[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tyłu słyszę tętent nadbiegającego za mną konia.Wygrałem.Towarzysze moi strzelają z pistoletów galopując za nami.Gdy się zatrzymałem, mój siwy drżał z wysiłku i szybko robił bokami, a płaty pianyspadały z niego na ziemię.Domingo Le�o, przygryzając cienkie wąsiki, długo przyglądał się memu koniowi, wre-szcie zapytał: Ile byś chciał młodzieńcze za tego konia? Po raz pierwszy w życiu mój kary zostałpobity.Nie do wiary. Nie chciałbym go się pozbywać odrzekłem. Zapłacę chętnie pięćset milerejsów dodał po chwili gdybyś się namyślił to mipowiedz.Po czym dobywając z torby zawieszonej u pasa banknot stumilerejsowy podał mi goz uśmiechem. Proszę, oto pańska wygrana.Nie spodziewałem się takiego wyniku przyznałszczerze.Ukłoniłem mu się w milczeniu.Byłem oszołomiony i zdziwiony niespodziewanymzwycięstwem.Jakiś chudy Brazylijczyk podszedł i obejrzawszy konia powiedział: Ej mo�o, mając tego konia masz skarb w ręku, dbaj o niego, bo ci się opłaci.Niestety, stało się inaczej.Wracając, nie mogliśmy się wszyscy nacieszyć osiągniętym sukcesem.Chłopakom ustasię nie zamykały, wreszcie postanowiliśmy uczcić wygraną winem i gromadnie udaliśmy siędo baru don Rodrigueza.Tam już wiedziano o naszym zwycięstwie i zebrane towarzystwoprzyjęło nas wesołymi okrzykami. Wina dla wszystkich! wołał od progu Jasiek Prychła, wchodząc do wendy pełnejdymu tytoniowego i zapachu pieczonego mięsiwa. Viva Polacos! ryczeli Brazylijczycy, robiąc nam miejsca przy stole.W czasie libacji, gdy wszyscy wesoło śpiewali i objąwszy się tańczyli maxixe, w pe-wnym momencie zauważyłem, że jakiś podejrzany typ przygląda mi się w sposób natarczywyi nieprzyjemny.Dziwne, że go dotychczas nie zauważyłem.Był to krępy, muskularny Mulat oniesympatycznej twarzy.Stał na uboczu niedbale oparty o ścianę i paląc papierosa obserwo-wał mnie, jak kot obserwuje mysz.W jego wąskich, przymrużonych oczach było coś okrutne-go, co nagle przyprawiło mnie o niepokój.Kto to mógł być? Nigdy nie widziałem tej małpiej twarzy i teraz zastanawiałem się,dlaczego tak mi się przygląda.Wkrótce też zagadka się wyjaśniła. To jest wierny capanga senhora Domingo da Costa Le�o.Zbir i oprych jakich mało,a oddany swemu panu na śmierć i życie poinformował mnie jeden z miejscowych bywal-ców knajpy. Strzeż się go, jeśli masz zatarg z panem Domingiem dodał tonem poufnym.Zatargu z panem da Costa Le�o nie miałem, ale musiałem go czymś dotknąć, kiedynasłał tego goryla, który tak mi się przygląda.Brrr.Przykry dreszczyk przebiegł mi po plecach, ale w towarzystwie przyjaciół niebyło czego się obawiać, szybko więc zapomniałem o niemiłym osobniku i zabawa toczyła siędalej.Gdy pózną nocą wracaliśmy do naszej gospody, Mulata, aczkolwiek pilnie się rozgląda-łem, nie dostrzegłem.Zapewne sprzykrzyło mu się patrzeć na zabawę innych.Był to nasz ostatni razem spędzony wieczór.Następnego dnia chłopcy z Doliny Józefatazaczęli się zbierać do odjazdu, usilnie namawiając mnie bym z nimi wracał.Niestety, ani urokzagubionej w puszczy zielonej doliny, ani obietnice wygodnego życia, ani wspomnieniaWalki, nie zdołały mnie skusić.Postanowiłem pozostać i spróbować dalszych przygód.Chciałem odszukać owych myśliwych znad Urugwaju i zapolować w ich towarzystwie.Zprzyjaciółmi rozstałem się po czułym i wzruszającym pożegnaniu oblanym winem i łzami. Ty, Warsiawiaku zatracony wolał rozczulony Jasiek Prychła powinienem ciłeb rozbić ześ taki porco, ale ześ dobry chłopok, to ostań z Bogiem ino sie nie zmarnuj wboru.A