[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrozumiałem, że było to zaproszenie dowymarszu.Byłem zadowolony, że obyło się bez zbędnych słów.Czułem się bowiemodpowiedzialny za niego.W końcu to był przecież mój pomysł.Te ponure rozważania nieprzysłoniły mi jednak celu naszej misji.Razno zabrałem się do pakowania.Wzięliśmy tylkodrobiazgi: kamery, czujniki promieniowania, różne podstawowe wskazniki i jeden miniaturowyanalizator.Więcej brać i tak nie było sensu.Po paru minutach byliśmy już na zewnątrz łazika w drodze do Strefy.Fizyk szedł pierwszylekko pochylając się do przodu, zupełnie jak człowiek stawiający opór jakiejś nawałnicy.Jaszedłem o jakieś trzy kroki za nim.Nie odzywaliśmy się i nie oglądaliśmy za siebie.Osiągnęliśmychyba stan, który pozwalał nam obywać się bez słów.W miarę jednak zbliżania się doniewidzialnej granicy, oddzielającej Strefę od pustyni, czułem, jak robi mi się coraz bardziejnieswojo.Fizyk też musiał odczuwać coś podobnego.W końcu strach jest rzeczą jak najbardziejludzką.Nie jest przecież niczym nienormalnym fakt, że ktoś siew takiej sytuacji po prostu boi.Owiele bardziej dziwne byłoby, gdybyśmy się wcale nie bali.W końcu stanęliśmy na granicy Strefy i patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę wmilczeniu.W końcu Fizyk rzucił po prostu:- Chodzmy!I poszliśmy.Spodziewałem się jakichś sensacji, jakiegoś wstrząsu, słowem, czegośniezwykłego.Tymczasem nic takiego nie nastąpiło.Po prostu znalezliśmy się na jakiejś metalowejtafli ciągnącej się na przestrzeni około pięciuset metrów.Tafla ta tworzyła koło, pośrodku któregoznajdował się nieduży sześcian, pozbawiony jakichkolwiek okien.Poza tym wokół nas była tylkopustynia.Patrzyłem w milczeniu, zdumiony prostotą tego wszystkiego.A właściwie to czegomogliśmy się w końcu spodziewać? Zwietlnych napisów objaśniających całą zagadkę? Czy teżmoże znalezienia naszych towarzyszy w trakcie wesołej biesiady z Galaktami? To, co zastaliśmy,było logiczną konsekwencją moich przypuszczeń.W końcu Fizyk przerwał nasze milczenie.- Spróbujemy teraz się cofnąć? - zapytał, tym razem bez zwykłej drwiny.Wydawało mi się to rozsądne, więc skinąłem potakująco głową, bo mówić jakoś niemogłem.Chyba byłem za bardzo podniecony.- Spróbujesz pierwszy? - zapytał Fizyk.W odpowiedzi zrobiłem kilka kroków do tyłu i ujrzałem przed sobą znowu tylko pustynię.A więc miałem rację.W innej sytuacji byłbym może dumny z mojej przenikliwości, tym razemjednak po prostu wróciłem do wnętrza Strefy.- W porządku, stąd można wyjść - rzuciłem spokojnie Fizykowi.Ten zaś przyglądał mi się przez dłuższą chwilę w milczeniu, po czym, kiwając głową wstronę widocznego pośrodku tej dziwnej tafli sześcianu, rzekł:- To co, chyba pójdziemy?- W końcu po to przecież przyszliśmy - mruknąłem i powoli zaczęliśmy się posuwać doprzodu.Fizyk przez cały czas sprawdzał swoje różnorodne czujniki.Ja wolałem zająć sięutrwalaniem wszystkiego na filmie.Był to wszak jakiś kontakt z inną cywilizacją, a to na pewnowarte było utrwalenia.Okrążyliśmy parokrotnie dziwną budowlę, będącą celem naszych poczynań.Z każdej stronywyglądała ona tak samo, żadnego śladu wejścia, brak nawet najmniejszego otworu.Była to poprostu lita budowla w kształcie sześcianu.A jednak! Moja hipoteza była prawdziwa.Niezostaliśmy ani zabici, ani porwani przez jakieś nieznane siły.