[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co do jej sublokatorów nie umiał udzielić bliższych informacji. Spokojne ludzie kiwnął tylko głową.Tegoż wieczora Murek poznał prawie wszystkich.Najwygodniejsze łóżko w kącie przypiecu zajmował szpakowaty brunet o zakrzywionym nosie, ruszający się wolno i z namysłemcedzący słowa.Ze swego rodzaju szacunku, z jakim zwracali się doń współlokatorzy, możnabyło wywnioskować, że w tym gronie jest najpoważniejszy.Zresztą, jego ubranie, czysta bie-lizna i niespracowane ręce zdawały się świadczyć, że żyje sobie niezgorzej.Mówiło się onim: pan Piekutowski.Jeden tylko z całego towarzystwa nazywał go Felusiem i traktował gopoufałej.Tego nazywano po prostu Majstrem.Był niski, raczej gruby, o nadmiernie rozro-śniętej klatce piersiowej.W bladej i gąbczastej twarzy, gęsto usypanej śladami po ospie,świeciły mu się małe, niebieskie i złe oczy.145O ile pan Piekutowski nie zwracał uwagi na przybysza, o tyle Majster zainteresował sięnim żywo z tak niezdarnym udawaniem poczciwego gadulstwa, że Murek od razu zorientowałsię, iż biorą go na spytki.Miałby wielką ochotę odstawić z miejsca Majstra, do którego poczuł niechęć, lecz po-stanowiwszy uprzednio utrzymywać z współmieszkańcami poprawne stosunki, zbywał na-trętne wypytywania zwięzłymi ogólnikowymi odpowiedziami, że pracuje tu i tu, że zarabiamniej niżby chciał, że długo był bezrobotny, a dawniej mieszkał na prowincji, że jest nietrun-kowy, że uchował się w kawalerskim stanie.Rozmowy tej z pozorną obojętnością słuchali wszyscy, nie wyłączając gospodyni, siedzą-cej w kuchni przy stole i zajętej cerowaniem bielizny.Trzeci lokator, pan Wicuś, chuderlawy blondyn o koślawej i pokrytej bliznami szyi, inwa-lida wojenny, dogadywał wesoło, usiłując do każdego wypowiedzianego słowa doczepićopowiadanko o tym, co mu dzisiaj lub też kiedyś przytrafiło się w jego budce z papierosamina ulicy Dobrej.Nie zwracając najmniejszej uwagi na rozbierających się lokatorów, po kuchni i po pokojukrzątała się córka pani Koziołkowej, prawie trzydziestoletnia, rosła i silnie zbudowana ko-bieta, z tęgimi białymi łydami i dużym, jędrnym biustem.Jej domowa letnia sukienka, sięga-jąca zaledwie do kolan, była tak obcisła i odsłaniała tyle zdrowego młodego ciała, że robiławrażenie zupełnej nagości, za którą nieznacznie wędrowały oczy wszystkich mężczyzn.Tyl-ko twarz miała wręcz obrzydliwą, drugą, zwisającą ciężko ku przodowi, z ledwie zarysowanąwypukłością nosa, jakby wciągniętego na całej swej długości między policzki.Okrągłe, za-mglone oczy i grube, wywinięte wargi przy zupełnym niemal zaniku podbródka nadawały tejtwarzy wyraz barani czy kozli. %7łebym miał taką mordę mruknął Wacuś to bym na niej nawet siadać nie chciał.Pomimo tej fatalnej brzydoty Idalka, czy też, jak ją na całym Powiślu nazywano, Ibalka,miała już trzech mężów.Po dwóch pierwszych owdowiała, trzeciego, konduktora z tramwa-jów, rzuciła, gdyż jak mówiono nastarczyć jej nie mógł, a w mieszkaniu na klucz zamy-kał.Idalka posprzątała to i owo, rozłożyła pościel na kanapie zaciągnęła kretonową zasłonę,przez co kanapa znalazła się jakby w osobnym pokoiku i wyszczerzywszy swoje długie, rzad-kie i żółte zęby, powiedziała bardzo niskim, matowym głosem: No, to i dobranoc, chłopy. Dobranoc odpowiedział tylko Murek.Inni nie zareagowali wcale.Idalka przeszła do kuchni, cokolwiek przymknąwszy drzwi zasobą.Po chwili rozległ się stamtąd plusk wody.Majster