[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Z całą pewnością nie pomyliłem numeru.Znam cię.Jesteś tym chłopcem… sprzedawcą.Teraz rozpoznaję ten głos.Spokojna siła.Wyraźne sylaby.Corvina.– Jak się nazywasz? – pyta.– Clay.– Potem: – Pewnie chciałby pan rozmawiać bezpośrednio z panem Penumbrą.Proszę zadzwonić rano…– Nie – odpowiada rzeczowo Corvina.– To nie Penumbra ukradł nasz najcenniejszy skarb.Corvina wie.Oczywiście, że wie.Skąd? Pewnie któraś z jego wron.Wiadomość się rozeszła tutaj, w San Francisco.– No, technicznie biorąc, to nie jest właściwie kradzież – protestuję, spuszczając wzrok na swoje buty, jakbym stał przed Corviną – bo przecież to jest jakby własnością publiczną… – Urywam.W ten sposób nic nie osiągnę.– Clay – mówi Corvina gładkim, ciemnym głosem – musisz go powstrzymać.– Przepraszam, ale ja po prostu nie wierzę w waszą… religię – odpowiadam.Chyba nie odważyłbym się powiedzieć mu tego w twarz.Przyciskam do policzka czarną wypukłość słuchawki.– Więc myślę, że to nie ma znaczenia, czy zeskanujemy jakąś starą książkę.Albo nie.Że to nie jest żadna kosmicznie ważna sprawa.Ja tylko pomagam mojemu szefowi… mojemu przyjacielowi.– Robisz coś dokładnie przeciwnego – oświadcza cicho Corvina.Na to nie mam odpowiedzi.– Wiem, że nie wierzysz w to, w co my wierzymy – ciągnie.– Oczywiście, że nie wierzysz.Ale nie potrzebujesz wiary, żeby sobie uświadomić, że Ajaks Penumbra balansuje na krawędzi.– Robi pauzę dla podkreślenia tych słów.– Znam go dłużej niż ty, Clay… o wiele dłużej.Pozwól, że ci o nim opowiem.Zawsze był marzycielem, wielkim optymistą.Rozumiem, co cię do niego przyciąga.Wy wszyscy w Kalifornii… mieszkałem tam.Wiem, jak to jest.Zgadza się.Młody człowiek przed mostem Golden Gate.Uśmiecha się do mnie z fotografii po drugiej stronie pokoju, pokazuje podniesiony kciuk.– Pewnie myślisz, że jestem zimnym nowojorskim prezesem.Pewnie myślisz, że jestem zbyt surowy.Ale, Clay… czasami dyscyplina to najprawdziwsza forma dobroci.Często wymawia moje imię.Tak się zachowują akwizytorzy.– Mój przyjaciel Ajaks Penumbra próbował w życiu wielu rzeczy… miał wiele planów, zawsze bardzo skomplikowanych.Zawsze był o krok od przełomu… przynajmniej we własnych wyobrażeniach.Znam go od pięćdziesięciu lat, Clay… od pięćdziesięciu lat! Czy wiesz, ile planów zrealizował przez ten czas?Nie podoba mi się kierunek tej…– Żadnego.Zero.Prowadził… z trudem… księgarnię, gdzie obecnie stoisz, i nie osiągnął absolutnie nic innego godnego uwagi.A ten plan, jego ostatni i największy plan… też się nie uda.Sam to powiedziałeś.To głupota, nie uda się i co wtedy? Martwię się o niego, Clay, naprawdę… jako jego najstarszy przyjaciel.Wiem, że używa teraz na mnie sztuczki Jedi z umysłem.Ale to naprawdę dobra sztuczka Jedi.– Okay – mówię – rozumiem.Wiem, że Penumbra jest trochę dziwny.Oczywiście.Co mam zrobić?– Musisz zrobić to, czego ja nie mogę.Skasowałbym kopię tego, co ukradłeś.Skasowałbym wszystkie kopie.Ale jestem za daleko, więc musisz mi pomóc i pomóc naszemu przyjacielowi.Teraz mam wrażenie, że stoi tuż obok mnie.– Musisz powstrzymać Penumbrę, bo ta ostatnia porażka go zniszczy.Słuchawka leży z powrotem na widełkach, chociaż nie pamiętam, kiedy ją odłożyłem.W księgarni panuje cisza; z frontowej części nie dochodzi już pop, pop.Powoli ogarniam spojrzeniem gabinet Penumbry, relikty pozostałe po dekadach cyfrowych marzeń, i przestroga Corviny nabiera sensu.Wspominam wyraz twarzy Penumbry, kiedy wyjaśniał nam swój plan w Nowym Jorku, i dostrzegam jeszcze więcej sensu.Ponownie spoglądam na fotografię.Nagle to nie Corvina jest przyjacielem, który pobłądził – to Penumbra.Na szczycie schodów pojawia się Neel.