[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To mu się podobało.Coraz bardziej.- I co powiesz? - spytał, nabierając trochę surówki.- Arizona jest piękna?- Oszałamiająco.- W dzieciństwie dość długo mieszkałem w Los Angeles.Bulwar Zachodzącego Słońca i Sedona to rzeczy nieporównywalne.Później byłem w Oregonie, u babci, która ma w Tillamook sporą farmę mleczną.Nie masz pojęcia, jakie to cudownemiejsce, Tamaro.Wszędzie wznoszą się aksamitne, zielonewzgórza osnute gęstą mgłą.W Sedonie jest zupełnie inaczej,lecz równie pięknie.- Dlatego się tu przeniosłeś'?- Oczywiście.Ważny jest też fakt, że nieruchomości są tutajtanie oraz nie brak atrakcji dla takiego faceta jak ja.- Czyli kobiet? Myślałam, że są wszędzie.C.J.parsknął śmiechem i podał jej na łyżeczce trochę surówki.Tamara zawahała się i otworzyła usta.- Mmm.dobra.- Dziękuję, sam kupowałem.A co do tych - atrakcji.niechodzi o kobiety, chociaż oczywiście sprawdziłem i to.Miałemna myśli walory turystyczne.Lubię piesze wędrówki, wspinaczkę i spływy na tratwie.No i grę w golfa, rzecz jasna.Tutaj sąświetne warunki do uprawiania tych sportów.Znów zjadła trochę oferowanej surówki, a C.J.uśmiechnąłsię z zadowoleniem.Tamara naprawdę zaczynała zachowywaćsię swobodniej.Gdy niedawno na parkingu wysiadała ze swojego auta, sprawiała wrażenie osoby przytłoczonej ciężarem całego świata.A on, C.J., natychmiast zapragnął jej pomóc.Miał towe krwi.Kiedyś dawno temu na farmie babci dzika kotka urodziłasześcioro kociąt i ukryła je pod podłogą stryszku na siano.CJ.i Maggie znaleźli maleństwa i on zaraz wziął jedno, a ono rozorało mu całą dłoń od kciuka aż po przegub.Rzucił je, wyjącz bólu, Maggie odskoczyła przerażona i oboje zwiali ze stryszkutak szybko, jakby gonił ich sam diabeł.Babcia Lydia opatrzyłarękę, z dezaprobatą kręcąc głową.- To dzikie koty, C.J.- powiedziała.- Zostaw je w spokoju.Przyznał babci rację, lecz już nazajutrz znów poszedł tamwraz z Maggie, która uwielbiała koty.C.J.po prostu nie mógłich zostawić swojemu losowi.Były takie maleńkie i bezbronne.Chciał o nie zadbać, bawić się z nimi.Ale jedno kocię, całe rude,potraktowało go pazurkami tak jak wczoraj jego braciszek.C.J.oczywiście się wściekł.Spróbował znienawidzić tego wrednego,puszystego malucha.Zwalił całą winę na Maggie i jej obsesję napunkcie „durnych zwierzaków", jak się wyraził.Przez tydzieńtrzymał się z dala od kociąt, lecz dłużej nie wytrzymał.A rudzielec, który już trochę podrósł, oczywiście zrobił użytek ze swoichpazurów.C.J.i Maggie biegiem wrócili do domu, święcie przekonani,że tym razem ranny wykrwawi się na śmierć.Zużyli całe opakowanie plastrów z opatrunkiem i w strachu czekali, aż babciaodkryje, co się stało.- Znów wziąłeś tego kociaka - stwierdziła Lydia.- Nie.- Nie kłam.Już nie mieszkasz na ulicy, tylko masz rodzinę.Nie okłamuje się swoich bliskich.C.J.trochę się zasępił.Przecież jego ojciec często kłamał.Oszukiwał jego matkę.Aż w końcu on, C.J., też zaczął to robić.