[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tadeusz z Telimen¹, ca³kiem zapomniani,Pamiêtali o sobie.- Rada by³a pani,¯e jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawi³;M³odzieniec jej nawzajem komplementy prawi³.Telimena mówi³a coraz wolniéj, ciszéj,I Tadeusz udawa³, ¿e jej nie dos³yszyW t³umie rozmów: wiêc szepc¹c, tak zbli¿y³ siê do niéj,¯e uczu³ twarz¹ lub¹ gor¹coSæ jej skroni;Wstrzymuj¹c oddech, usty chwyta³ jej westchnienieI okiem ³owi³ wszystkie jej wzroku promienie.Wtem pomiêdzy ich usta mignê³a znienackaNaprzód mucha, a za ni¹ tu¿ Wojskiego placka.Na Litwie much dostatek.Jest pomiêdzy niemiGatunek much osobny, zwanych szlacheckiemi;Barw¹ i kszta³tem ca³kiem podobne do innych,Ale pierS maj¹ szersz¹, brzuch wiêkszy od gminnych,Lataj¹c bardzo hucz¹ i nieznoSnie brzêcz¹,A tak silne, ¿e tkankê przebij¹ pajêcz¹67Lub jeSli która wpadnie, trzy dni bêdzie bzykaæ,Bo z paj¹kiem sam na sam mo¿e siê borykaæ.Wszystko to Wojski zbada³ i jeszcze dowodzi³,¯e siê z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodzi³,¯e one tym s¹ muchom, czem dla roju matki,¯e z ich wybiciem zgin¹ owadów ostatki.Prawda, ¿e ochmistrzyni ani pleban wioskiNie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioskiI trzymali inaczej o muszym rodzaju;Lecz Wojski nie odst¹pi³ dawnego zwyczaju:Ledwo dostrzeg³ takow¹ muchê, wnet j¹ goni³.W³aSnie teraz mu szlachcic nad uchem zadzwoni³;Po dwakroæ Wojski machn¹³, zdziwi³ siê, ¿e chybi³,Trzeci raz machn¹³, tylko co okna nie wybi³;A¿ mucha, odurzona od tyla ³oskotu,Widz¹c dwóch ludzi w progu broni¹cych odwrotu,Rzuci³a siê z rozpacz¹ pomiêdzy ich lica;I tam za ni¹ mignê³a Wojskiego prawica.Raz tak by³ têgi, ¿e dwie odskoczy³y g³owy,Jak rozdarte piorunem dwie drzewa po³owy;Uderzy³y siê mocno oboje w uszaki,Tak ¿e obojgu sine zosta³y siê znaki.SzczêSciem, nikt nie uwa¿a³, bo dotychczasowa¯ywa, g³oSna, lecz dosyæ porz¹dna rozmowaZakoñczy³a siê nag³ym wybuchem ha³asu.Jak strzelcy gdy na lisa zaci¹gn¹ do lasu,S³ychaæ gdzieniegdzie trzask drzew, strza³y, psiarni granie,A wtem doje¿d¿acz dzika ruszy³ niespodzianie,68Da³ znak, i wrzask powstaje w strzelców i psów t³uszczy,Jak gdyby siê ozwa³y wszystkie drzewa puszczy;Tak dzieje siê z rozmow¹: z wolna siê pomyka,A¿ natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika.Dzikiem rozmów strzeleckich by³ ów spór za¿artyRejenta z Asesorem o s³awne ich charty.Krótko trwa³, lecz zrobili wiele w jedn¹ chwllê;Bo razem wyrzucili s³Ã³w i obelg tyle,¯e wyczerpnêli sporu zwyczajne trzy czêSci:Przycinki, gniew, wyzwanie - i sz³o ju¿ do piêSci.Wiêc ku nim z drugiej izby wszyscy siê porwaliI tocz¹c siê przeze drzwi na kszta³t bystrej fali,UnieSli m³od¹ parê stoj¹c¹ na progu,Podobn¹ Janusowi, dwulicemu bogu.Tadeusz z Telimen¹ nim na skroniach w³osyPoprawili, ju¿ groxne ucich³y odg³osy,Szmer zmieszany ze Smiechem Sród ci¿by siê szerzy³;Nast¹pi³ rozejm k³Ã³tni, Kwestarz j¹ uSmierzy³:Cz³owiek stary, lecz krêpy i bardzo pleczysty.W³aSnie kiedy Asesor podbieg³ do Jurysty,Gdy ju¿ sobie gestami grozili szermierze,On raptem porwa³ obu z ty³u za