– Mat potrzebuje twojej pomocy – mówi.– Musisz potrzymać światło czy coś.– Okay, jasne.Biorę głęboki oddech, wyrzucam z głowy głos Corviny i wracam za Neelem do księgarni.Lampy rzucają snopy światła, które przebija się przez regały.Wzbiliśmy mnóstwo kurzu i teraz pyłki unoszące się w powietrzu – mikroskopijne drobinki papieru, skrawki skóry Penumbry i mojej – błyszczą w tym świetle.– Mat jest dobry w te klocki, nie? – rzucam, podziwiając te nieziemskie efekty.Neel kiwa głową.– Niesamowity.Mat wręcza mi ogromny arkusz lśniąco białego, sztywnego kartonu i każe go trzymać nieruchomo.Robi zbliżenia frontowego biurka, żeby uchwycić fakturę słojów.Karton odbija światło tak subtelnie, że nie dostrzegam jego efektu na drewnie, zakładam jednak, że w znaczący sposób poprawia jasność i równomierność oświetlenia.Mat znowu zaczyna robić zdjęcia, ale duże lampy świecą teraz spokojnie, więc słyszę tylko klik, klik aparatu.Neel stoi za Matem, jedną ręką trzyma lampę, w drugiej ma następną butelkę, z której siorbie sok jarmużowy.A ja trzymam karton i myślę:Corvina tak naprawdę nie przejmuje się Penumbrą.On pragnie władzy i próbuje zmienić mnie w swoje narzędzie.Cieszę się z dzielącej nas odległości geograficznej; wolałbym nie słuchać tego głosu osobiście.A gdyby nie fatygował się osobistą perswazją? Gdyby zjawił się z oddziałem czarnych szat? Ale nie może, bo jesteśmy w Kalifornii; kontynent jest naszą tarczą.Corvina za późno się połapał, więc został mu tylko głos.Mat przysuwa się jeszcze bliżej, widocznie zamierza uwiecznić strukturę molekularną biurka, miejsca, gdzie ostatnio spędziłem kawałek życia.Przez chwilę widzę portret w gustownych ramach: niski, umięśniony Mat, spocony, z aparatem przy oku, i wysoki, szeroki Neel, uśmiechnięty, trzymający nieruchomo lampę i siorbiący sok z jarmużu.Moi przyjaciele, którzy robią coś razem.To również wymaga wiary.Nie wiem, do czego jest potrzebny karton, ale ufam Matowi.Wiem, że to będzie piękne.Corvina się myli.Penumbra poniósł klęskę nie dlatego, że jest beznadziejnym świrem.Gdyby Corvina miał rację, to by znaczyło, że nikt nigdy nie powinien próbować niczego nowego i ryzykownego.Może plany Penumbry nie wypaliły, bo nie miał pomocników.Może nie miał Mata ani Neela, Ashley ani Kat… aż do tej pory.Corvina powiedział: „Musisz powstrzymać Penumbrę”.Nie, wręcz przeciwnie.Zamierzamy mu pomóc.Wstaje świt, ale wiem, że nie powinienem się spodziewać Penumbry.Mój pracodawca zmierza nie do księgarni nazwanej jego nazwiskiem, tylko do Google.Za jakieś dwie godziny projekt, nad którym jego bracia i siostry mozolili się od dziesięcioleci, od wieków, wyda owoce.Penumbra pewnie zajada gdzieś świątecznego bajgla.Tutaj, w księgarni, Mat pakuje lampy z powrotem do szarego piankowego sarkofagu.Neel wynosi złożony biały karton na śmietnik.Ja zwijam pomarańczowe kable i ustawiam prosto frontowe biurko.Wszystko wygląda tak samo; nic się nie przesunęło.A jednak coś jest inaczej.Sfotografowaliśmy każdą powierzchnię: regały, biurko, drzwi, podłogę.Zrobiliśmy zdjęcia książek, wszystkich, tych od frontu i na Zapleczu.Oczywiście nie fotografowaliśmy stronic w środku – to byłby projekt innej skali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.