„Nie, wcale nie ukradłem tych kanapek, mamo.Jasne, że byłemw szkole.Widzisz, gorączka już ci spadła.Wyzdrowiejesz.Wkrótce wszystko będzie dobrze".Lydia kazała mu wyszorować kłamliwe usta mydłem.- Zamierzasz znów spróbować, prawda? - spytała później.- Może - odparł buntowniczo.I na wszelki wypadek kopnąłczubkiem buta ziemię.Żeby wyglądać na twardziela.Już straciłmatkę i ojca, więc nie chciał się rozkleić, gdyby babci też coś sięstało.- No dobrze, C.J., słuchaj uważnie.Chodź do tych kotów,ale ich nie bierz do rąk.Siedź tam z Maggie, codziennie trochębliżej.Niech zwierzaki przywykną do waszej obecności i zapachu.Po pewnym czasie z ciekawości same zaczną do was podchodzić.Wtedy musicie być bardzo delikatni i cierpliwi.Pewnego dnia pozwolą wziąć się na ręce i już nie będą agresywne.- Mamjewnosie.- Jasne.Zastosowali się jednak do rad babci i w końcu zdołali obłaskawić kocięta.Przynieśli je do domu, a rudzielec Speedy stałsię ulubieńcem C.J., dopóki chłopak w wieku osiemnastu lat niezaciągnął się do piechoty morskiej.Uwielbiał tego kota.Nauczył się całym sercem kochać swojąbabcię-za wszystko, czego nauczyła go, gdy jeszcze był zbuntowanym, złym chłopakiem.- Masz w Nowym Jorku rodzinę? - spytał Tamarę, a onaspojrzała na niego czujnie.- Nie.Moi.moi rodzice zmarli dość dawno temu.- Ja też straciłem swoich przed wielu laty.Dlatego wychowywała mnie babcia z Tillamook.Tamara patrzyła na niego w milczeniu, on zaś nagle skonstatował, że nigdy sama o nic go nie spytała.Jakby zadowalało jąto, co on zechce samorzutnie ujawnić.- Moi rodzice nigdy się nie pobrali - przyznał swobodnie.- Mój ojciec, Maks, żenił się tylko z zamożnymi kobietami.Poślubił matkę mojego przyrodniego brata, która odziedziczyłaniezły majątek w Anglii, i z podobnego powodu został mężemmatki mojej przyrodniej siostry.Z moją matką był podobnoz miłości.- Nie miała mu za złe, że się z nią nie związał oficjalnie?- Chyba tak, ale uważała też, że to romantyczne.Moja matka.była uosobieniem słodyczy i delikatności.Nie znała się naludziach.Maks obiecywał, że zadba o nią i o mnie, więc muufała i zawsze była szczęśliwa, gdy przyjechał w odwiedziny.- Rozumiem.- Miałem jedenaście lat, gdy ciężko zachorowała.Byliśmyraczej biedni.Lekarze przepisali jej antybiotyki, ale nie skutkowały.Usiłowałem skontaktować się z Maksem, lecz on bezustannie podróżował.Kiedy wreszcie się zjawił, matka już nieżyła.- Och.- Spokojnie.- CJ.uśmiechnął się pogodnie.- Nie oczekujężadnych słów współczucia i pociechy.Życie musi toczyć siędalej, prawda?Tamara skinęła głową.- Potem przez rok jeździłem z ojcem po całym świecie.Aledo Indonezji poleciał sam i jego samolot się rozbił, więc zostałem u babci Lydii.Tam poznałem moje przyrodnie rodzeństwo- Maggie i Brandona.- Czym zajmował się twój ojciec?- To dyskusyjny temat.- Dyskusyjny?- Moim skromnym zdaniem Maks był kimś w rodzaju oszusta.Tylko pomyśl - nazywał siebie handlowcem, rozbijał się powszystkich kontynentach, miewał przy sobie niewyobrażalniedużo gotówki, ale nikt z nas nigdy nie widział, żeby on kiedy-kolwiek załatwiał jakieś interesy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.To mu się podobało.Coraz bardziej.