[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Candamir nie powiedział mu, że jest więcej świadków, bo chciał, o ile było tomożliwe, nie mieszać ich w tę obrzydliwą historię.- Wreszcie wiemy już ostatecznie, na czym opiera się ten twój szacunek, prawda?Na kłamstwie i oszustwie.W rzeczywistości jesteś.Jesteś.- Było mnóstwopogardliwych określeń na to, czym był Olaf, ale Candamir nie wymówił żadnego.- No? Jak ty chcesz mnie oskarżać, skoro się za bardzo wstydzisz, żeby towypowiedzieć?- Jakoś się przemogę - obiecał Candamir kwaśno.Ze wstrętem pokręcił głową.-Och.Na wszystkich bogów, Olafie, jak ty możesz sam siebie znosić?Stary machnął ręką.- Wiesz, nie jest tak zle, jak ty to sobie roisz w tym swoim ograniczonymwidzeniu świata.Są kraje, gdzie każdy dobrze urodzony trzyma sobie chłopca dozabawy.Gdy byś chciał kiedyś spróbować, zawsze spokojnie możesz się do mniezwrócić.Było to jak uderzenie pięścią w brzuch.Candamirowi aż zrobiło się niedobrze odwściekłości i odruchowo wyciągnął sztylet z pochwy u pasa, jakby chciał się obronić.W tej samej chwili Olaf dobył miecza.- Osmundzie! - gardłowo zawołał Jared w kierunku krzaków.- Cokolwiekwłaśnie robisz, musisz natychmiast tu przyjść.Po chwili Osmund wyszedł z gęstwiny i razem z pozostałymi przyglądał sięnierównej walce, która trwała tam na polance.Candamir i Olaf nie mieli dosyć miejscana pojedynek, co było szczególnie niebezpieczne dla Candamira, ponieważ Olaf miałostrze sięgające dalej.- Jak on potrafi walczyć - mruknęła Siglind zdziwiona.- O tym.Wcale niewiedziałam.Osmund rzucił jej błyskawiczne spojrzenie.Jej wzrok był przykuty doCandamira, a jej oczy błyszczałyOsmund musiał jej przyznać rację, choć był mniej zaskoczony, ponieważ razem zCandamirem wprawiali się w walce na miecze, topory i sztylety od czasu, gdy tylkozaczęli chodzić, Osmund znał, więc kocią zwinność i siłę swojego mlecznego brata.Tenzaś bez trudu unikał wściekłej klingi Olafa, a nawet raz udało mu się dopuścićprzeciwnika tak blisko, że ranił go sztyletem w ramię.- Mimo to nie da rady, jeśli nic nie zrobimy.Takiego mistrza miecza jak Olaf nieda się pokonać nożem - powiedział cicho Osmund.- Zostańcie tu.Ja idę.Niechętnie opuścił kryjówkę i podszedł do walczących.Na szczęście Jared iSiglind nie posłuchali go, ale poszli za nim.Kiedy bowiem Olaf spostrzegł Osmunda, najego twarzy po raz pierwszy pojawiło się prawdziwe przerażenie.Zwiadomość, żenaprawdę jest skończony, uderzyła go jak niespodziewany ból, i bez najmniejszegowahania podniósł miecz na swojego nieuzbrojonego bratanka.Z tym Osmund wcale sięnie liczył, a poza tym był wymęczony i otępiały - uskoczył zdecydowanie za wolno.Jared rzucił się na ojca od strony ręki, w której trzymał on miecz, i w ten sposóbzapobiegł pchnięciu, które byłoby zabójcze.Siglind wykorzystała chwilowe zaskoczenieOlafa i wyrwała mu broń z opuszczonej dłoni.Candamir opuścił ręce.Na małej łączcezapanowała cisza i nie było słychać nic prócz dyszenia walczących.Zdawało się, żenawet ptaki zamilkły ze zgrozyW końcu Olaf podniósł głowę.Był tak blady, że jego skóra wydawała się niemalprzezroczysta, skołowany patrzył na syna.- Jak chcesz z tym żyć, mając własnego ojca na sumieniu, Jaredzie? Nie sądzę, żesobie z tym poradzisz.Na to jesteś zbyt tchórzliwy- Nie jest tchórzem - sprzeciwili się Candamir i Osmund niemal jednym głosem.Młody człowiek głośno przełknął ślinę, ale wytrzymał spojrzenie ojca.- Nie wiem, ojcze.W każdym razie tak dalej nie mogę żyć - minę miał dziwniepozbawioną wyrazu, ale smutek w jego oczach pozwalał podejrzewać, że Jared był tymzajściem znacznie mniej zaskoczony niż pozostali.Candamir zastanawiał się, jak teżmogło naprawdę wyglądać życie w domu Olafa za zamkniętymi drzwiami, i przypomniałsobie z tłumionym wzdrygnięciem, że zeszłej zimy, pełnej głodu, o mały włos nie wysłałtam swojego młodego, pięknego brata.- Chciałeś zabić Candamira i chciałeś zabić nawet mojego kuzyna tylko po to,żeby nadal móc bez końca robić to, co dawniej - ciągnął Jared.Potem pokręcił głową.