ko³nierzeI dwakroæ uderzywszy g³owy obie mocneJedn¹ o drug¹ jako jaja wielkanocne,Rozkrzy¿owa³ ramiona na kszta³t drogoskazuI we dwa k¹ty izby rzuci³ ich od razu;Chwilê z rozci¹gnionemi sta³ w miejscu rêkamiI Pax, pax, pax vobiscum! - krzycza³ - pokój z wami!69Zdziwi³y siê, zaSmia³y nawet strony obie:Przez szacunek nale¿ny duchownej osobieNie Smiano ³ajaæ mnicha; a po takiej probieNikt te¿ nie mia³ ochoty zaczynaæ z nim zwadê.ZaS kwestarz Robak, skoro uciszy³ gromadê,Widaæ by³o, ¿e wcale tryumfu nie szuka³,Ani grozi³ k³Ã³tnikom wiêcej, ani fuka³;Tylko poprawi³ kaptur i rêce za pasemZatkn¹wszy, wyszed³ cicho z pokoju.TymczasemPodkomorzy i Sêdzia miêdzy dwiema stronyPlac zajêli.Pan Wojski, jakby przebudzonyZ g³êbokiego dumania, na Srodek wyst¹pi³,Obiega³ zgromadzenie ognist¹ xrenic¹I gdzie szmer jeszcze s³ysza³, jak ksi¹dz kropielnic¹,Tam uciszaj¹c macha³ sw¹ plack¹ ze skóry;Wreszcie, podnios³szy trzonek z powag¹ do góryJak laskê marsza³kowsk¹, nakaza³ milczenie. Uciszcie siê! - powtarza³.- Miejcie te¿ baczenie,Wy, co jesteScie pierwsi mySliwi w powiecie,Z gorsz¹cej k³Ã³tni waszej co bêdzie? czy wiecie?Oto m³odzie¿, na której Ojczyzny nadzieje,Która ma ws³awiaæ nasze ostêpy i knieje,Która, niestety, i tak zaniedbuje ³owy,Mo¿e do ich wzgardzenia wexmie pochop nowy!Widz¹c, ¿e ci, co innym maj¹ daæ przyk³ady,Z ³owów przynosz¹ tylko poswarki i zwady.70Miejcie te¿ wzgl¹d powinny dla mych w³osów siwych;Bo zna³em wiêkszych dawniej nixli wy mySliwych,A s¹dzi³em ich nieraz s¹dem polubownym [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Tadeusz z Telimen¹, ca³kiem zapomniani,Pamiêtali o sobie.- Rada by³a pani,¯e jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawi³;M³odzieniec jej nawzajem komplementy prawi³.Telimena mówi³a coraz wolniéj, ciszéj,I Tadeusz udawa³, ¿e jej nie dos³yszyW t³umie rozmów: wiêc szepc¹c, tak zbli¿y³ siê do niéj,¯e uczu³ twarz¹ lub¹ gor¹coSæ jej skroni;Wstrzymuj¹c oddech, usty chwyta³ jej westchnienieI okiem ³owi³ wszystkie jej wzroku promienie.Wtem pomiêdzy ich usta mignê³a znienackaNaprzód mucha, a za ni¹ tu¿ Wojskiego placka.Na Litwie much dostatek.Jest pomiêdzy niemiGatunek much osobny, zwanych szlacheckiemi;Barw¹ i kszta³tem ca³kiem podobne do innych,Ale pierS maj¹ szersz¹, brzuch wiêkszy od gminnych,Lataj¹c bardzo hucz¹ i nieznoSnie brzêcz¹,A tak silne, ¿e tkankê przebij¹ pajêcz¹67Lub jeSli która wpadnie, trzy dni bêdzie bzykaæ,Bo z paj¹kiem sam na sam mo¿e siê borykaæ.Wszystko to Wojski zbada³ i jeszcze dowodzi³,¯e siê z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodzi³,¯e one tym s¹ muchom, czem dla roju matki,¯e z ich wybiciem zgin¹ owadów ostatki.Prawda, ¿e ochmistrzyni ani pleban wioskiNie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioskiI trzymali inaczej o muszym rodzaju;Lecz Wojski nie odst¹pi³ dawnego zwyczaju:Ledwo dostrzeg³ takow¹ muchê, wnet j¹ goni³.W³aSnie teraz mu szlachcic nad uchem zadzwoni³;Po dwakroæ Wojski machn¹³, zdziwi³ siê, ¿e chybi³,Trzeci raz machn¹³, tylko co okna nie wybi³;A¿ mucha, odurzona od tyla ³oskotu,Widz¹c dwóch ludzi w progu