- I co powiesz? - spytał, nabierając trochę surówki.- Arizona jest piękna?- Oszałamiająco.- W dzieciństwie dość długo mieszkałem w Los Angeles.Bulwar Zachodzącego Słońca i Sedona to rzeczy nieporównywalne.Później byłem w Oregonie, u babci, która ma w Tillamook sporą farmę mleczną.Nie masz pojęcia, jakie to cudownemiejsce, Tamaro.Wszędzie wznoszą się aksamitne, zielonewzgórza osnute gęstą mgłą.W Sedonie jest zupełnie inaczej,lecz równie pięknie.- Dlatego się tu przeniosłeś'?- Oczywiście.Ważny jest też fakt, że nieruchomości są tutajtanie oraz nie brak atrakcji dla takiego faceta jak ja.- Czyli kobiet? Myślałam, że są wszędzie.C.J.parsknął śmiechem i podał jej na łyżeczce trochę surówki.Tamara zawahała się i otworzyła usta.- Mmm.dobra.- Dziękuję, sam kupowałem.A co do tych - atrakcji.niechodzi o kobiety, chociaż oczywiście sprawdziłem i to.Miałemna myśli walory turystyczne.Lubię piesze wędrówki, wspinaczkę i spływy na tratwie.No i grę w golfa, rzecz jasna.Tutaj sąświetne warunki do uprawiania tych sportów.Znów zjadła trochę oferowanej surówki, a C.J.uśmiechnąłsię z zadowoleniem.Tamara naprawdę zaczynała zachowywaćsię swobodniej.Gdy niedawno na parkingu wysiadała ze swojego auta, sprawiała wrażenie osoby przytłoczonej ciężarem całego świata.A on, C.J., natychmiast zapragnął jej pomóc.Miał towe krwi.Kiedyś dawno temu na farmie babci dzika kotka urodziłasześcioro kociąt i ukryła je pod podłogą stryszku na siano.CJ.i Maggie znaleźli maleństwa i on zaraz wziął jedno, a ono rozorało mu całą dłoń od kciuka aż po przegub.Rzucił je, wyjącz bólu, Maggie odskoczyła przerażona i oboje zwiali ze stryszkutak szybko, jakby gonił ich sam diabeł.Babcia Lydia opatrzyłarękę, z dezaprobatą kręcąc głową.- To dzikie koty, C.J.- powiedziała.- Zostaw je w spokoju.Przyznał babci rację, lecz już nazajutrz znów poszedł tamwraz z Maggie, która uwielbiała koty.C.J.po prostu nie mógłich zostawić swojemu losowi.Były takie maleńkie i bezbronne.Chciał o nie zadbać, bawić się z nimi.Ale jedno kocię, całe rude,potraktowało go pazurkami tak jak wczoraj jego braciszek.C.J.oczywiście się wściekł.Spróbował znienawidzić tego wrednego,puszystego malucha.Zwalił całą winę na Maggie i jej obsesję napunkcie „durnych zwierzaków", jak się wyraził.Przez tydzieńtrzymał się z dala od kociąt, lecz dłużej nie wytrzymał.A rudzielec, który już trochę podrósł, oczywiście zrobił użytek ze swoichpazurów.C.J.i Maggie biegiem wrócili do domu, święcie przekonani,że tym razem ranny wykrwawi się na śmierć.Zużyli całe opakowanie plastrów z opatrunkiem i w strachu czekali, aż babciaodkryje, co się stało.- Znów wziąłeś tego kociaka - stwierdziła Lydia.- Nie.- Nie kłam.Już nie mieszkasz na ulicy, tylko masz rodzinę.Nie okłamuje się swoich bliskich.C.J.trochę się zasępił.Przecież jego ojciec często kłamał.Oszukiwał jego matkę.Aż w końcu on, C.J., też zaczął to robić.