[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak ta peleryna nie została przeznaczona do użytku w pełnym słońcu światło przenika ją z niszczącą siłą.Fizol potyka się, wstaje, przebiera szybko nogami, którezaczynają przypominać gąbkę.Gdy się zbliża, dostrzegam jego skórę lśniącą niemalradioaktywną bladością w silnym słońcu zaczyna parować.Z oczu łowcy płynie gęsta ropa.Fizol wrzeszczy znowu i jeszcze raz, nawet wtedy, gdy jego krtań zaczyna się już roztapiać.Jednak peleryna, choć niedoskonała, wystarcza łowcy uda się dotrzeć do instytutu.A tutajbędzie mógł powiedzieć o mnie innym, wyjaśnić, że jestem heperem w przebraniu i że ten heperznajduje się w budynku.Ashley June przyjmuje sytuację z zimną krwią. Możemy już nie mieć czasu do zmierzchu.Przyglądamy się z niedowierzaniem, jak Fizol otwiera frontowe drzwi i przeskakuje próg.Jest już w środku.Jest w środku.Nie mogę uwierzyć.Kręcę głową. Musisz iść.Aowcy wiedzą tylko o mnie.Nie mogą cię ze mną zobaczyć.Ciebie teżuznają za hepera i oskarżą o współudział. Zostaję z tobą, Gene. Nie.Wydostanę się na dwór.Uda mi się, jeśli się pośpieszę.A ty wyjdziesz, gdy tylkobędziesz mogła, jeżeli nie dziś, to jutro.Spotkamy się pod kopułą.Nic ci nie grozi, dopóki żadenłowca cię nie podejrzewa.Oni gonią tylko mnie.Przerażający skowyt niesie się po korytarzach, skrzek, który wstrząsa budynkieminstytutu.Wzdłuż ścian słychać szmery.Odległe łomoty.Kolejny skowyt, cichszy, ale bardziejniepokojący.Ashley June zamiera.Widzę, jak uderza ją świadomość tego, co się dzieje.Dziewczynasztywnieje.Ze strachu. Co jest?Odwraca się ode mnie.Kiedy mówi, głos ma niepewny.Nie potrafi spojrzeć mi w oczy. Gene, idz na tyły.Popatrz na ekrany monitoringu, sprawdz, czy widać, co się dzieje. A co ty zamierzasz zrobić? Zostanę tutaj. Oczy jej ciemnieją, głos drży.Cofam się do monitoringu.Przyznaję, jestem ciekaw, co się teraz dzieje w instytucie.Początkowo na ekranach prawie nie widać ruchu.Wszyscy jeszcze śpią.Wszędzie jest szaroi spokojnie.Ale na ekranie z boku wychwytuję poruszenie.W foyer, gdzie Fizol konwulsyjnierzuca się po podłodze i kopie nogami pustkę.Usta łowcy są otwarte jak przy ziewaniu.Ale wiem,że to nie ziewnięcie.To dzgający do szpiku kości wrzask.Na monitorze pokazującym salębankietową wiszące na żyrandolach sylwetki zaczynają się przeciągać.%7łyrandole się już kołyszą.Podobnie wygląda to na ekranach, które pokazują śpiące grupki zwisające z przewodówwentylacyjnych na korytarzach.Tamci już otwierają oczy. Muszę iść! wołam do Ashley June.Odwracam się od monitorów, żeby ruszyć biegiemdo wyjścia.Ale Ashley June w sali już nie ma.Nie wiem, co sądzić o jej nagłym zniknięciu.Słyszała, co jej powiedziałem, myślę, leczjakoś mnie to nie przekonuje.Tu chodzi o coś więcej.Otwieram drzwi, wychodzę z Centrum Kontroli.Korytarz jest pusty. Ashley June! wołam ile sił w płucach.Nie przejmuję się już, że inni mogą mnieusłyszeć.Odpowiada mi jedynie echo mojego krzyku.Nie ma chwili do stracenia.Pędzę przez kolejne korytarze.Po jasnym świetle w CentrumKontroli tutaj jest ciemno jak w bezksiężycową noc.Jeżeli uda mi się dotrzeć do Fizola przedinnymi, będę mógł się go pozbyć.Dosłownie