%7ływym istotom nic nie mogło sięstać.A więc cała zaginiona szóstka musiała siedzieć gdzieś tam w środku.Pozostawał drobiazg -dostać się do wnętrza.A to nie było wcale takie proste.Wystarczyło tylko spojrzeć na ponurą twarzFizyka, kombinującego na różne sposoby, jaką zastosować metodę w celu sforsowania tej budowli.Przez dłuższą chwilę mruczał sobie coś pod nosem i grzebał nerwowo w swojej torbie.W końcuwyciągnął jakiś przyrząd i spojrzawszy na mnie ponuro zaczął metodycznie badać ścianysześcianu.Po jakiejś godzinie wrzucił swój przyrząd z powrotem do torby i stanął obok mnie,kontemplując dzieło Galaktów.- A dach? - wyrwało mi się nagle, tak bez powodu.- Co za dach? O czym ty mówisz - zapytał trochę nieprzytomnie.- No, czy sprawdzałeś dach? - zapytałem powtórnie.Albo to, co można uważać za dach, tojest górę tego sześcianu - dodałem, przypominając sobie, że nasze ziemskie pojęcia niezbytpasowały do sytuacji.- Ach - mruknął Fizyk z powątpiewaniem - myślisz, że to coś da?- Nie wiem - odparłem szczerze.- Powiedziałem to tak sobie, bo wiedziałem, że tamwłaśnie niczego nie sprawdzałeś.- To chyba lita bryła - nadal wątpił Fizyk.- Ale przecież coś trzeba robić! Nie będziemy tu tak sterczeć i czekać, bo problem się samnie rozwiąże.- To ma chyba ze trzy metry wysokości.Czy umiesz latać? zainteresował się Fizyk.- A czy nie wiesz przypadkiem, po co tachamy ze sobą te cholerne klamry przyssawkowe? -zapytałem złośliwie.- Kto je tacha, ten tacha - odparł wyniośle Fizyk.- Ja zapakowałem rzeczy bardziejużyteczne.-.które się, jak dotąd, na nic nie przydały - wpadłem mu w pół słowa.- A w ogóle,powinieneś wykazać trochę zaradności, mój drogi.Nie samą fizyką człowiek żyje -kontynuowałem, ponieważ nigdy nie potrafiłem oprzeć się pokusie zadrwienia z bliznich.Fizyk patrzył na mnie przez chwilę z wyrazną niechęcią.Nie cierpiał, gdy ktoś krytykowałprzy nim fizykę.Widocznie jednak uznał, że nie pora i miejsce na kłótnie, bo bez słowa wyciągnąłrękę po przyssawki.Dawałem mu je z żalem.Ja na jego miejscu nie oparłbym się pokusie drobnejpolemiki.No, ale ja nie jestem Fizykiem.Z drugiej strony muszę uczciwie przyznać, że wziąłem jetrochę przypadkiem.Po prostu były w mojej torbie, a nie chciało mi się już ich stamtąd wyciągać.Przez chwilę pracowaliśmy w milczeniu.W końcu udało nam się zaczepić kilka klamer, poktórych można* było się wspiąć na górę.Kiedy już wszystko było gotowe, obaj stanęliśmyniezdecydowani.Nie wiadomo dlaczego, nikomu się nie spieszyło, aby być pierwszym.Ponieważprzypomniałem sobie w porę, że to właśnie ja próbowałem wyjść ze Strefy, więc nie pchałem siętym razem do przodu.Cofnąłem się natomiast o krok i gestem wskazywałem Fizykowi naszedzieło, mówiąc:- Teraz twoja kolej na bohaterstwo.Ja już swoje odwal iłem na początku.- W porządku - odparł wyniośle Fizyk.