– Z całą pewnością nie pomyliłem numeru.Znam cię.Jesteś tym chłopcem… sprzedawcą.Teraz rozpoznaję ten głos.Spokojna siła.Wyraźne sylaby.Corvina.– Jak się nazywasz? – pyta.– Clay.– Potem: – Pewnie chciałby pan rozmawiać bezpośrednio z panem Penumbrą.Proszę zadzwonić rano…– Nie – odpowiada rzeczowo Corvina.– To nie Penumbra ukradł nasz najcenniejszy skarb.Corvina wie.Oczywiście, że wie.Skąd? Pewnie któraś z jego wron.Wiadomość się rozeszła tutaj, w San Francisco.– No, technicznie biorąc, to nie jest właściwie kradzież – protestuję, spuszczając wzrok na swoje buty, jakbym stał przed Corviną – bo przecież to jest jakby własnością publiczną… – Urywam.W ten sposób nic nie osiągnę.– Clay – mówi Corvina gładkim, ciemnym głosem – musisz go powstrzymać.– Przepraszam, ale ja po prostu nie wierzę w waszą… religię – odpowiadam.Chyba nie odważyłbym się powiedzieć mu tego w twarz.Przyciskam do policzka czarną wypukłość słuchawki.– Więc myślę, że to nie ma znaczenia, czy zeskanujemy jakąś starą książkę.Albo nie.Że to nie jest żadna kosmicznie ważna sprawa.Ja tylko pomagam mojemu szefowi… mojemu przyjacielowi.– Robisz coś dokładnie przeciwnego – oświadcza cicho Corvina.Na to nie mam odpowiedzi.– Wiem, że nie wierzysz w to, w co my wierzymy – ciągnie.– Oczywiście, że nie wierzysz.Ale nie potrzebujesz wiary, żeby sobie uświadomić, że Ajaks Penumbra balansuje na krawędzi.– Robi pauzę dla podkreślenia tych słów.– Znam go dłużej niż ty, Clay… o wiele dłużej.Pozwól, że ci o nim opowiem.Zawsze był marzycielem, wielkim optymistą.Rozumiem, co cię do niego przyciąga.Wy wszyscy w Kalifornii… mieszkałem tam.Wiem, jak to jest.Zgadza się.Młody człowiek przed mostem Golden Gate.Uśmiecha się do mnie z fotografii po drugiej stronie pokoju, pokazuje podniesiony kciuk.– Pewnie myślisz, że jestem zimnym nowojorskim prezesem.Pewnie myślisz, że jestem zbyt surowy.Ale, Clay… czasami dyscyplina to najprawdziwsza forma dobroci.Często wymawia moje imię.Tak się zachowują akwizytorzy.– Mój przyjaciel Ajaks Penumbra próbował w życiu wielu rzeczy… miał wiele planów, zawsze bardzo skomplikowanych.Zawsze był o krok od przełomu… przynajmniej we własnych wyobrażeniach.Znam go od pięćdziesięciu lat, Clay… od pięćdziesięciu lat! Czy wiesz, ile planów zrealizował przez ten czas?Nie podoba mi się kierunek tej…– Żadnego.Zero.Prowadził… z trudem… księgarnię, gdzie obecnie stoisz, i nie osiągnął absolutnie nic innego godnego uwagi.A ten plan, jego ostatni i największy plan… też się nie uda.Sam to powiedziałeś.To głupota, nie uda się i co wtedy? Martwię się o niego, Clay, naprawdę… jako jego najstarszy przyjaciel.Wiem, że używa teraz na mnie sztuczki Jedi z umysłem.Ale to naprawdę dobra sztuczka Jedi.– Okay – mówię – rozumiem.Wiem, że Penumbra jest trochę dziwny.Oczywiście.Co mam zrobić?– Musisz zrobić to, czego ja nie mogę.Skasowałbym kopię tego, co ukradłeś.Skasowałbym wszystkie kopie.Ale jestem za daleko, więc musisz mi pomóc i pomóc naszemu przyjacielowi.Teraz mam wrażenie, że stoi tuż obok mnie.– Musisz powstrzymać Penumbrę, bo ta ostatnia porażka go zniszczy.Słuchawka leży z powrotem na widełkach, chociaż nie pamiętam, kiedy ją odłożyłem.W księgarni panuje cisza; z frontowej części nie dochodzi już pop, pop.Powoli ogarniam spojrzeniem gabinet Penumbry, relikty pozostałe po dekadach cyfrowych marzeń, i przestroga Corviny nabiera sensu.Wspominam wyraz twarzy Penumbry, kiedy wyjaśniał nam swój plan w Nowym Jorku, i dostrzegam jeszcze więcej sensu.Ponownie spoglądam na fotografię.Nagle to nie Corvina jest przyjacielem, który pobłądził – to Penumbra.Na szczycie schodów pojawia się Neel.