podrapał się po plecach i oświadczyłszeptem: Myje się, ścierwo. A kto śpi tam, na kanapie? zapytał go Murek. Tam?.Kobieta jedna. To jest dziewucha! dorzucił Wacuś i cmoknął smakowicie.Pan Piekutowski, rozwiązując tasiemki przy długich, białych kalesonach, odezwał się ła-godnie: Lepiej nie roztkliwiaj się, Wacuś.Nie dla psa kiełbasa.Wacuś westchnął i machnął ręką: Czy ja nie wiem? No, to i nie gadaj ostro uciął Majster. A pan, panie szanowny zwrócił się Piekutowski do Murka też musisz być poinfor-mowany, że owa kubita, czyli panna Arletka, to ma swojego narzeczonego, co bardzo nielubi, jak mu kto w jego sprawy nos wsadza. No, to i w porządku.146Kiwnął głową i wyciągnął się pod kołdrą. Feluś, gasić? zapytał Majster. Gaś!Majster wyskoczył z łóżka i poczłapał bosymi nogami do kontaktu, stąpając piętami i za-dzierając do góry palce.Wacuś, który zajęty był obliczaniem czegoś w notesie, z rezygnacjązłożył swoje papierki i wepchnął pod poduszkę.Zaległa cisza.Przez chwilę jeszcze z kuchni dolatywało stękanie starej, układającej się dosnu, pózniej i tam zgasło światło.Murek, który za przykładem współlokatorów położył się w kalesonach, teraz je ściągnąłpod kołdrą.Tak przyjemnie było czuć dotyk prześcieradła do nagiej skóry.Od tak dawna jużnie spał w łóżku.Dotyk zimnej poduszki był po prostu rozkoszny.Zasnął szybko, lecz wkrótce się obudził.W pokoju było prawie ciemno.Pomimo to odróż-nił wyraznie jakąś sylwetkę, posuwającą się przez środek pokoju.Podłoga skrzypiała.Wśródciszy rozległ się szelest przy łóżku pana Piekutowskiego i ozwał się jego zaspany szept: Poszła do cholery, ty szlajo!.Jednocześnie łóżko zaskrzypiało.Chwila szamotania się i warknięcie pana Piekutowskie-go: Nie odczepisz się?.Widocznie jednak adresatka tych wezwań nie myślała się do nich zastosować, gdyż sły-chać było tylko jej gardłowe sapanie.Wkrótce szamotanie się ustało, a raczej przeszło w ury-wany rytm.Murek odwrócił się do ściany i naciągnął kołdrę na ucho.Z początku myślał, że nie zaśnie,zmęczenie jednak silniejsze było od wyobrazni, która pod pewnymi względami niemal zanikau ludzi, co od szeregu miesięcy nie najadali się nigdy do syta.O świcie, zanim jeszcze odezwały się ranne syreny fabryczne, Murek się obudził.W po-koju było duszno.Podniósł głowę i ze zdumieniem zobaczył na sąsiednim łóżku leżącą obokWacusia Idalkę, zupełnie odsłoniętą, z jedną ręką zwisającą do podłogi i z szeroko otwartymiustami.Wzdrygnął się, naciągnął ubranie i poszedł do kuchni umyć się nad zlewem.Gdy już wychodził, zaczęli się podnosić i inni.Idalkę Wacuś nakrył kołdrą. Zmierci na nią nie ma zajęczał żałośliwie. %7łycie z człowieka wyciśnie, szantrapa potwierdził Majster.Przez szparę w zasłonie Murek zerknął na kanapę.Pościel nie była ruszona.Widocznieowa Arletka spędziła noc gdzie indziej.Wychodził właśnie z bramy, gdy zatrzymała się taksówka i wyskoczyła z niej ładna, śnia-da panna w długiej czarnej jedwabnej sukni.Murek przez tę chwilę, kiedy płaciła szoferowi,zdążył zauważyć, że ma bardzo umalowaną twarz i śmiałe spojrzenie.Poczekał, aż weszła do bramy i zapytał dozorczynię: Co to za panienka? Panienka to ona w łokciu jowialnie oświadczyła kobiecina a mieszka u tej to wróżki,co i pańska osoba.U pani Koziołek. Aha! Arletka pomyślał Murek.Tegoż dnia miał sposobność poznać Arletkę osobiście.Gdy wrócił do domu, nie było wpokoju, nikogo poza nią.W kuchni coś pitrasiła stara Koziołkowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Co