i w przenośni.Przynajmniej go uciszę i zyskamtrochę czasu.Do zmierzchu.I nagle rozumiem, gdzie poszła Ashley June.Do foyer, żeby pozbyć się Fizola.Wiedziała, że jej na to nie pozwolę.Zdenerwowanie i szaleńcza troska dodają mi sił.Pędzę przez kolejny korytarz, wpadamna schody.Z góry, jak w mrocznej studni, niosą się krzyki i skowyty.W oddali trzaskają drzwi.Tupot butów i plaskanie bosych stóp odbijają się od ścian.Już za pózno.Wiedzą.Wszyscy już wiedzą.Jak armatni wystrzał w dole słychać huk otwieranych drzwi.Szaleńczy tupot stóp nachromowanych stopniach, klikanie długich paznokci na metalowej poręczy.Idą do góry.Domnie.Chóralny syk przypomina brzęczenie roju os lub much, które lecą w moją stronę.A potemtriumfalny pisk niesie się po schodach łowcy mnie wywęszyli.Złapali mój trop.Odwracam się na pięcie i uciekam.Wracam drogą, którą przybiegłem.Z powrotem doCentrum Kontroli.Pogoń jest szybka i zajadła, jej wściekłe wrzaski zagłuszają inne odgłosy.Tylko dwa korytarze do przebycia.Tylko dwa.Mijam pierwszy i skręcam za róg, gdy słyszę trzask drzwi od klatki schodowej.Szybciej,szybciej.Chwytam klamkę drzwi do Centrum Kontroli.Próbuję ją nacisnąć, ale jest zbyt śliska.Ujmuję ją oburącz i ściskam z całych sił.Drzwi otwierają się, przetaczam się przez prógi kopnięciem zatrzaskuję je za sobą.Zaraz potem z drugiej strony rozlega się głośne: łup! Trwa wyścig do klamki.Zrywamsię, naciskam guzik blokady zamka.Niemal natychmiast klamka opada, szarpnięta na próżno.Słyszę przerazliwy skowyt.A potem kolejne łup! Zcigający próbują wyważyć drzwi siłą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Jednak ta peleryna nie została przeznaczona do użytku w pełnym słońcu światło przenika ją z niszczącą siłą.Fizol potyka się, wstaje, przebiera szybko nogami, którezaczynają przypominać gąbkę.Gdy się zbliża, dostrzegam jego skórę lśniącą niemalradioaktywną bladością w silnym słońcu zaczyna parować.Z oczu łowcy płynie gęsta ropa.Fizol wrzeszczy znowu i jeszcze raz, nawet wtedy, gdy jego krtań zaczyna się już roztapiać.Jednak peleryna, choć niedoskonała, wystarcza łowcy uda się dotrzeć do instytutu.A tutajbędzie mógł powiedzieć o mnie innym, wyjaśnić, że jestem heperem w przebraniu i że ten heperznajduje się w budynku.Ashley June przyjmuje sytuację z zimną krwią. Możemy już nie mieć czasu do zmierzchu.Przyglądamy się z niedowierzaniem, jak Fizol otwiera frontowe drzwi i przeskakuje próg.Jest już w środku.Jest w środku.Nie mogę uwierzyć.Kręcę głową. Musisz iść.Aowcy wiedzą tylko o mnie.Nie mogą cię ze mną zobaczyć.Ciebie teżuznają za hepera i oskarżą o współudział. Zostaję z tobą, Gene. Nie.Wydostanę się na dwór.Uda mi się, jeśli się pośpieszę.A ty wyjdziesz, gdy tylkobędziesz mogła, jeżeli nie dziś, to jutro.Spotkamy się pod kopułą.Nic ci nie grozi, dopóki żadenłowca cię nie podejrzewa.Oni gonią tylko mnie.Przerażający skowyt niesie się po korytarzach, skrzek, który wstrząsa budynkieminstytutu.Wzdłuż ścian słychać szmery.Odległe łomoty.Kolejny skowyt, cichszy, ale bardziejniepokojący.Ashley June zamiera.Widzę, jak uderza ją świadomość tego, co się dzieje.Dziewczynasztywnieje.Ze strachu. Co jest?Odwraca się ode mnie.Kiedy