[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba było ścigać Ryśka.Któż bowiem bardziej niż on był zainteresowany w radykal-nym pozbyciu się kłopotu z Mariolą? Z tego,.o opowiadała mi oswoim lubym Mariola, zbudowałam sobie o nim zdecydowanieujemną opinię.Oto jeszcze jeden zatracony typek, cwaniak i cynik,65egoista, obojętny na czyjekolwiek cierpienie, brutal, dla któregonie ma nic świętego.Z całą gotowością przystałam na propozycjęStaśka, abym mu towarzyszyła w poszukiwaniach chłopaka.Wie-działam, jak ów Rysiek wygląda.To było ważne.Albowiem anipani Zawadzka, u której mieszkała Mariolka, ani kierowniczka Anemona , zbudzona ze snu naszym telefonem, nie wiedziały,jak brzmi nazwisko Ryśka.Poszukiwania nasze trwały całą noc.Najpierw pojechaliśmy do hotelu robotniczego, o którymwspominała mi Mariola.Sprawa nie okazała się jednak prosta.Wznosiły się przed nami trzy potężnych rozmiarów baraki, przy-pominające mrowiska.Naród tu mieszkał niespokojny, zróżnico-wany, raczej niepokorny, kąśliwy.Przybycie milicji nie wzbudziłoniczyjego entuzjazmu.Rozmowy nasze, czy to z kierownikiem,czy z lokatorami hotelu, wyglądały mniej więcej tak: Czy tu mieszka jakiś Rysiek? Ryśków mamy piętnastu.A co on niby robi, ten Rysiek? Na budowie pracuje. Aha! w tym momencie rozległ się po korytarzach dono-śny okrzyk naszego rozmówcy: Hej! Aopata! Chodz no tu! Maszgości!Rysiek- Aopata nie spełnił naszych oczekiwań.Zjawił sięprzed nami zaspany dryblas około dwumetrowej wysokości, czar-nowłosy, czarnooki.Niczym nie przypominał sylwetki, która dośćdobrze utrwaliła mi się w pamięci.Odesłaliśmy go na zasłużonyspoczynek.I w ogóle, żaden Rysiek z tego bloku ani z pozostałychdwóch baraków nie był tym, którego poszukiwaliśmy.Siedliśmy w pokoiku, zwanym szumnie świetlicą.Nieprzytulnie,66zimno.W kącie popsuty telewizor.Na ścianach resztki bibułkowejdekoracji po jakiejś zabawie.Mdłe światło żarówki w odrutowa-nym klosiku.Otaczały nas twarze pochmurne o spojrzeniach nie-ufnych.Nie wszyscy jednak byli Zdebniakowi obcy i nie znani.Miałwśród nich i takich, z którymi zawarł już dawniej znajomość ra-czej dla nich niemiłą i krępującą.Wyłuskał ich z otaczającej nasgrupki.Innym kazał sobie iść.Wybrańców sprawnie przydusił domuru: Słuchaj no, Ambasador.I ty, Mecenas.Ja tego Ryśka mu-szę dziś mieć, rozumiecie?Wykręcali się, jak mogli.Któż z nich byłby skory ujawniać ko-legę, do którego, jak widać, milicja ma jakieś pretensje.W końcuprzyznali zgodnie: żadnego z budowy, co by miał na imię Rysiek,nie znają.Ale gdybyśmy o nim wiedzieli coś więcej, może zorien-tują się, o kogo chodzi.Zdarzają się przecież i tacy wśród nich,którzy nie używają własnego imienia.Wyliczyłam fakty z życiaRyśka, które były mi znane.%7łe w cyrku kiedyś występował, wjakimś zespole regionalnym tańczył.Pryszczate oblicze jednego zdelikwentów rozjaśniło się. Aha! Cyrkowiec! Od razu trzeba było nam powiedzieć.Drugi dorzucił: Nikt tu na niego nie woła Rysiek.Mówimy: Cyrkowiec.Aon Jaskólski się nazywa.Robiliśmy kiedyś razem na budowie.Trzeci mruknął od niechcenia: Nie ma go.Nie wrócił jeszcze na noc.Może dziś na drugązmianę gdzieś robi.Kierownik wyjaśnił nam sprawę: rzeczywiście, jest tu taki Ja-skólski.Budowlany.I opis nasz odpowiada jego wyglądowi.Ale67on ma w dowodzie imię Jan.Na drugie imię dopiero ma Ryszard.Obiecał, że da nam znać, gdy tylko Jaskólski się zjawi w hote-lu. No i szukaj wiatru w polu powiedziałam, kiedy wyszli-śmy przed barak i wsiadaliśmy do służbowego samochodu Staśka.Jeżeli jest winien śmierci dziewczyny, jasne, że zwiał.A dokąd,któż to może wiedzieć? Taki obieżyświat zna tysiące sposobówucieczki.Ile stron świata, tyle kierunków.Nie doceniłam jednak zawodowego doświadczenia StasiaZdebniaka.On wiedział, gdzie i