do jej sublokatorów nie umiał udzielić bliższych informacji. Spokojne ludzie kiwnął tylko głową.Tegoż wieczora Murek poznał prawie wszystkich.Najwygodniejsze łóżko w kącie przypiecu zajmował szpakowaty brunet o zakrzywionym nosie, ruszający się wolno i z namysłemcedzący słowa.Ze swego rodzaju szacunku, z jakim zwracali się doń współlokatorzy, możnabyło wywnioskować, że w tym gronie jest najpoważniejszy.Zresztą, jego ubranie, czysta bie-lizna i niespracowane ręce zdawały się świadczyć, że żyje sobie niezgorzej.Mówiło się onim: pan Piekutowski.Jeden tylko z całego towarzystwa nazywał go Felusiem i traktował gopoufałej.Tego nazywano po prostu Majstrem.Był niski, raczej gruby, o nadmiernie rozro-śniętej klatce piersiowej.W bladej i gąbczastej twarzy, gęsto usypanej śladami po ospie,świeciły mu się małe, niebieskie i złe oczy.145O ile pan Piekutowski nie zwracał uwagi na przybysza, o tyle Majster zainteresował sięnim żywo z tak niezdarnym udawaniem poczciwego gadulstwa, że Murek od razu zorientowałsię, iż biorą go na spytki.Miałby wielką ochotę odstawić z miejsca Majstra, do którego poczuł niechęć, lecz po-stanowiwszy uprzednio utrzymywać z współmieszkańcami poprawne stosunki, zbywał na-trętne wypytywania zwięzłymi ogólnikowymi odpowiedziami, że pracuje tu i tu, że zarabiamniej niżby chciał, że długo był bezrobotny, a dawniej mieszkał na prowincji, że jest nietrun-kowy, że uchował się w kawalerskim stanie.Rozmowy tej z pozorną obojętnością słuchali wszyscy, nie wyłączając gospodyni, siedzą-cej w kuchni przy stole i zajętej cerowaniem bielizny.Trzeci lokator, pan Wicuś, chuderlawy blondyn o koślawej i pokrytej bliznami szyi, inwa-lida wojenny, dogadywał wesoło, usiłując do każdego wypowiedzianego słowa doczepićopowiadanko o tym, co mu dzisiaj lub też kiedyś przytrafiło się w jego budce z papierosamina ulicy Dobrej.Nie zwracając najmniejszej uwagi na rozbierających się lokatorów, po kuchni i po pokojukrzątała się córka pani Koziołkowej, prawie trzydziestoletnia, rosła i silnie zbudowana ko-bieta, z tęgimi białymi łydami i dużym, jędrnym biustem.Jej domowa letnia sukienka, sięga-jąca zaledwie do kolan, była tak obcisła i odsłaniała tyle zdrowego młodego ciała, że robiławrażenie zupełnej nagości, za którą nieznacznie wędrowały oczy wszystkich mężczyzn.Tyl-ko twarz miała wręcz obrzydliwą, drugą, zwisającą ciężko ku przodowi, z ledwie zarysowanąwypukłością nosa, jakby wciągniętego na całej swej długości między policzki.Okrągłe, za-mglone oczy i grube, wywinięte wargi przy zupełnym niemal zaniku podbródka nadawały tejtwarzy wyraz barani czy kozli. %7łebym miał taką mordę mruknął Wacuś to bym na niej nawet siadać nie chciał.Pomimo tej fatalnej brzydoty Idalka, czy też, jak ją na całym Powiślu nazywano, Ibalka,miała już trzech mężów.Po dwóch pierwszych owdowiała, trzeciego, konduktora z tramwa-jów, rzuciła, gdyż jak mówiono nastarczyć jej nie mógł, a w mieszkaniu na klucz zamy-kał.Idalka posprzątała to i owo, rozłożyła pościel na kanapie zaciągnęła kretonową zasłonę,przez co kanapa znalazła się jakby w osobnym pokoiku i wyszczerzywszy swoje długie, rzad-kie i żółte zęby, powiedziała bardzo niskim, matowym głosem: No, to i dobranoc, chłopy. Dobranoc odpowiedział tylko Murek.Inni nie zareagowali wcale.Idalka przeszła do kuchni, cokolwiek przymknąwszy drzwi zasobą.Po chwili rozległ się stamtąd plusk wody.Majster podrapał się po plecach