[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zobaczywszy Hatteraicka, Bertram poczuł, że krew się w nim gotuje.Pamiętał go dobrze pod nazwiskiem Jansena, które przemytnik przyjąłbył po zamordowaniu Kennedy'ego.Pamiętał też dobrze, że ówJansen i jego mat, Brown, ten sam, który został zastrzelony wWoodburne, byli brutalnymi tyranami jego dzieciństwa.Wiedziałrównież, zestawiwszy swoje własne mgliste wspomnienia z tym, comu powiedział Mannering i Pleydell, że ten człowiek był głównymsprawcą straszliwej zbrodni, jaka oderwała go od rodziny i kraju iwystawiła na tyle nieszczęść i niebezpieczeństw.W głowie kłębiły musię szalone myśli i ledwo się powstrzymywał, by nie rzucić się naHatteraicka i nie rozwalić mu czaszki.Lecz byłoby to niebezpieczne.Przygasający, to znowu pobłyskującyogień oświetlał mocną, muskularną, szeroką w barach postać łotra iodbijał się w jego czterech zatkniętych za pasem pistoletach irękojeści korda.Nie można było przy tym wątpić, że jegodeterminacja będzie proporcjonalna do siły i uzbrojenia.Jedno idrugie nie wystarczało jednak, by mógł się oprzeć wspólnemuwysiłkowi Bertrama i jego przyjaciela Dinmonta, nie liczącniespodziewanej pomocy w osobie Hazlewooda, który nie miał broni ibył drobniejszej budowy.Lecz zastanowiwszy się chwilę, Bertramdoszedł do wniosku, że wyręczanie kata nie byłoby rzeczą ani mądrą,ani zaszczytną, natomiast schwytanie Hatteraicka żywcem może byćsprawą wielkiej wagi.Okiełznał więc swoje wzburzenie i czekał, cosię będzie działo pomiędzy łotrem a ich cygańską przewodniczką. Jak się teraz czujesz?  zabrzmiał ostry, chropawy głos kobiety. Czy nie mówiłam, że na to ci przyjdzie.tak, tu w tej samejjaskini, gdzie skryłeś się po dokonaniu tamtej zbrodni? Wetter und Sturm, ty jędzo!  odparł Hatteraick. Zachowajswoje diabelskie modlitwy dla tych, co ich potrzebują.Czy widziałaśGlossina? Nie  odparła Cyganka. Nie wykonałeś zadania, ty krwawyzbóju! Niczego więc nie możesz oczekiwać od kusiciela. Hagel!  zakrzyknął łotr. Gdybym mógł skoczyć mu dogardła! I cóż mam teraz zrobić? Zrobić?  zapytała Meg Merrilies. Umrzyj jak mężczyzna lubniech cię powieszą jak psa. Powieszą, ty jędzo diabelska! Jeszcze nie zasiali konopi, z którychukręcą mój stryczek.  Już zasiane, już wyrosły, już oczochrane i już skręcone w powróz.Czyż nie przestrzegałam cię, kiedy porywałeś tego malca, Harry'egoBertrama, pomimo moich błagań? Czy nie mówiłam ci, że on jeszczewróci, kiedy skończy w obcych krajach dwudziesty pierwszy rokżycia? Czy nie mówiłam, że stary ogień na jakiś czas przygaśnie, alerozpali się znowu? Tak, matko, mówiłaś  odparł Hatteraick tonem, w którym możnabyło wyczuć rozpacz. I Donner und Blitze, myślę, że mówiłaśprawdę  ten panicz z Ellangowan przez całe życie był mi zawadą, ateraz przez te przeklęte matactwa Glossina jestem odcięty od mejzałogi, łodzie mam zniszczone, a lugier pewnie zabrany.niewieleludzi zostało na pokładzie, za mało, by odpłynąć, i za mało, by sięobronić.Mogła ich wziąć byle strażnicza łódz.A co powiedząwłaściciele statku? Hagel und Sturm! Nie ośmielę się wrócić doFlushing. Nie będziesz potrzebował tam wracać. Co ty tu robisz  zapytał jej towarzysz  i dlaczego tak mówisz?Podczas tej rozmowy Meg układała stos z suchych łodyg lnu.Nimodpowiedziała na to pytanie, rzuciła na stos płonącą gałąz.Len,skropiony uprzednio spirytualiami, chwycił natychmiast