- Nie będę się targował z jakimś tampsychosocjologiem, nawet jeżeli zajmuje się obcymi cywilizacjami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zrozumiałem, że było to zaproszenie dowymarszu.Byłem zadowolony, że obyło się bez zbędnych słów.Czułem się bowiemodpowiedzialny za niego.W końcu to był przecież mój pomysł.Te ponure rozważania nieprzysłoniły mi jednak celu naszej misji.Razno zabrałem się do pakowania.Wzięliśmy tylkodrobiazgi: kamery, czujniki promieniowania, różne podstawowe wskazniki i jeden miniaturowyanalizator.Więcej brać i tak nie było sensu.Po paru minutach byliśmy już na zewnątrz łazika w drodze do Strefy.Fizyk szedł pierwszylekko pochylając się do przodu, zupełnie jak człowiek stawiający opór jakiejś nawałnicy.Jaszedłem o jakieś trzy kroki za nim.Nie odzywaliśmy się i nie oglądaliśmy za siebie.Osiągnęliśmychyba stan, który pozwalał nam obywać się bez słów.W miarę jednak zbliżania się doniewidzialnej granicy, oddzielającej Strefę od pustyni, czułem, jak robi mi się coraz bardziejnieswojo.Fizyk też musiał odczuwać coś podobnego.W końcu strach jest rzeczą jak najbardziejludzką.Nie jest przecież niczym nienormalnym fakt, że ktoś siew takiej sytuacji po prostu boi.Owiele bardziej dziwne byłoby, gdybyśmy się wcale nie bali.W końcu stanęliśmy na granicy Strefy i patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę wmilczeniu.W końcu Fizyk rzucił po prostu:- Chodzmy!I poszliśmy.Spodziewałem się jakichś sensacji, jakiegoś wstrząsu, słowem, czegośniezwykłego.Tymczasem nic takiego nie nastąpiło.Po prostu znalezliśmy się na jakiejś metalowejtafli ciągnącej się na przestrzeni około pięciuset metrów.Tafla ta tworzyła koło, pośrodku któregoznajdował się nieduży sześcian, pozbawiony jakichkolwiek okien.Poza tym wokół nas była tylkopustynia.Patrzyłem w milczeniu, zdumiony prostotą tego wszystkiego.A właściwie to czegomogliśmy się w końcu spodziewać? Zwietlnych napisów objaśniających całą zagadkę? Czy teżmoże znalezienia naszych towarzyszy w trakcie wesołej biesiady z Galaktami? To, co zastaliśmy,było logiczną konsekwencją moich przypuszczeń.W końcu Fizyk przerwał nasze milczenie.- Spróbujemy teraz się cofnąć? - zapytał, tym razem bez zwykłej drwiny.Wydawało mi się to rozsądne, więc skinąłem potakująco głową, bo mówić jakoś niemogłem.Chyba byłem za bardzo podniecony.- Spróbujesz pierwszy? - zapytał Fizyk.W odpowiedzi zrobiłem kilka kroków do tyłu i ujrzałem przed sobą znowu tylko pustynię.A więc miałem rację.W innej sytuacji byłbym może dumny z mojej przenikliwości, tym razemjednak po prostu wróciłem do wnętrza Strefy.- W porządku, stąd można wyjść - rzuciłem spokojnie Fizykowi.Ten zaś przyglądał mi się przez dłuższą chwilę w milczeniu, po czym, kiwając głową wstronę widocznego pośrodku tej dziwnej tafli sześcianu, rzekł:- To co, chyba pójdziemy?- W końcu po to przecież przyszliśmy - mruknąłem i powoli zaczęliśmy się posuwać doprzodu.Fizyk przez cały czas sprawdzał swoje różnorodne czujniki.Ja wolałem zająć sięutrwalaniem wszystkiego na filmie.Był to wszak jakiś kontakt z inną cywilizacją, a to na pewnowarte było utrwalenia.Okrążyliśmy parokrotnie dziwną budowlę, będącą celem naszych poczynań.Z każdej stronywyglądała ona tak samo, żadnego śladu wejścia, brak nawet najmniejszego otworu.Była to poprostu lita budowla w kształcie sześcianu.A jednak! Moja hipoteza była prawdziwa.Niezostaliśmy ani zabici, ani porwani przez jakieś nieznane siły.