broni¹cych odwrotu,Rzuci³a siê z rozpacz¹ pomiêdzy ich lica;I tam za ni¹ mignê³a Wojskiego prawica.Raz tak by³ têgi, ¿e dwie odskoczy³y g³owy,Jak rozdarte piorunem dwie drzewa po³owy;Uderzy³y siê mocno oboje w uszaki,Tak ¿e obojgu sine zosta³y siê znaki.SzczêSciem, nikt nie uwa¿a³, bo dotychczasowa¯ywa, g³oSna, lecz dosyæ porz¹dna rozmowaZakoñczy³a siê nag³ym wybuchem ha³asu.Jak strzelcy gdy na lisa zaci¹gn¹ do lasu,S³ychaæ gdzieniegdzie trzask drzew, strza³y, psiarni granie,A wtem doje¿d¿acz dzika ruszy³ niespodzianie,68Da³ znak, i wrzask powstaje w strzelców i psów t³uszczy,Jak gdyby siê ozwa³y wszystkie drzewa puszczy;Tak dzieje siê z rozmow¹: z wolna siê pomyka,A¿ natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika.Dzikiem rozmów strzeleckich by³ ów spór za¿artyRejenta z Asesorem o s³awne ich charty.Krótko trwa³, lecz zrobili wiele w jedn¹ chwllê;Bo razem wyrzucili s³Ã³w i obelg tyle,¯e wyczerpnêli sporu zwyczajne trzy czêSci:Przycinki, gniew, wyzwanie - i sz³o ju¿ do piêSci.Wiêc ku nim z drugiej izby wszyscy siê porwaliI tocz¹c siê przeze drzwi na kszta³t bystrej fali,UnieSli m³od¹ parê stoj¹c¹ na progu,Podobn¹ Janusowi, dwulicemu bogu.Tadeusz z Telimen¹ nim na skroniach w³osyPoprawili, ju¿ groxne ucich³y odg³osy,Szmer zmieszany ze Smiechem Sród ci¿by siê szerzy³;Nast¹pi³ rozejm k³Ã³tni, Kwestarz j¹ uSmierzy³:Cz³owiek stary, lecz krêpy i bardzo pleczysty.W³aSnie kiedy Asesor podbieg³ do Jurysty,Gdy ju¿ sobie gestami grozili szermierze,On raptem porwa³ obu z ty³u za ko³nierzeI dwakroæ uderzywszy g³owy obie mocneJedn¹ o drug¹ jako jaja wielkanocne,Rozkrzy¿owa³ ramiona na kszta³t drogoskazuI we dwa k¹ty izby rzuci³ ich od razu;Chwilê z rozci¹gnionemi sta³ w miejscu rêkamiI Pax, pax, pax vobiscum! - krzycza³ - pokój z wami!69Zdziwi³y siê, zaSmia³y nawet strony obie:Przez szacunek nale¿ny duchownej osobieNie Smiano ³ajaæ mnicha; a po takiej probieNikt te¿ nie mia³ ochoty zaczynaæ z nim zwadê.ZaS kwestarz Robak, skoro uciszy³ gromadê,Widaæ by³o, ¿e wcale tryumfu nie szuka³,Ani grozi³ k³Ã³tnikom wiêcej, ani fuka³;Tylko poprawi³ kaptur i rêce za pasemZatkn¹wszy, wyszed³ cicho z pokoju.TymczasemPodkomorzy i Sêdzia miêdzy dwiema stronyPlac zajêli.Pan Wojski, jakby przebudzonyZ g³êbokiego dumania, na Srodek wyst¹pi³,Obiega³ zgromadzenie ognist¹ xrenic¹I gdzie szmer jeszcze s³ysza³, jak ksi¹dz kropielnic¹,Tam uciszaj¹c macha³ sw¹ plack¹ ze skóry;Wreszcie, podnios³szy trzonek z powag¹ do góryJak laskê marsza³kowsk¹, nakaza³ milczenie. Uciszcie siê! - powtarza³.- Miejcie te¿ baczenie,Wy, co jesteScie pierwsi mySliwi w powiecie,Z gorsz¹cej k³Ã³tni waszej co bêdzie? czy wiecie?Oto m³odzie¿, na której Ojczyzny nadzieje,Która ma ws³awiaæ nasze ostêpy i knieje,Która, niestety, i tak zaniedbuje ³owy,Mo¿e do ich wzgardzenia wexmie pochop nowy!Widz¹c, ¿e ci, co innym maj¹ daæ przyk³ady,Z ³owów przynosz¹ tylko poswarki i zwady.70Miejcie te¿ wzgl¹d powinny dla mych w³osów siwych;Bo zna³em wiêkszych dawniej nixli wy mySliwych,A s¹dzi³em ich nieraz s¹dem polubownym [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]