mówi, głos ma niepewny.Nie potrafi spojrzeć mi w oczy. Gene, idz na tyły.Popatrz na ekrany monitoringu, sprawdz, czy widać, co się dzieje. A co ty zamierzasz zrobić? Zostanę tutaj. Oczy jej ciemnieją, głos drży.Cofam się do monitoringu.Przyznaję, jestem ciekaw, co się teraz dzieje w instytucie.Początkowo na ekranach prawie nie widać ruchu.Wszyscy jeszcze śpią.Wszędzie jest szaroi spokojnie.Ale na ekranie z boku wychwytuję poruszenie.W foyer, gdzie Fizol konwulsyjnierzuca się po podłodze i kopie nogami pustkę.Usta łowcy są otwarte jak przy ziewaniu.Ale wiem,że to nie ziewnięcie.To dzgający do szpiku kości wrzask.Na monitorze pokazującym salębankietową wiszące na żyrandolach sylwetki zaczynają się przeciągać.%7łyrandole się już kołyszą.Podobnie wygląda to na ekranach, które pokazują śpiące grupki zwisające z przewodówwentylacyjnych na korytarzach.Tamci już otwierają oczy. Muszę iść! wołam do Ashley June.Odwracam się od monitorów, żeby ruszyć biegiemdo wyjścia.Ale Ashley June w sali już nie ma.Nie wiem, co sądzić o jej nagłym zniknięciu.Słyszała, co jej powiedziałem, myślę, leczjakoś mnie to nie przekonuje.Tu chodzi o coś więcej.Otwieram drzwi, wychodzę z Centrum Kontroli.Korytarz jest pusty. Ashley June! wołam ile sił w płucach.Nie przejmuję się już, że inni mogą mnieusłyszeć.Odpowiada mi jedynie echo mojego krzyku.Nie ma chwili do stracenia.Pędzę przez kolejne korytarze.Po jasnym świetle w CentrumKontroli tutaj jest ciemno jak w bezksiężycową noc.Jeżeli uda mi się dotrzeć do Fizola przedinnymi, będę mógł się go pozbyć.Dosłownie i w przenośni.Przynajmniej go uciszę i zyskamtrochę czasu.Do zmierzchu.I nagle rozumiem, gdzie poszła Ashley June.Do foyer, żeby pozbyć się Fizola.Wiedziała, że jej na to nie pozwolę.Zdenerwowanie i szaleńcza troska dodają mi sił.Pędzę przez kolejny korytarz, wpadamna schody.Z góry, jak w mrocznej studni, niosą się krzyki i skowyty.W oddali trzaskają drzwi.Tupot butów i plaskanie bosych stóp odbijają się od ścian.Już za pózno.Wiedzą.Wszyscy już wiedzą.Jak armatni wystrzał w dole słychać huk otwieranych drzwi.Szaleńczy tupot stóp nachromowanych stopniach, klikanie długich paznokci na metalowej poręczy.Idą do góry.Domnie.Chóralny syk przypomina brzęczenie roju os lub much, które lecą w moją stronę.A potemtriumfalny pisk niesie się po schodach łowcy mnie wywęszyli.Złapali mój trop.Odwracam się na pięcie i uciekam.Wracam drogą, którą przybiegłem.Z powrotem doCentrum Kontroli.Pogoń jest szybka i zajadła, jej wściekłe wrzaski zagłuszają inne odgłosy.Tylko dwa korytarze do przebycia.Tylko dwa.Mijam pierwszy i skręcam za róg, gdy słyszę trzask drzwi od klatki schodowej.Szybciej,szybciej.Chwytam klamkę drzwi do Centrum Kontroli.Próbuję ją nacisnąć, ale jest zbyt śliska.Ujmuję ją oburącz i ściskam z całych sił.Drzwi otwierają się, przetaczam się przez prógi kopnięciem zatrzaskuję je za sobą.Zaraz potem z drugiej strony rozlega się głośne: łup! Trwa wyścig do klamki.Zrywamsię, naciskam guzik blokady zamka.Niemal natychmiast klamka opada, szarpnięta na próżno.Słyszę przerazliwy skowyt.A potem kolejne łup! Zcigający próbują wyważyć drzwi siłą [ Pobierz całość w formacie PDF ]