%7ływym istotom nic nie mogło sięstać.A więc cała zaginiona szóstka musiała siedzieć gdzieś tam w środku.Pozostawał drobiazg -dostać się do wnętrza.A to nie było wcale takie proste.Wystarczyło tylko spojrzeć na ponurą twarzFizyka, kombinującego na różne sposoby, jaką zastosować metodę w celu sforsowania tej budowli.Przez dłuższą chwilę mruczał sobie coś pod nosem i grzebał nerwowo w swojej torbie.W końcuwyciągnął jakiś przyrząd i spojrzawszy na mnie ponuro zaczął metodycznie badać ścianysześcianu.Po jakiejś godzinie wrzucił swój przyrząd z powrotem do torby i stanął obok mnie,kontemplując dzieło Galaktów.- A dach? - wyrwało mi się nagle, tak bez powodu.- Co za dach? O czym ty mówisz - zapytał trochę nieprzytomnie.- No, czy sprawdzałeś dach? - zapytałem powtórnie.Albo to, co można uważać za dach, tojest górę tego sześcianu - dodałem, przypominając sobie, że nasze ziemskie pojęcia niezbytpasowały do sytuacji.- Ach - mruknął Fizyk z powątpiewaniem - myślisz, że to coś da?- Nie wiem - odparłem szczerze.- Powiedziałem to tak sobie, bo wiedziałem, że tamwłaśnie niczego nie sprawdzałeś.- To chyba lita bryła - nadal wątpił Fizyk.- Ale przecież coś trzeba robić! Nie będziemy tu tak sterczeć i czekać, bo problem się samnie rozwiąże.- To ma chyba ze trzy metry wysokości.Czy umiesz latać? zainteresował się Fizyk.- A czy nie wiesz przypadkiem, po co tachamy ze sobą te cholerne klamry przyssawkowe? -zapytałem złośliwie.- Kto je tacha, ten tacha - odparł wyniośle Fizyk.- Ja zapakowałem rzeczy bardziejużyteczne.-.które się, jak dotąd, na nic nie przydały - wpadłem mu w pół słowa.- A w ogóle,powinieneś wykazać trochę zaradności, mój drogi.Nie samą fizyką człowiek żyje -kontynuowałem, ponieważ nigdy nie potrafiłem oprzeć się pokusie zadrwienia z bliznich.Fizyk patrzył na mnie przez chwilę z wyrazną niechęcią.Nie cierpiał, gdy ktoś krytykowałprzy nim fizykę.Widocznie jednak uznał, że nie pora i miejsce na kłótnie, bo bez słowa wyciągnąłrękę po przyssawki.Dawałem mu je z żalem.Ja na jego miejscu nie oparłbym się pokusie drobnejpolemiki.No, ale ja nie jestem Fizykiem.Z drugiej strony muszę uczciwie przyznać, że wziąłem jetrochę przypadkiem.Po prostu były w mojej torbie, a nie chciało mi się już ich stamtąd wyciągać.Przez chwilę pracowaliśmy w milczeniu.W końcu udało nam się zaczepić kilka klamer, poktórych można* było się wspiąć na górę.Kiedy już wszystko było gotowe, obaj stanęliśmyniezdecydowani.Nie wiadomo dlaczego, nikomu się nie spieszyło, aby być pierwszym.Ponieważprzypomniałem sobie w porę, że to właśnie ja próbowałem wyjść ze Strefy, więc nie pchałem siętym razem do przodu.Cofnąłem się natomiast o krok i gestem wskazywałem Fizykowi naszedzieło, mówiąc:- Teraz twoja kolej na bohaterstwo.Ja już swoje odwal iłem na początku.- W porządku - odparł wyniośle Fizyk.- Nie będę się targował z jakimś tampsychosocjologiem, nawet jeżeli zajmuje się obcymi cywilizacjami [ Pobierz całość w formacie PDF ]