jakbyś chcioł wrócić do nas, to zawdy przyjmiem cie jak swego.Uściskaliśmy się, wypili jeszcze wsiadanego i chłopcy dosiadłszy koni, strzelając zpistoletów, odjechali.Wkrótce znikli mi z oczu wśród tumanów czerwonego pyłu i krzakówfumo brabo.Myśliwych odnalazłem po paru dniach w zagrodzie pewnego caboclo, który jak gło-siła fama był słynnym curandeiro.Do swego towarzystwa przyjęli mnie chętnie, choć lojalnie uprzedzili o trudach i gory-czach nowego zawodu.Szefem i kierownikiem całej imprezy został najbardziej doświadczo-ny, Gerwazjo Alves, szczupły i zwinny jak pantera caboclo, o bystrym, przenikliwymspojrzeniu i ciemnej, bezwłosej twarzy, przeciętej sinawą blizną.Dwaj inni, Alvaro Araujo iBento Chaves, pozornie wydawali się niemrawi, w rzeczywistości byli to dzielni myśliwi,doświadczeni tropiciele i znawcy terenów po obydwu stronach rzeki.Szczególnie żylasty imuskularny Alvaro był odważnym tropicielem jaguarów.Pragnąc wyekwipować się należycie, sprzedałem z wielkim żalem mego siwka, a zaotrzymane pieniądze kupiłem dobrą, nowoczesną dubeltówkę, pas z nabojami, zapasy prochu,śrutu, kul itp., trochę ubrania, bielizny, wreszcie chudą szkapę, która miała mnie zanieść wgłąb dzikiego sertonu, rozciągającego się na tysiące kilometrów po obu stronach tej olbrzy-miej rzeki.Szkapa była trochę stara, nieokreślonej maści, miała jednak tę zaletę, że pozostawionagdziekolwiek mogła stać nieruchomo, apatycznie przez wiele godzin, a nawet puszczonaluzem wracała zawsze w to samo miejsce i cierpliwie czekała dalej.Załatwiwszy różne sprawy związane z ekwipunkiem i zapasami żywności, obładowaniworkami, pewnego poranku zagłębiliśmy się w labirynt mrocznych ścieżek, wyrąbanych wgęstwinie wilgotnych i parnych lasów nad Urugwajem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Z tyłu słyszę tętent nadbiegającego za mną konia.Wygrałem.Towarzysze moi strzelają z pistoletów galopując za nami.Gdy się zatrzymałem, mój siwy drżał z wysiłku i szybko robił bokami, a płaty pianyspadały z niego na ziemię.Domingo Le�o, przygryzając cienkie wąsiki, długo przyglądał się memu koniowi, wre-szcie zapytał: Ile byś chciał młodzieńcze za tego konia? Po raz pierwszy w życiu mój kary zostałpobity.Nie do wiary. Nie chciałbym go się pozbywać odrzekłem. Zapłacę chętnie pięćset milerejsów dodał po chwili gdybyś się namyślił to mipowiedz.Po czym dobywając z torby zawieszonej u pasa banknot stumilerejsowy podał mi goz uśmiechem. Proszę, oto pańska wygrana.Nie spodziewałem się takiego wyniku przyznałszczerze.Ukłoniłem mu się w milczeniu.Byłem oszołomiony i zdziwiony niespodziewanymzwycięstwem.Jakiś chudy Brazylijczyk podszedł i obejrzawszy konia powiedział: Ej mo�o, mając tego konia masz skarb w ręku, dbaj o niego, bo ci się opłaci.Niestety, stało się inaczej.Wracając, nie mogliśmy się wszyscy nacieszyć osiągniętym sukcesem.Chłopakom ustasię nie zamykały, wreszcie postanowiliśmy uczcić wygraną winem i gromadnie udaliśmy siędo baru don Rodrigueza.Tam już wiedziano o naszym zwycięstwie i zebrane towarzystwoprzyjęło nas wesołymi okrzykami. Wina dla wszystkich! wołał od progu Jasiek Prychła, wchodząc do wendy pełnejdymu tytoniowego i zapachu pieczonego mięsiwa. Viva Polacos! ryczeli Brazylijczycy, robiąc nam miejsca przy stole.W czasie libacji, gdy wszyscy wesoło śpiewali i objąwszy się tańczyli maxixe, w pe-wnym momencie zauważyłem, że jakiś podejrzany typ przygląda mi się w sposób natarczywyi nieprzyjemny.Dziwne, że go dotychczas nie zauważyłem.Był to krępy, muskularny Mulat oniesympatycznej