– Mat potrzebuje twojej pomocy – mówi.– Musisz potrzymać światło czy coś.– Okay, jasne.Biorę głęboki oddech, wyrzucam z głowy głos Corviny i wracam za Neelem do księgarni.Lampy rzucają snopy światła, które przebija się przez regały.Wzbiliśmy mnóstwo kurzu i teraz pyłki unoszące się w powietrzu – mikroskopijne drobinki papieru, skrawki skóry Penumbry i mojej – błyszczą w tym świetle.– Mat jest dobry w te klocki, nie? – rzucam, podziwiając te nieziemskie efekty.Neel kiwa głową.– Niesamowity.Mat wręcza mi ogromny arkusz lśniąco białego, sztywnego kartonu i każe go trzymać nieruchomo.Robi zbliżenia frontowego biurka, żeby uchwycić fakturę słojów.Karton odbija światło tak subtelnie, że nie dostrzegam jego efektu na drewnie, zakładam jednak, że w znaczący sposób poprawia jasność i równomierność oświetlenia.Mat znowu zaczyna robić zdjęcia, ale duże lampy świecą teraz spokojnie, więc słyszę tylko klik, klik aparatu.Neel stoi za Matem, jedną ręką trzyma lampę, w drugiej ma następną butelkę, z której siorbie sok jarmużowy.A ja trzymam karton i myślę:Corvina tak naprawdę nie przejmuje się Penumbrą.On pragnie władzy i próbuje zmienić mnie w swoje narzędzie.Cieszę się z dzielącej nas odległości geograficznej; wolałbym nie słuchać tego głosu osobiście.A gdyby nie fatygował się osobistą perswazją? Gdyby zjawił się z oddziałem czarnych szat? Ale nie może, bo jesteśmy w Kalifornii; kontynent jest naszą tarczą.Corvina za późno się połapał, więc został mu tylko głos.Mat przysuwa się jeszcze bliżej, widocznie zamierza uwiecznić strukturę molekularną biurka, miejsca, gdzie ostatnio spędziłem kawałek życia.Przez chwilę widzę portret w gustownych ramach: niski, umięśniony Mat, spocony, z aparatem przy oku, i wysoki, szeroki Neel, uśmiechnięty, trzymający nieruchomo lampę i siorbiący sok z jarmużu.Moi przyjaciele, którzy robią coś razem.To również wymaga wiary.Nie wiem, do czego jest potrzebny karton, ale ufam Matowi.Wiem, że to będzie piękne.Corvina się myli.Penumbra poniósł klęskę nie dlatego, że jest beznadziejnym świrem.Gdyby Corvina miał rację, to by znaczyło, że nikt nigdy nie powinien próbować niczego nowego i ryzykownego.Może plany Penumbry nie wypaliły, bo nie miał pomocników.Może nie miał Mata ani Neela, Ashley ani Kat… aż do tej pory.Corvina powiedział: „Musisz powstrzymać Penumbrę”.Nie, wręcz przeciwnie.Zamierzamy mu pomóc.Wstaje świt, ale wiem, że nie powinienem się spodziewać Penumbry.Mój pracodawca zmierza nie do księgarni nazwanej jego nazwiskiem, tylko do Google.Za jakieś dwie godziny projekt, nad którym jego bracia i siostry mozolili się od dziesięcioleci, od wieków, wyda owoce.Penumbra pewnie zajada gdzieś świątecznego bajgla.Tutaj, w księgarni, Mat pakuje lampy z powrotem do szarego piankowego sarkofagu.Neel wynosi złożony biały karton na śmietnik.Ja zwijam pomarańczowe kable i ustawiam prosto frontowe biurko.Wszystko wygląda tak samo; nic się nie przesunęło.A jednak coś jest inaczej.Sfotografowaliśmy każdą powierzchnię: regały, biurko, drzwi, podłogę.Zrobiliśmy zdjęcia książek, wszystkich, tych od frontu i na Zapleczu.Oczywiście nie fotografowaliśmy stronic w środku – to byłby projekt innej skali [ Pobierz całość w formacie PDF ]