[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozłożył go.Whitney wykaligrafowałaczarnym atramentem: Nie trzeba, żebyś jechał po moich ro-dziców.Ja się tym zajmę.Kocham, Whitney.PS.Mam na-dzieję, że samochód nie będzie ci potrzebny przez jakiś czas."Zdumiony patrzył na kartkę, czytając raz jeszcze wyraz,który wydrukowała przed swoim imieniem.Powoli złożyłnotatkę i wsunął do tylnej kieszeni.Machinalnie założył ze-garek na rękę, myśląc jednocześnie o tym, co chciałby zro-bić z panną Whitney Grant, gdy dostanie ją w swoje ręce.Wydawało się, że będzie miał jeszcze mnóstwo czasu napodjęcie ostatecznej decyzji.Zegar wydzwonił jedenastą, gdy Stone usłyszał odgłosotwierających się drzwi od garażu.Właśnie wyjmował piwoz lodówki.Otworzył wieczko od puszki, oparł się o framugędrzwi między kuchnią a garażem i pociągnął zdrowy łyk.Whitney wtargnęła do domu, niosąc w ramionach dwietorby z zakupami, i o mało nie zderzyła się ze Stone'em.- Mój Boże, Stone! Aleś mnie wystraszył.Dlaczego tustoisz?- To mój dom.Mogę stać, gdzie mi się podoba.Torby były ciężkie.Whitney przeszła obok Stone'a do ku-SRchni i postawiła zakupy na barku.Zaczęła wyjmować za-wartość toreb i rzuciła okiem na Stone'a.Zmienił teraz po-zycję o sto osiemdziesiąt stopni i nadal opierając się plecamio framugę drzwi, patrzył na Whitney.Zauważył, że się prze-brała.Pojechała do swojego mieszkania i teraz była ubranaw dżinsową spódnicę, białą bawełnianą bluzkę i krótki dżin-sowy żakiecik.Pociągnął duży haust piwa, aż Whitney uniosła brew.- Czy nie za wczesna godzina na piwo?Odbił się od drzwi.- To był długi dzień dla mnie.- Jest dopiero jedenasta rano.- Mnie wydaje się, że pózniej.- Podszedł do niej i spo-jrzał na zakupy.- Co to jest?- To się nazywa jedzenie.- Czy możesz je wypakowywać i rozmawiać ze mną jed-nocześnie?Whitney otworzyła szafkę i wstawiła na półkę torebkęz kawą.- Oczywiście.O czym chcesz rozmawiać?Stone gwałtownym ruchem postawił piwo na barku, ażchlusnęło na kafelkowy blat.Złapał ją za rękę, gdy sięgałado torby z zakupami.- Przestań napełniać szafki, pani Porządnicka, porozma-wiaj ze mną.Chcę wiedzieć, dlaczego znikłaś tak wcześniei co robiłaś? I co znaczyło słowo kocham" na tej kartce?Whitney odwróciła do niego gwałtownie głowę.To, comyślała, że jest przejawem dobrego humoru, było skrywanąfurią.- Miałam zamiar dojść do tego po lunchu.Stone odciągnął j ą od szafek do stołu, wolną ręką szarpnąłza krzesło, usiadł na nim i posadził ją na kolanach.- Masz dojść do tego teraz, zaraz.SRTrzymał ją mocno, więc nie miała szansy mu uciec.Obję-ła go ramieniem.- Nie tak chciałam to zrobić.Czy na pewno nie zechceszpoczekać z tym, aż zjemy lunch?- Whitney! - Jej imię zostało wypowiedziane jak burk-nięcie.- Myślę, że zachowuję się zadziwiająco powściągli-wie, skoro jeszcze nie udusiłem cię za kradzież mojego sa-mochodu i wyjście bez powiadomienia mnie o tym.Nie mo-gę obiecać ci, że to długo potrwa.- Dobrze, dobrze - powiedziała Whitney zrzędliwie.-Przemyślałam to, co powiedziałeś wczoraj wieczorem, gdychodziliśmy po plaży.Zadzwoniłam dziś wcześnie rano doojca i poprosiłam, żebyśmy się spotkali bez świadków.Uwa-żałam, że najlepiej będzie, jeżeli pozostawię matkę poza tąsprawą, bo to była sprawa tylko między mną a ojcem.Odkądpamiętam, zawsze wstawał o piątej rano, więc wiedziałam,że nie będzie już spał.Zawiozłam go do pracowni, oprowa-dziłam go po niej i odwiozłam do hotelu.Na tym skończyła, ale Stone nie zadowolił się tym.- To tłumaczy, dlaczego był ci potrzebny mój samochód,ale nie wyjaśnia, co zaszło między tobą a ojcem.- Niewiele - szepnęła, pochylając głowę.Stone dotknął jej karku i obrócił ją twarzą ku sobie.- Whitney, teraz musisz mi podać trochę szczegółów.Opowiedziała więc, patrząc mu uczciwie w oczy.- Pokazałam ojcu cała pracownię.Wszystkie wzory, te,które robiłam i które planuję.Otwierałam szafki i pokazy-wałam mu niektóre gotowe figury.Demonstrowałam, jakdziałają.Wytłumaczyłam, jak się używa komputera do pro-jektowania i do księgowości.Melvin pokazał nawet smoka,który jeszcze nie jest gotowy.W powrotnej drodze do hoteluskomentował to jednym zdaniem, że wszystko, co widział,było interesujące.To wszystko.Uważam, że rytuał godowyskorpiona jest niezwykle interesujący, co nie znaczy, że je-stem pod wrażeniem efektu końcowego.SRStone wiedział, jak.trudno było Whitney przyznać się doporażki w przekonywaniu ojca co do wartości jej pracy.Nieżałował jednak, że nalegał, aby chociaż spróbowała to zro-bić.Mówiła mu, że pewnie jej sienie uda, ale on chciał, żebyspróbowała.Bawił się loczkami przy jej karku.- Być może zrobiło to na ojcu większe wrażenie niż my-ślisz.On nie jest człowiekiem, który by rozdawał pochwałyna prawo i lewo.Whitney spojrzała gdzieś w bok, ale Stone pociągnął jądelikatnie za kosmyk włosów, aby zwrócić jej uwagę na siebie.- Opowiadałaś mi kiedyś, że admirał po spotkaniu z pre-zydentem Stanów Zjednoczonych stwierdził, iż było ono po-uczające.Po moim krótkim spotkaniu z twoim ojcem mogępowiedzieć, że na pewno nie jest gadułą.Whitney rozważyła opinię Stone'a.- Ojciec oglądał wszystko, co mu pokazywałam, nieokazując ani zdziwienia, ani niecierpliwości, więc chociażdokładnie wie, co robię.- Co stanowi początek.- Mówiąc o początku - powiedziała, zsuwając się z ko-lan Stone' a - to mam zamiar zapoczątkować lunch.-1 sięg-nęła do torby po' główkę sałaty.Skrzypnęło krzesło, które Stone wsunął pod stół.- Co tak nagle zajęłaś się lunchem? Zazwyczaj muszę cięciągnąć na siłę do jedzenia.Whitney wyjęła z szafki salaterkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Rozłożył go.Whitney wykaligrafowałaczarnym atramentem: Nie trzeba, żebyś jechał po moich ro-dziców.Ja się tym zajmę.Kocham, Whitney.PS.Mam na-dzieję, że samochód nie będzie ci potrzebny przez jakiś czas."Zdumiony patrzył na kartkę, czytając raz jeszcze wyraz,który wydrukowała przed swoim imieniem.Powoli złożyłnotatkę i wsunął do tylnej kieszeni.Machinalnie założył ze-garek na rękę, myśląc jednocześnie o tym, co chciałby zro-bić z panną Whitney Grant, gdy dostanie ją w swoje ręce.Wydawało się, że będzie miał jeszcze mnóstwo czasu napodjęcie ostatecznej decyzji.Zegar wydzwonił jedenastą, gdy Stone usłyszał odgłosotwierających się drzwi od garażu.Właśnie wyjmował piwoz lodówki.Otworzył wieczko od puszki, oparł się o framugędrzwi między kuchnią a garażem i pociągnął zdrowy łyk.Whitney wtargnęła do domu, niosąc w ramionach dwietorby z zakupami, i o mało nie zderzyła się ze Stone'em.- Mój Boże, Stone! Aleś mnie wystraszył.Dlaczego tustoisz?- To mój dom.Mogę stać, gdzie mi się podoba.Torby były ciężkie.Whitney przeszła obok Stone'a do ku-SRchni i postawiła zakupy na barku.Zaczęła wyjmować za-wartość toreb i rzuciła okiem na Stone'a.Zmienił teraz po-zycję o sto osiemdziesiąt stopni i nadal opierając się plecamio framugę drzwi, patrzył na Whitney.Zauważył, że się prze-brała.Pojechała do swojego mieszkania i teraz była ubranaw dżinsową spódnicę, białą bawełnianą bluzkę i krótki dżin-sowy żakiecik.Pociągnął duży haust piwa, aż Whitney uniosła brew.- Czy nie za wczesna godzina na piwo?Odbił się od drzwi.- To był długi dzień dla mnie.- Jest dopiero jedenasta rano.- Mnie wydaje się, że pózniej.- Podszedł do niej i spo-jrzał na zakupy.- Co to jest?- To się nazywa jedzenie.- Czy możesz je wypakowywać i rozmawiać ze mną jed-nocześnie?Whitney otworzyła szafkę i wstawiła na półkę torebkęz kawą.- Oczywiście.O czym chcesz rozmawiać?Stone gwałtownym ruchem postawił piwo na barku, ażchlusnęło na kafelkowy blat.Złapał ją za rękę, gdy sięgałado torby z zakupami.- Przestań napełniać szafki, pani Porządnicka, porozma-wiaj ze mną.Chcę wiedzieć, dlaczego znikłaś tak wcześniei co robiłaś? I co znaczyło słowo kocham" na tej kartce?Whitney odwróciła do niego gwałtownie głowę.To, comyślała, że jest przejawem dobrego humoru, było skrywanąfurią.- Miałam zamiar dojść do tego po lunchu.Stone odciągnął j ą od szafek do stołu, wolną ręką szarpnąłza krzesło, usiadł na nim i posadził ją na kolanach.- Masz dojść do tego teraz, zaraz.SRTrzymał ją mocno, więc nie miała szansy mu uciec.Obję-ła go ramieniem.- Nie tak chciałam to zrobić.Czy na pewno nie zechceszpoczekać z tym, aż zjemy lunch?- Whitney! - Jej imię zostało wypowiedziane jak burk-nięcie.- Myślę, że zachowuję się zadziwiająco powściągli-wie, skoro jeszcze nie udusiłem cię za kradzież mojego sa-mochodu i wyjście bez powiadomienia mnie o tym.Nie mo-gę obiecać ci, że to długo potrwa.- Dobrze, dobrze - powiedziała Whitney zrzędliwie.-Przemyślałam to, co powiedziałeś wczoraj wieczorem, gdychodziliśmy po plaży.Zadzwoniłam dziś wcześnie rano doojca i poprosiłam, żebyśmy się spotkali bez świadków.Uwa-żałam, że najlepiej będzie, jeżeli pozostawię matkę poza tąsprawą, bo to była sprawa tylko między mną a ojcem.Odkądpamiętam, zawsze wstawał o piątej rano, więc wiedziałam,że nie będzie już spał.Zawiozłam go do pracowni, oprowa-dziłam go po niej i odwiozłam do hotelu.Na tym skończyła, ale Stone nie zadowolił się tym.- To tłumaczy, dlaczego był ci potrzebny mój samochód,ale nie wyjaśnia, co zaszło między tobą a ojcem.- Niewiele - szepnęła, pochylając głowę.Stone dotknął jej karku i obrócił ją twarzą ku sobie.- Whitney, teraz musisz mi podać trochę szczegółów.Opowiedziała więc, patrząc mu uczciwie w oczy.- Pokazałam ojcu cała pracownię.Wszystkie wzory, te,które robiłam i które planuję.Otwierałam szafki i pokazy-wałam mu niektóre gotowe figury.Demonstrowałam, jakdziałają.Wytłumaczyłam, jak się używa komputera do pro-jektowania i do księgowości.Melvin pokazał nawet smoka,który jeszcze nie jest gotowy.W powrotnej drodze do hoteluskomentował to jednym zdaniem, że wszystko, co widział,było interesujące.To wszystko.Uważam, że rytuał godowyskorpiona jest niezwykle interesujący, co nie znaczy, że je-stem pod wrażeniem efektu końcowego.SRStone wiedział, jak.trudno było Whitney przyznać się doporażki w przekonywaniu ojca co do wartości jej pracy.Nieżałował jednak, że nalegał, aby chociaż spróbowała to zro-bić.Mówiła mu, że pewnie jej sienie uda, ale on chciał, żebyspróbowała.Bawił się loczkami przy jej karku.- Być może zrobiło to na ojcu większe wrażenie niż my-ślisz.On nie jest człowiekiem, który by rozdawał pochwałyna prawo i lewo.Whitney spojrzała gdzieś w bok, ale Stone pociągnął jądelikatnie za kosmyk włosów, aby zwrócić jej uwagę na siebie.- Opowiadałaś mi kiedyś, że admirał po spotkaniu z pre-zydentem Stanów Zjednoczonych stwierdził, iż było ono po-uczające.Po moim krótkim spotkaniu z twoim ojcem mogępowiedzieć, że na pewno nie jest gadułą.Whitney rozważyła opinię Stone'a.- Ojciec oglądał wszystko, co mu pokazywałam, nieokazując ani zdziwienia, ani niecierpliwości, więc chociażdokładnie wie, co robię.- Co stanowi początek.- Mówiąc o początku - powiedziała, zsuwając się z ko-lan Stone' a - to mam zamiar zapoczątkować lunch.-1 sięg-nęła do torby po' główkę sałaty.Skrzypnęło krzesło, które Stone wsunął pod stół.- Co tak nagle zajęłaś się lunchem? Zazwyczaj muszę cięciągnąć na siłę do jedzenia.Whitney wyjęła z szafki salaterkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]