanki.- mówi kamerzysta.-- odpowiada jeden z fotela-rzy.- Co się stało? - pytam.Wytrzeszczają oczy, uśmiechają się bezradnie, rozglądają zaWangiem.Zmieszne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Stół został nakryty białym obrusem, po chwili pani Rahmanowa przynosi wazę z kurczakiem curry.Przeprasza nas jeszcze na chwilę, znika, potem wraca z parąnożyc i tnie co większe kawałki mięsa w wazie, potem opuszczanas na dobre, życząc smacznego.Siadam do stołu, prawdziwego, przykrytego obrusem, z eleganckimi łyżkami i widelcami.Czuję się trochę skrępowany.Pewnie okropnie wyglądam.Niby się przed tą rozmową w JMEogoliłem i umyłem włosy (mydłem, ciężko je potem było rozczesać - palcami, bo grzebieńsprzedałem).Mam wielką ochotę na kawę, ale głupio prosić przed obiadem.Jacy ci ludzie dobrzy.Dlaczego ja nigdy bliżej nie poznałem Rah-mana? Ot, taki znajomy z Roomful of Blues.Piwoczasem postawił, wymienialiśmy grzeczne ogólniki o pracy, wskaznikach ekonomicznychSingapuru, cenach mieszkań HDB.Zabieramy się do jedzenia.Rahman patrzy na mnie przez chwilę, potem chichocze i pyta:" Nauczę jeść po malajsku, się da?" Znaczy jak?- Ręką, la! Popatrz.Odkłada łyżkę." Lewa ręka pod stołem, na kolanach.Nie wolno używać.Lewado czynności." Sanitarnych, jest tak? - zgaduję." Aaa - potakuje Rahman.- Bardzo dobrze.Prawą mieszasz ryżz kurczakiem curry i lepisz piramidki.O tak.- demonstruje.Sztuka okazuje się trudniejsza, niż przypuszczałem.Rahman spokojnie podnosi do ustkolejne kupki ryżu z kurczakiem curry, zachowując, o dziwo, czystą dłoń, podczas kiedy jajestem już do połowy umazany żółtobrązowym sosem, a połowa piramidek rozpada mi sięgdzieś w drodze do ust.- Bardzo dobrze! - chwali pani Rahmanowa, która przyszłaz kuchni sprawdzić, czy nam czegoś nie potrzeba.Uśmiecha sięzachęcająco, potem nie wytrzymuje i zaczyna chichotać na widokumazanego po pas ang-mo." My sami łyżką i widelcem jemy - wyjaśnia." W Singapurze tradycja umiera - dodaje Rahman, kiedy żonaznika znowu w kuchni." Rahman? Powiedz mi coś.Ty się znasz na tych tradycyjnychsprawach.Dlaczego w Singapurze nikt nie je widelcem i nożem,tylko widelcem i łyżką?Rahman nie ma pojęcia.Obiecuje zapytać paru nauczycieli w swoim gimnazjum.Po obiedzie zasiadamy na sofie z parującymi kubkami kawy.Nareszcie.Ograniczyłemjuż ilość napoju narodowego do głupich sześciu czy siedmiu kufelków dziennie, ale bezprzesady, dziś chyba nie wypiłem więcej niż trzech.Rahman upija parę łyków, chrząka, patrzy na mnie." Pamiętasz, w Roomful of Blues, coś ci proponowałem?" Nie.kiedy? Czekaj, coś mi świta." Oj, dawno.Propozycja aktualna, la! Jest interes do zrobienia." Ile można stra.mniejsza, przepraszam.Opowiadaj." Jest tak." Pan Ostrzzz.O stara." Ostraszewski.Bardzo mi miło.- Zciskam rękę niskiemu Chińczykowi w okularach.Jest ubrany w czarną koszulę z małym, stojącym kołnierzykiem, czarne spodnie, czarne mokasyny.W sumiewygląda jak miejscowy, ale angielszczyzna, chociaż bardzo chińska,jednak nietutejsza.- Nazywam się Wang.Proszę, proszę za mną.Ekipa już czeka.Ruchomymi schodami wjeżdżamy z lobby do korytarzaz windami.Wang wciska dwudzieste trzecie piętro.Cisza robi się niezręczna." Czy to pana pierwszy raz? - pyta Wang.- Rahman bardzo pana polecał.Pan był jego uczniem?" Nie, Rahman to stary znajomy.Mówił, że panowie częstobiorą uczniów z jego szkoły?" A tak.Tak, ile razy jesteśmy w Singapurze, podsyła nam stażystów.Najtrudniej zawsze z cudzoziemcami, czasami musiałemrobić łapankę na ulicy.- śmieje się.- No, jesteśmy.Puka do pokoju nr 2327.Otwiera facet w wymiętej, wywalonej na zewnątrz, czarnej koszulce, obwisłych, czarnychspodniach z jakiegoś cienkiego materiału i bardzo starych adidasach.Chińczyk.Proste,przetłuszczone, przyprószone siwizną włosy sięgają mu do ramion.- To nasz kamerzysta, pan Hee - przedstawia Wang.- Proszę.Pokój jak pokój, duży, dwuosobowy, przypomina mi mojehotelowe zesłanie w Malakce, dwa lata temu.Zresztą mógłby być wszędzie na świecie - irozkład, umeblowanie byłyby identyczne.Może z wyjątkiem strzałki na suficiepokazującej kierunek Mekki.Pokój wypełniony jest po brzegi ubranymi na czarno facetami.Pod palmą - łysiejący, zmarszczony Chińczyk w ciemnym garniturze i czarnej koszuli.Zostaje mi przedstawiony jako młodszy producent.Nie wiem, od kogo młodszy, bo żadnegostarszego producenta tu nie ma, ale tak powiedział Wang.W fotelach siedzi następnych dwóch Chińczyków, ubranych w identyczne czarne swetry.Podnoszą głowy znad clipboardów, przedstawiają się.Imiona chińskie, ani jeden nie mazachodniego, jak to często bywa w Singapurze, a zawsze w Hongkongu.Pod ścianami - baterie świateł na statywach, a nad oknem starannie rozpięteprześcieradło zamiast firanki.- mówi kamerzysta.-- odpowiada jeden z fotela-rzy.- Co się stało? - pytam.Wytrzeszczają oczy, uśmiechają się bezradnie, rozglądają zaWangiem.Zmieszne [ Pobierz całość w formacie PDF ]