i oświadczyłszeptem: Myje się, ścierwo. A kto śpi tam, na kanapie? zapytał go Murek. Tam?.Kobieta jedna. To jest dziewucha! dorzucił Wacuś i cmoknął smakowicie.Pan Piekutowski, rozwiązując tasiemki przy długich, białych kalesonach, odezwał się ła-godnie: Lepiej nie roztkliwiaj się, Wacuś.Nie dla psa kiełbasa.Wacuś westchnął i machnął ręką: Czy ja nie wiem? No, to i nie gadaj ostro uciął Majster. A pan, panie szanowny zwrócił się Piekutowski do Murka też musisz być poinfor-mowany, że owa kubita, czyli panna Arletka, to ma swojego narzeczonego, co bardzo nielubi, jak mu kto w jego sprawy nos wsadza. No, to i w porządku.146Kiwnął głową i wyciągnął się pod kołdrą. Feluś, gasić? zapytał Majster. Gaś!Majster wyskoczył z łóżka i poczłapał bosymi nogami do kontaktu, stąpając piętami i za-dzierając do góry palce.Wacuś, który zajęty był obliczaniem czegoś w notesie, z rezygnacjązłożył swoje papierki i wepchnął pod poduszkę.Zaległa cisza.Przez chwilę jeszcze z kuchni dolatywało stękanie starej, układającej się dosnu, pózniej i tam zgasło światło.Murek, który za przykładem współlokatorów położył się w kalesonach, teraz je ściągnąłpod kołdrą.Tak przyjemnie było czuć dotyk prześcieradła do nagiej skóry.Od tak dawna jużnie spał w łóżku.Dotyk zimnej poduszki był po prostu rozkoszny.Zasnął szybko, lecz wkrótce się obudził.W pokoju było prawie ciemno.Pomimo to odróż-nił wyraznie jakąś sylwetkę, posuwającą się przez środek pokoju.Podłoga skrzypiała.Wśródciszy rozległ się szelest przy łóżku pana Piekutowskiego i ozwał się jego zaspany szept: Poszła do cholery, ty szlajo!.Jednocześnie łóżko zaskrzypiało.Chwila szamotania się i warknięcie pana Piekutowskie-go: Nie odczepisz się?.Widocznie jednak adresatka tych wezwań nie myślała się do nich zastosować, gdyż sły-chać było tylko jej gardłowe sapanie.Wkrótce szamotanie się ustało, a raczej przeszło w ury-wany rytm.Murek odwrócił się do ściany i naciągnął kołdrę na ucho.Z początku myślał, że nie zaśnie,zmęczenie jednak silniejsze było od wyobrazni, która pod pewnymi względami niemal zanikau ludzi, co od szeregu miesięcy nie najadali się nigdy do syta.O świcie, zanim jeszcze odezwały się ranne syreny fabryczne, Murek się obudził.W po-koju było duszno.Podniósł głowę i ze zdumieniem zobaczył na sąsiednim łóżku leżącą obokWacusia Idalkę, zupełnie odsłoniętą, z jedną ręką zwisającą do podłogi i z szeroko otwartymiustami.Wzdrygnął się, naciągnął ubranie i poszedł do kuchni umyć się nad zlewem.Gdy już wychodził, zaczęli się podnosić i inni.Idalkę Wacuś nakrył kołdrą. Zmierci na nią nie ma zajęczał żałośliwie. %7łycie z człowieka wyciśnie, szantrapa potwierdził Majster.Przez szparę w zasłonie Murek zerknął na kanapę.Pościel nie była ruszona.Widocznieowa Arletka spędziła noc gdzie indziej.Wychodził właśnie z bramy, gdy zatrzymała się taksówka i wyskoczyła z niej ładna, śnia-da panna w długiej czarnej jedwabnej sukni.Murek przez tę chwilę, kiedy płaciła szoferowi,zdążył zauważyć, że ma bardzo umalowaną twarz i śmiałe spojrzenie.Poczekał, aż weszła do bramy i zapytał dozorczynię: Co to za panienka? Panienka to ona w łokciu jowialnie oświadczyła kobiecina a mieszka u tej to wróżki,co i pańska osoba.U pani Koziołek. Aha! Arletka pomyślał Murek.Tegoż dnia miał sposobność poznać Arletkę osobiście.Gdy wrócił do domu, nie było wpokoju, nikogo poza nią.W kuchni coś pitrasiła stara Koziołkowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]