„Nie, wcale nie ukradłem tych kanapek, mamo.Jasne, że byłemw szkole.Widzisz, gorączka już ci spadła.Wyzdrowiejesz.Wkrótce wszystko będzie dobrze".Lydia kazała mu wyszorować kłamliwe usta mydłem.- Zamierzasz znów spróbować, prawda? - spytała później.- Może - odparł buntowniczo.I na wszelki wypadek kopnąłczubkiem buta ziemię.Żeby wyglądać na twardziela.Już straciłmatkę i ojca, więc nie chciał się rozkleić, gdyby babci też coś sięstało.- No dobrze, C.J., słuchaj uważnie.Chodź do tych kotów,ale ich nie bierz do rąk.Siedź tam z Maggie, codziennie trochębliżej.Niech zwierzaki przywykną do waszej obecności i zapachu.Po pewnym czasie z ciekawości same zaczną do was podchodzić.Wtedy musicie być bardzo delikatni i cierpliwi.Pewnego dnia pozwolą wziąć się na ręce i już nie będą agresywne.- Mamjewnosie.- Jasne.Zastosowali się jednak do rad babci i w końcu zdołali obłaskawić kocięta.Przynieśli je do domu, a rudzielec Speedy stałsię ulubieńcem C.J., dopóki chłopak w wieku osiemnastu lat niezaciągnął się do piechoty morskiej.Uwielbiał tego kota.Nauczył się całym sercem kochać swojąbabcię-za wszystko, czego nauczyła go, gdy jeszcze był zbuntowanym, złym chłopakiem.- Masz w Nowym Jorku rodzinę? - spytał Tamarę, a onaspojrzała na niego czujnie.- Nie.Moi.moi rodzice zmarli dość dawno temu.- Ja też straciłem swoich przed wielu laty.Dlatego wychowywała mnie babcia z Tillamook.Tamara patrzyła na niego w milczeniu, on zaś nagle skonstatował, że nigdy sama o nic go nie spytała.Jakby zadowalało jąto, co on zechce samorzutnie ujawnić.- Moi rodzice nigdy się nie pobrali - przyznał swobodnie.- Mój ojciec, Maks, żenił się tylko z zamożnymi kobietami.Poślubił matkę mojego przyrodniego brata, która odziedziczyłaniezły majątek w Anglii, i z podobnego powodu został mężemmatki mojej przyrodniej siostry.Z moją matką był podobnoz miłości.- Nie miała mu za złe, że się z nią nie związał oficjalnie?- Chyba tak, ale uważała też, że to romantyczne.Moja matka.była uosobieniem słodyczy i delikatności.Nie znała się naludziach.Maks obiecywał, że zadba o nią i o mnie, więc muufała i zawsze była szczęśliwa, gdy przyjechał w odwiedziny.- Rozumiem.- Miałem jedenaście lat, gdy ciężko zachorowała.Byliśmyraczej biedni.Lekarze przepisali jej antybiotyki, ale nie skutkowały.Usiłowałem skontaktować się z Maksem, lecz on bezustannie podróżował.Kiedy wreszcie się zjawił, matka już nieżyła.- Och.- Spokojnie.- CJ.uśmiechnął się pogodnie.- Nie oczekujężadnych słów współczucia i pociechy.Życie musi toczyć siędalej, prawda?Tamara skinęła głową.- Potem przez rok jeździłem z ojcem po całym świecie.Aledo Indonezji poleciał sam i jego samolot się rozbił, więc zostałem u babci Lydii.Tam poznałem moje przyrodnie rodzeństwo- Maggie i Brandona.- Czym zajmował się twój ojciec?- To dyskusyjny temat.- Dyskusyjny?- Moim skromnym zdaniem Maks był kimś w rodzaju oszusta.Tylko pomyśl - nazywał siebie handlowcem, rozbijał się powszystkich kontynentach, miewał przy sobie niewyobrażalniedużo gotówki, ale nikt z nas nigdy nie widział, żeby on kiedy-kolwiek załatwiał jakieś interesy [ Pobierz całość w formacie PDF ]