twarzy.Stał na uboczu niedbale oparty o ścianę i paląc papierosa obserwo-wał mnie, jak kot obserwuje mysz.W jego wąskich, przymrużonych oczach było coś okrutne-go, co nagle przyprawiło mnie o niepokój.Kto to mógł być? Nigdy nie widziałem tej małpiej twarzy i teraz zastanawiałem się,dlaczego tak mi się przygląda.Wkrótce też zagadka się wyjaśniła. To jest wierny capanga senhora Domingo da Costa Le�o.Zbir i oprych jakich mało,a oddany swemu panu na śmierć i życie poinformował mnie jeden z miejscowych bywal-ców knajpy. Strzeż się go, jeśli masz zatarg z panem Domingiem dodał tonem poufnym.Zatargu z panem da Costa Le�o nie miałem, ale musiałem go czymś dotknąć, kiedynasłał tego goryla, który tak mi się przygląda.Brrr.Przykry dreszczyk przebiegł mi po plecach, ale w towarzystwie przyjaciół niebyło czego się obawiać, szybko więc zapomniałem o niemiłym osobniku i zabawa toczyła siędalej.Gdy pózną nocą wracaliśmy do naszej gospody, Mulata, aczkolwiek pilnie się rozgląda-łem, nie dostrzegłem.Zapewne sprzykrzyło mu się patrzeć na zabawę innych.Był to nasz ostatni razem spędzony wieczór.Następnego dnia chłopcy z Doliny Józefatazaczęli się zbierać do odjazdu, usilnie namawiając mnie bym z nimi wracał.Niestety, ani urokzagubionej w puszczy zielonej doliny, ani obietnice wygodnego życia, ani wspomnieniaWalki, nie zdołały mnie skusić.Postanowiłem pozostać i spróbować dalszych przygód.Chciałem odszukać owych myśliwych znad Urugwaju i zapolować w ich towarzystwie.Zprzyjaciółmi rozstałem się po czułym i wzruszającym pożegnaniu oblanym winem i łzami. Ty, Warsiawiaku zatracony wolał rozczulony Jasiek Prychła powinienem ciłeb rozbić ześ taki porco, ale ześ dobry chłopok, to ostań z Bogiem ino sie nie zmarnuj wboru.A jakbyś chcioł wrócić do nas, to zawdy przyjmiem cie jak swego.Uściskaliśmy się, wypili jeszcze wsiadanego i chłopcy dosiadłszy koni, strzelając zpistoletów, odjechali.Wkrótce znikli mi z oczu wśród tumanów czerwonego pyłu i krzakówfumo brabo.Myśliwych odnalazłem po paru dniach w zagrodzie pewnego caboclo, który jak gło-siła fama był słynnym curandeiro.Do swego towarzystwa przyjęli mnie chętnie, choć lojalnie uprzedzili o trudach i gory-czach nowego zawodu.Szefem i kierownikiem całej imprezy został najbardziej doświadczo-ny, Gerwazjo Alves, szczupły i zwinny jak pantera caboclo, o bystrym, przenikliwymspojrzeniu i ciemnej, bezwłosej twarzy, przeciętej sinawą blizną.Dwaj inni, Alvaro Araujo iBento Chaves, pozornie wydawali się niemrawi, w rzeczywistości byli to dzielni myśliwi,doświadczeni tropiciele i znawcy terenów po obydwu stronach rzeki.Szczególnie żylasty imuskularny Alvaro był odważnym tropicielem jaguarów.Pragnąc wyekwipować się należycie, sprzedałem z wielkim żalem mego siwka, a zaotrzymane pieniądze kupiłem dobrą, nowoczesną dubeltówkę, pas z nabojami, zapasy prochu,śrutu, kul itp., trochę ubrania, bielizny, wreszcie chudą szkapę, która miała mnie zanieść wgłąb dzikiego sertonu, rozciągającego się na tysiące kilometrów po obu stronach tej olbrzy-miej rzeki.Szkapa była trochę stara, nieokreślonej maści, miała jednak tę zaletę, że pozostawionagdziekolwiek mogła stać nieruchomo, apatycznie przez wiele godzin, a nawet puszczonaluzem wracała zawsze w to samo miejsce i cierpliwie czekała dalej.Załatwiwszy różne sprawy związane z ekwipunkiem i zapasami żywności, obładowaniworkami, pewnego poranku zagłębiliśmy się w labirynt mrocznych ścieżek, wyrąbanych wgęstwinie wilgotnych i parnych lasów nad Urugwajem [ Pobierz całość w formacie PDF ]