ogień i żywapiramida jaskrawego światła wzniosła się aż po sklepienie.Kiedybuchnął płomień, Meg odpowiedziała na pytanie łotra mocnym ispokojnym głosem: Nadeszła bowiem godzina i człowiek.Na ten umówiony sygnał Bertram i Dinmont wyskoczyli zza chrustu irzucili się na Hatteraicka.Hazlewood, nie wiedząc, o co im chodzi,natarł w sekundę pózniej.Aotr, widząc, że został zdradzony, skierowałswą mściwość przede wszystkim na Meg i strzelił do niej.Upadła zprzeszywającym, strasznym okrzykiem, w którym ostry ból mieszałsię z głośnym dławiącym śmiechem. Wiedziałam, że tak będzie!  zawołała.Bertram w pośpiechu pośliznął się na nierównej skale, stanowiącejpodłogę jaskini, a miał szczęście, bo druga kula Hatteraicka gwizdnęłamu nad głową tak celnie, że gdyby stał, musiałaby mu utkwić wmózgu.Nim przemytnik zdążył wyciągnąć nowy pistolet, Dinmontjuż był przy nim i starał się całą siłą unieruchomić mu ręce.Lecz łotr,zawsze niezwykle silny, a teraz, szalony rozpaczą, pociągnąłDinmonta, mimo jego olbrzymiej siły, przez płonący len i prawie zdążył wyrwać zza pasa trzeci pistolet, co mogłoby okazać się zgubnedla poczciwca, gdyby nie pospieszyli mu z pomocą Bertram iHazlewood i wspólnym wysiłkiem przewrócili Hatteraicka na ziemię,rozbroili i związali.Choć opis tej walki zajmuje trochę czasu, samawalka nie trwała dłużej niż minutę.Kiedy łotr był już całkowicieunieruchomiony, po kilku konwulsyjnych wysiłkach, by zerwaćwięzy, legł spokojnie i w całkowitym milczeniu. Chciał przynajmniej umrzeć z fantazją  odezwał się Dinmont.Podoba mi się to.Dandie zrobił tę uwagę, otrzepując z płonącego lnu swą grubą burkę iczarną, gęstą czuprynę, osmoloną nieco w walce. Leży teraz spokojnie  powiedział Bertram. Stań przy nim,przyjacielu, i nie pozwól mu się ruszyć, a ja zobaczę, czy tanieszczęsna kobieta żyje, czy umarła. I podniósł Meg z pomocąHazlewooda. Wiedziałam, że tak będzie  mruknęła  i tak być powinno.Kula przeszyła ją tuż pod nasadą gardła.Rana nie krwawiła mocno nazewnątrz, lecz Bertram, który znał się na postrzałach, niepokoił siętym właśnie najbardziej. Wielki Boże! Jak my możemy pomóc tej nieszczęsnej kobiecie? zapytał Hazlewooda, bo w tych okolicznościach niepotrzebne byływyjaśnienia i wzajemna prezentacja. Mój koń jest uwiązany na górze, w lesie  odparł Hazlewood.Zledziłem was od dwóch godzin.Pojadę teraz po jakąś godną zaufaniapomoc.Tymczasem strzeż, panie, wejścia do jaskini przed każdym,kto by tu chciał wejść, nim wrócę. To mówiąc, wyszedł spiesznie.Bertram przewiązał, jak umiał, ranę Meg Merrilies i z pistoletem wdłoni zajął stanowisko przy wejściu do jaskini.Dinmont w dalszymciągu pilnował Hatteraicka, trzymając go z siłą Herkulesa za kaftan napiersi.W jaskini panowała martwa cisza, przerywana tylko niskimi,stłumionymi jękami rannej kobiety i ciężkim oddechem więznia.R O Z D Z I A A L VBo choć wodzona po manowcach,Szlak zbiegłaś długi i szeroki Twój Bóg ci towarzyszył w drodzeI śledził wszystkie twoje kroki.Sala sądowa Po trzech kwadransach mniej więcej, które niepewność iniebezpieczeństwo niemal trzykrotnie przedłużyły, usłyszeli nazewnątrz głos Hazlewooda. Jestem  wołał  jestem z pomocą! Wchodzcie więc!  zakrzyknął Bertram, bardzo rad, że możeskończyć swą straż.Do jaskini wszedł Hazlewood, a za nim kilku wieśniaków, z którychjeden występował w imieniu sądu pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl