[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niecała godzina.Granica parafii jest trochę ponad kilometr stąd.Mamy czasu poddostatkiem.Rycerze otoczyli ich kręgiem, trzymając kopie w pogotowiu.Gair schował miecz dopochwy i nagle dotarło do niego, jak bardzo boli go przypalona dłoń.Bandaż był poplamiony krwawą cieczą, ręka pulsowała cierpieniem.Oparł ją odwróconą na udzie, a kapitan Rycerzyzdjął hełm i podjechał bliżej.- Z rozkazu Starszego Gorana kładę na was areszt - oznajmił.- Rzućcie broń.Między kapitanem a następnym Rycerzem pojawiła się twarz tropiciela, wyblakłe oczyprzesuwały się od jednego pojmanego do drugiego.Jego twarz wyostrzyła się w uśmiechu;wąska szczęka i spiczaste zęby upodabniały ją do lisiej czaszki.- Areszt? Pod jakim zarzutem? - spytał Alderan.- Wtargnięcia i kradzieży.- Wtargnięcia? - Starzec uniósł brwi.- To publiczny trakt.- Wcale nie mówię, że wtargnęliście na teren prywatny w tej chwili.- Rycerz sięuśmiechnął, a przynajmniej pokazał zęby.- Wtargnęliście na prywatne ziemie Starszego Goranakilka kilometrów wcześniej.- Zeszliśmy dziesięć metrów z drogi, żeby napoić konie! - zaprotestował Gair.- Niemożna tego nazwać wtargnięciem!Rycerz powiódł wzrokiem po swoim oddziale.- Wydaje mi się, że mogę to nazywać, jak mi się podoba.- A kradzież, jak mniemam, oznacza wodę wypitą przez konie?- Oczywiście, że nie.Woda to dar Bogini, dany wszystkim ludziom i zwierzętom.- W takim razie czego dotyczy ten zarzut? - Ton Alderana był rzeczowy.- Zakładam, żenam powiecie?Płowowłosy kapitan znów wyszczerzył zęby.- Zarzut dotyczy zniknięcia małego przedmiotu z osobistych pokojów Starszego.Todrobiazg, nic wielkiego, ale mający ogromną wartość sentymentalną.Będziemy musieliprzeszukać wasz bagaż.- Wzruszył ramionami.- To może trochę potrwać.- Możecie nam powiedzieć, co to za przedmiot? Wybaczcie - powiedział Alderan - alewolałbym wiedzieć już teraz, zanim znajdziecie go w moich jukach.Inny Rycerz spojrzał na niego wyniośle.- Przyznajesz się do winy, starcze?- Ja? - Alderan rozłożył ręce.- Przykro mi, przyjacielu.Mam za sobą długie iinteresujące życie, podczas którego bez wątpienia byłem winny wielu rzeczy, ale niestety, nietej, o której myślisz.Kapitan zmarszczył czoło i dał znak paru swoim ludziom.- Przeszukać ich! Szukać wszędzie! Pięciu Rycerzy zsiadło z siodeł.Jeden przytrzymał konie, a pozostali zaczęli grzebać wjukach, niezgrabni w swoich grubych rękawicach.Alderan przyglądał się najbliższemu, aż temuzrobiło się tak nieswojo, że się obejrzał.- Na co się gapisz?- Zastanawiam się, czy to taki dobry pomysł.- Alderan ruchem głowy wskazał rękęmężczyzny, po łokieć wetkniętą w zapasowe ubrania.- Nigdy nie wiadomo, co się znajdzie wkieszeniach czarownika.Rycerz wykrzywił się i wrócił do swojego zadania.Nagle wrzasnął i wyszarpnął dłoń.Zdjął rękawice i zaczął masować palce.Chwilę pózniej pozostali trzej robili już to samo.Gair rzucił spojrzenie Alderanowi i zobaczył, że starzec ściąga wodze.- Gotowy? - Alderan nie odrywał spojrzenia od kapitana, który przenikliwie krzyczał izapędzał swoich ludzi z powrotem do wykonywania rozkazu.Pozostali Rycerze przyglądali sięim zamiast pojmanym.Potrzebna była zaledwie chwila.Z dzikim wrzaskiem Alderan popędził konia w stronę luki w szeregu, pozostawionejprzez kapitana i jego pięciu Rycerzy.Gair był tuż za nim, jego kasztanek przechodził właśnie wgalop.Kiedy mijali szereg, Alderan płazem dłoni klasnął zady najbliższych koni, którezakwiczały i zaczęły tańczyć, potęgując zamieszanie.- Zatrzymać ich! - ryknął kapitan.- Na Boginię, zrobię sobie buty z waszej skóry! Dalej!Za pózno.Gair miał przed sobą wolną drogę aż na szczyt wzniesienia.Zaryzykował rzutoka przez ramię.Garść Rycerzy zorganizowała pościg, bez litości gnając swoje siwki, ale bylispory kawał z tyłu.Chłopak nachylił się nad karkiem kasztanka i popędził go jeszcze szybciej.- Tysiąc metrów! - Alderan wskazał grzbiet przed nimi, gdzie droga wiła się w górę,wychodząc z gęstniejących cieni.Przysadzisty kamienny znak odcinał się na tleczerwieniejącego nieba.Minąwszy go, znalezliby się poza granicami diecezji Gorana, pozazasięgiem niebezpieczeństwa.Gair ścisnął swojego konia piętami, zmuszając go do najwyższego wysiłku.Pięćset metrów dalej kasztanek zaczął ustawać.Po tysiącu na skórę wystąpiły mu pot ipiana.Każdy oddech rzęził w szeroko rozdętych chrapach, ale koń biegł dalej, z każdymkrokiem bliżej bezpiecznego schronienia.Jeszcze sto metrów, szeptał do niego Gair.Tylko sto metrów, niecałe, ledwiepięćdziesiąt, dobry chłopiec, jeszcze kawałek, no dalej, już jest kamień, minęli go.Wyprostowałsię i ściągnął wodze zdyszanego wierzchowca, a potem zeskoczył z siodła i cofnął się kilkakroków do kamiennego znacznika [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl