[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Skoczyło stąd tysiąc trzysta osób.Przeżyło tylkokilkanaście.Chcesz umrzeć, nie zażywasz tabletek, nie podci-nasz sobie żył, nie strzelasz do siebie.Więcej osób przeżywarany postrzałowe zadane samodzielnie niż uderzenie w wodęzatoki.— Wyjechała z parkingu.— Chcesz umrzeć, wspinaszsię na poręcz i skaczesz.Tang skuliła się na siedzeniu.— Ale część przeżyła?Jo najbardziej na świecie nienawidziła obecności bezpod-stawnej nadziei w czyimś głosie.Amy posyłała swoje modlitwyw próżnię.Doktor Beckett wiedziała, co się stało z ciałami lu-dzi, którzy uderzyli w ścianę wody po upadku z mostu.A porucznik Tang to widziała.— Nie odwróciłaś wzroku, Amy.— Widziałam, kiedy spadał.— Twarz miała ściągniętą.—To trwało wieki.— Widziałaś go w powietrzu, kiedy usiłował sięgnąć w na-szą stronę? — zapytała Jo po chwili milczenia.— Wiedział, że było za późno — odrzekła Tang.— Żałował, że nie ma z nim Skunksa.— Albo zmienił zdanie.Policjantka widziała go oddalającego się z prędkością studwudziestu kilometrów na godzinę, z ręką wyciągniętą w kie-runku mostu.Odruchowo odgarnęła włosy z twarzy.— To był punkt, w którym już nie ma odwrotu.I on to wie-dział — stwierdziła.Widziała, jak się poddał i szeroko rozłożył ramiona, jakbyskazując się na ukrzyżowanie.Patrzyła na Jo.— Widziałaś, jak ludzie umierają — powiedziała.— Tak.Amy miała szeroko otwarte oczy, kanciasty elf.192— Trudno było patrzeć na odchodzących pacjentów? Zbyttrudno? To dlatego zdecydowałaś się na psychiatrię? — zapyta-ła po chwili.Jo zalała fala współczucia.Tang była inteligentna i kompe-tentna, a także bardzo odważna, ale nie miała doświadczenia ześmiercią.Mimo że pracowała jako policjantka, nie widziałaumierania.— To dlatego staram się pomóc tym, którzy zostali, zrozu-mieć, co się stało z tymi, których kochali — wyjaśniła doktorBeckett.— Tylko tyle mogę zrobić.Nie powiedziała, że robienie tego, co możliwe, nie zawszewystarcza.Poniosły dzisiaj porażkę, a czterdzieści osiem godzin, o któ-rych mówiła Tang, uleciało z wiatrem.Jo skręciła na autostra-dę.Myślała o tym, kto będzie następny.19.Jo weszła do domu, ale wydał jej się pozbawiony powietrza.„Trudno było patrzeć na odchodzących pacjentów? Zbyttrudno?”.Drobinki kurzu zabłysły w smudze światła wpadającegoprzez okno.Na kominku tykał zegar, odmierzając kolejne se-kundy, które wciąż oddalały ją od ostatnich chwil z Danielem.Tego ostatniego dnia spędzonego razem z nim weszła napokład helikoptera i zapięła pasy, by wziąć udział w locie ra-tunkowym.Podróż do Bodega Bay należała do tych, podczasktórych wywraca się człowiekowi żołądek.Wiatr rzucał heli-kopterem na wszystkie strony, a deszcz siekł okna.Śmigłowiec z trudem utrzymywał równowagę, kiedy słucha-li z Danielem informacji o pacjentce.Emily Leigh, lat sześć,pęknięty wyrostek, do tego choroba Crohna i cała gama innychprzewlekłych schorzeń.Delikatna dziewczynka, którą po razkolejny spotkał pech.Ona, Daniel i piloci wiedzieli, że jeżeli nieprzetransportują dziecka na chirurgię pediatryczną do szpitalauniwersyteckiego, umrze przed zachodem słońca z powoduzapalenia wyrostka.Daniel spojrzał na Jo.194— Pogoda jest tak fatalna, że nie widzę słońca.Nie możewięc do tego dojść.Wybrzeże Sonoma było daleko.Godzinny lot przeniósł ichwprawie dzikie strony poszarpanej linii brzegowej, szalonychfal i gór wypolerowanych na zielono przez ciągły wiatr i pół-nocnokalifornijskie sztormy.Bodega Bay było odizolowanymod świata rybackim miasteczkiem zamieszkanym przez cyga-nerię.Gdy się zbliżali, poderwało się stado mew.Jo usłyszałaprzekleństwa pilota.Piloci nienawidzili ptaków.Wylądowali namokrym placu zabaw, nie wyłączając silników.Ambulans cze-kał, wirujące w deszczu światło, wycieraczki usiłujące wygrać zdeszczem.Jo wyskoczyła z helikoptera i wiatr z całą siłą ude-rzył ją w bok głowy.Miejscowi lekarze przenieśli małą Emily na noszach przezplac.Była skulona pod termalnym kocem.Pielęgniarka osła-niała ją parasolem, gdy biegli.Razem z nimi biegła matkadziewczynki trzymająca ją za rękę.Pochylili się i podeszli dohelikoptera.Lekarze włożyli nosze do środka, wykrzykując podstawoweinformacje.Daniel zapisał je na podkładce.Jo zabezpieczyłanosze i podwiesiła torbę z kroplówką.Emily była blada i leżałanieruchomo, aby uniknąć bólu.Patrzyła na nią wielkimi ocza-mi.Przygryzała dolną wargę, starała się nie płakać.Jo poczuła ucisk w gardle i przełknęła ślinę.Widok dzieckaprzytomnego i walczącego z bólem dobrze rokował.Oznaczałoto, że jeszcze nie wdała się infekcja.I tak powinno zostać.Gdy-by zaczęło się zapalenie wyrostka, dziewczynka nie przeżyłabygodziny.Matka Emily zajrzała przez drzwi i krzyknęła:— Mogę lecieć?!Daniel pokręcił głową.— Nie ma miejsca.Przykro mi.Twarz kobiety porażała cierpieniem.— Zajmiemy się nią — zapewniła ją Jo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.— Skoczyło stąd tysiąc trzysta osób.Przeżyło tylkokilkanaście.Chcesz umrzeć, nie zażywasz tabletek, nie podci-nasz sobie żył, nie strzelasz do siebie.Więcej osób przeżywarany postrzałowe zadane samodzielnie niż uderzenie w wodęzatoki.— Wyjechała z parkingu.— Chcesz umrzeć, wspinaszsię na poręcz i skaczesz.Tang skuliła się na siedzeniu.— Ale część przeżyła?Jo najbardziej na świecie nienawidziła obecności bezpod-stawnej nadziei w czyimś głosie.Amy posyłała swoje modlitwyw próżnię.Doktor Beckett wiedziała, co się stało z ciałami lu-dzi, którzy uderzyli w ścianę wody po upadku z mostu.A porucznik Tang to widziała.— Nie odwróciłaś wzroku, Amy.— Widziałam, kiedy spadał.— Twarz miała ściągniętą.—To trwało wieki.— Widziałaś go w powietrzu, kiedy usiłował sięgnąć w na-szą stronę? — zapytała Jo po chwili milczenia.— Wiedział, że było za późno — odrzekła Tang.— Żałował, że nie ma z nim Skunksa.— Albo zmienił zdanie.Policjantka widziała go oddalającego się z prędkością studwudziestu kilometrów na godzinę, z ręką wyciągniętą w kie-runku mostu.Odruchowo odgarnęła włosy z twarzy.— To był punkt, w którym już nie ma odwrotu.I on to wie-dział — stwierdziła.Widziała, jak się poddał i szeroko rozłożył ramiona, jakbyskazując się na ukrzyżowanie.Patrzyła na Jo.— Widziałaś, jak ludzie umierają — powiedziała.— Tak.Amy miała szeroko otwarte oczy, kanciasty elf.192— Trudno było patrzeć na odchodzących pacjentów? Zbyttrudno? To dlatego zdecydowałaś się na psychiatrię? — zapyta-ła po chwili.Jo zalała fala współczucia.Tang była inteligentna i kompe-tentna, a także bardzo odważna, ale nie miała doświadczenia ześmiercią.Mimo że pracowała jako policjantka, nie widziałaumierania.— To dlatego staram się pomóc tym, którzy zostali, zrozu-mieć, co się stało z tymi, których kochali — wyjaśniła doktorBeckett.— Tylko tyle mogę zrobić.Nie powiedziała, że robienie tego, co możliwe, nie zawszewystarcza.Poniosły dzisiaj porażkę, a czterdzieści osiem godzin, o któ-rych mówiła Tang, uleciało z wiatrem.Jo skręciła na autostra-dę.Myślała o tym, kto będzie następny.19.Jo weszła do domu, ale wydał jej się pozbawiony powietrza.„Trudno było patrzeć na odchodzących pacjentów? Zbyttrudno?”.Drobinki kurzu zabłysły w smudze światła wpadającegoprzez okno.Na kominku tykał zegar, odmierzając kolejne se-kundy, które wciąż oddalały ją od ostatnich chwil z Danielem.Tego ostatniego dnia spędzonego razem z nim weszła napokład helikoptera i zapięła pasy, by wziąć udział w locie ra-tunkowym.Podróż do Bodega Bay należała do tych, podczasktórych wywraca się człowiekowi żołądek.Wiatr rzucał heli-kopterem na wszystkie strony, a deszcz siekł okna.Śmigłowiec z trudem utrzymywał równowagę, kiedy słucha-li z Danielem informacji o pacjentce.Emily Leigh, lat sześć,pęknięty wyrostek, do tego choroba Crohna i cała gama innychprzewlekłych schorzeń.Delikatna dziewczynka, którą po razkolejny spotkał pech.Ona, Daniel i piloci wiedzieli, że jeżeli nieprzetransportują dziecka na chirurgię pediatryczną do szpitalauniwersyteckiego, umrze przed zachodem słońca z powoduzapalenia wyrostka.Daniel spojrzał na Jo.194— Pogoda jest tak fatalna, że nie widzę słońca.Nie możewięc do tego dojść.Wybrzeże Sonoma było daleko.Godzinny lot przeniósł ichwprawie dzikie strony poszarpanej linii brzegowej, szalonychfal i gór wypolerowanych na zielono przez ciągły wiatr i pół-nocnokalifornijskie sztormy.Bodega Bay było odizolowanymod świata rybackim miasteczkiem zamieszkanym przez cyga-nerię.Gdy się zbliżali, poderwało się stado mew.Jo usłyszałaprzekleństwa pilota.Piloci nienawidzili ptaków.Wylądowali namokrym placu zabaw, nie wyłączając silników.Ambulans cze-kał, wirujące w deszczu światło, wycieraczki usiłujące wygrać zdeszczem.Jo wyskoczyła z helikoptera i wiatr z całą siłą ude-rzył ją w bok głowy.Miejscowi lekarze przenieśli małą Emily na noszach przezplac.Była skulona pod termalnym kocem.Pielęgniarka osła-niała ją parasolem, gdy biegli.Razem z nimi biegła matkadziewczynki trzymająca ją za rękę.Pochylili się i podeszli dohelikoptera.Lekarze włożyli nosze do środka, wykrzykując podstawoweinformacje.Daniel zapisał je na podkładce.Jo zabezpieczyłanosze i podwiesiła torbę z kroplówką.Emily była blada i leżałanieruchomo, aby uniknąć bólu.Patrzyła na nią wielkimi ocza-mi.Przygryzała dolną wargę, starała się nie płakać.Jo poczuła ucisk w gardle i przełknęła ślinę.Widok dzieckaprzytomnego i walczącego z bólem dobrze rokował.Oznaczałoto, że jeszcze nie wdała się infekcja.I tak powinno zostać.Gdy-by zaczęło się zapalenie wyrostka, dziewczynka nie przeżyłabygodziny.Matka Emily zajrzała przez drzwi i krzyknęła:— Mogę lecieć?!Daniel pokręcił głową.— Nie ma miejsca.Przykro mi.Twarz kobiety porażała cierpieniem.— Zajmiemy się nią — zapewniła ją Jo [ Pobierz całość w formacie PDF ]