-Ale już dosyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Candamir nie powiedział mu, że jest więcej świadków, bo chciał, o ile było tomożliwe, nie mieszać ich w tę obrzydliwą historię.- Wreszcie wiemy już ostatecznie, na czym opiera się ten twój szacunek, prawda?Na kłamstwie i oszustwie.W rzeczywistości jesteś.Jesteś.- Było mnóstwopogardliwych określeń na to, czym był Olaf, ale Candamir nie wymówił żadnego.- No? Jak ty chcesz mnie oskarżać, skoro się za bardzo wstydzisz, żeby towypowiedzieć?- Jakoś się przemogę - obiecał Candamir kwaśno.Ze wstrętem pokręcił głową.-Och.Na wszystkich bogów, Olafie, jak ty możesz sam siebie znosić?Stary machnął ręką.- Wiesz, nie jest tak zle, jak ty to sobie roisz w tym swoim ograniczonymwidzeniu świata.Są kraje, gdzie każdy dobrze urodzony trzyma sobie chłopca dozabawy.Gdy byś chciał kiedyś spróbować, zawsze spokojnie możesz się do mniezwrócić.Było to jak uderzenie pięścią w brzuch.Candamirowi aż zrobiło się niedobrze odwściekłości i odruchowo wyciągnął sztylet z pochwy u pasa, jakby chciał się obronić.W tej samej chwili Olaf dobył miecza.- Osmundzie! - gardłowo zawołał Jared w kierunku krzaków.- Cokolwiekwłaśnie robisz, musisz natychmiast tu przyjść.Po chwili Osmund wyszedł z gęstwiny i razem z pozostałymi przyglądał sięnierównej walce, która trwała tam na polance.Candamir i Olaf nie mieli dosyć miejscana pojedynek, co było szczególnie niebezpieczne dla Candamira, ponieważ Olaf miałostrze sięgające dalej.- Jak on potrafi walczyć - mruknęła Siglind zdziwiona.- O tym.Wcale niewiedziałam.Osmund rzucił jej błyskawiczne spojrzenie.Jej wzrok był przykuty doCandamira, a jej oczy błyszczałyOsmund musiał jej przyznać rację, choć był mniej zaskoczony, ponieważ razem zCandamirem wprawiali się w walce na miecze, topory i sztylety od czasu, gdy tylkozaczęli chodzić, Osmund znał, więc kocią zwinność i siłę swojego mlecznego brata.Tenzaś bez trudu unikał wściekłej klingi Olafa, a nawet raz udało mu się dopuścićprzeciwnika tak blisko, że ranił go sztyletem w ramię.- Mimo to nie da rady, jeśli nic nie zrobimy.Takiego mistrza miecza jak Olaf nieda się pokonać nożem - powiedział cicho Osmund.- Zostańcie tu.Ja idę.Niechętnie opuścił kryjówkę i podszedł do walczących.Na szczęście Jared iSiglind nie posłuchali go, ale poszli za nim.Kiedy bowiem Olaf spostrzegł Osmunda, najego twarzy po raz pierwszy pojawiło się prawdziwe przerażenie.Zwiadomość, żenaprawdę jest skończony, uderzyła go jak niespodziewany ból, i bez najmniejszegowahania podniósł miecz na swojego nieuzbrojonego bratanka.Z tym Osmund wcale sięnie liczył, a poza tym był wymęczony i otępiały - uskoczył zdecydowanie za wolno.Jared rzucił się na ojca od strony ręki, w której trzymał on miecz, i w ten sposóbzapobiegł pchnięciu, które byłoby zabójcze.Siglind wykorzystała chwilowe zaskoczenieOlafa i wyrwała mu broń z opuszczonej dłoni.Candamir opuścił ręce.Na małej łączcezapanowała cisza i nie było słychać nic prócz dyszenia walczących.Zdawało się, żenawet ptaki zamilkły ze zgrozyW końcu Olaf podniósł głowę.Był tak blady, że jego skóra wydawała się niemalprzezroczysta, skołowany patrzył na syna.- Jak chcesz z tym żyć, mając własnego ojca na sumieniu, Jaredzie? Nie sądzę, żesobie z tym poradzisz.Na to jesteś zbyt tchórzliwy- Nie jest tchórzem - sprzeciwili się Candamir i Osmund niemal jednym głosem.Młody człowiek głośno przełknął ślinę, ale wytrzymał spojrzenie ojca.- Nie wiem, ojcze.W każdym razie tak dalej nie mogę żyć - minę miał dziwniepozbawioną wyrazu, ale smutek w jego oczach pozwalał podejrzewać, że Jared był tymzajściem znacznie mniej zaskoczony niż pozostali.Candamir zastanawiał się, jak teżmogło naprawdę wyglądać życie w domu Olafa za zamkniętymi drzwiami, i przypomniałsobie z tłumionym wzdrygnięciem, że zeszłej zimy, pełnej głodu, o mały włos nie wysłałtam swojego młodego, pięknego brata.- Chciałeś zabić Candamira i chciałeś zabić nawet mojego kuzyna tylko po to,żeby nadal móc bez końca robić to, co dawniej - ciągnął Jared.Potem pokręcił głową.-Ale już dosyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]