jak należy szukać takich kawale-rów.Znał ich obyczaje.Gdzie podziewają się w krytycznych mo-mentach życiowych, kiedy wszystkie knajpki i piwiarnie są jużzamknięte? Idą na meliny.Objechaliśmy kilka takich przystani,ale w żadnej z nich tej nocy nie zakotwiczył zbłąkany amant Ma-rioli.Istniała wszakże jeszcze jedna szansa, jak mi oświadczyłStasiek. Jedziemy na dworzec wydał rozkaz kierowcy.Do mniezaś mruknął: Trzeba nam było od razu to zrobić.Nie wiem, czynie spózniliśmy się.Mógł już pofrunąć.Ale dworce, jak wiadomo, spełniają w nocy dwojaką funkcję.To już nie tylko miejsce startu do podróży.To także przytuliskoróżnych wędrownych ptaków, z którymi przeważnie daremnąwalkę prowadzi zatrudniony tam personel i służba ochrony kolei.Przyjdzie tu i pijaczek, który czuje potrzebę zaprawienia się jesz-cze jednym piwkiem, i uciekinier z rodzicielskiego domu, i ludziedotknięci nieprzepartym nałogiem włóczęgostwa, i nieciężkadziewczyna, szukająca partnera.Jeżeli Rysiek Jaskólski nie zamie-rzał w ogóle nam uciec, byłoby to rzeczywiście miejsce dla niegow sam raz, żeby przebałaganić noc.68Weszliśmy do dworcowego bufetu.Już od progu buchnął nanas ciężki zaduch: było tu szaro od papierosowego dymu.Jak wmgle majaczyły w nim grupki mężczyzn, rozprawiających bełko-tliwie i popierających swoje wywody szerokimi, niepewnymi ge-stami ramion.Pili piwo, nawoływali głośno bufetową, by dolałaim jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Trzeba było ścigać Ryśka.Któż bowiem bardziej niż on był zainteresowany w radykal-nym pozbyciu się kłopotu z Mariolą? Z tego,.o opowiadała mi oswoim lubym Mariola, zbudowałam sobie o nim zdecydowanieujemną opinię.Oto jeszcze jeden zatracony typek, cwaniak i cynik,65egoista, obojętny na czyjekolwiek cierpienie, brutal, dla któregonie ma nic świętego.Z całą gotowością przystałam na propozycjęStaśka, abym mu towarzyszyła w poszukiwaniach chłopaka.Wie-działam, jak ów Rysiek wygląda.To było ważne.Albowiem anipani Zawadzka, u której mieszkała Mariolka, ani kierowniczka Anemona , zbudzona ze snu naszym telefonem, nie wiedziały,jak brzmi nazwisko Ryśka.Poszukiwania nasze trwały całą noc.Najpierw pojechaliśmy do hotelu robotniczego, o którymwspominała mi Mariola.Sprawa nie okazała się jednak prosta.Wznosiły się przed nami trzy potężnych rozmiarów baraki, przy-pominające mrowiska.Naród tu mieszkał niespokojny, zróżnico-wany, raczej niepokorny, kąśliwy.Przybycie milicji nie wzbudziłoniczyjego entuzjazmu.Rozmowy nasze, czy to z kierownikiem,czy z lokatorami hotelu, wyglądały mniej więcej tak: Czy tu mieszka jakiś Rysiek? Ryśków mamy piętnastu.A co on niby robi, ten Rysiek? Na budowie pracuje. Aha! w tym momencie rozległ się po korytarzach dono-śny okrzyk naszego rozmówcy: Hej! Aopata! Chodz no tu! Maszgości!Rysiek- Aopata nie spełnił naszych oczekiwań.Zjawił sięprzed nami zaspany dryblas około dwumetrowej wysokości, czar-nowłosy, czarnooki.Niczym nie przypominał sylwetki, która dośćdobrze utrwaliła mi się w pamięci.Odesłaliśmy go na zasłużonyspoczynek.I w ogóle, żaden Rysiek z tego bloku ani z pozostałychdwóch baraków nie był tym, którego poszukiwaliśmy.Siedliśmy w pokoiku, zwanym szumnie świetlicą.Nieprzytulnie,66zimno.W kącie popsuty telewizor.Na ścianach resztki bibułkowejdekoracji po jakiejś zabawie.Mdłe światło żarówki w odrutowa-nym klosiku.Otaczały nas twarze pochmurne o spojrzeniach nie-ufnych.Nie wszyscy jednak byli Zdebniakowi obcy i nie znani.Miałwśród nich i takich, z którymi zawarł już dawniej znajomość ra-czej dla nich niemiłą i krępującą.Wyłuskał ich z otaczającej nasgrupki.Innym kazał sobie iść.Wybrańców sprawnie przydusił domuru: Słuchaj no, Ambasador.I ty, Mecenas.Ja tego Ryśka mu-szę dziś mieć, rozumiecie?Wykręcali się, jak mogli.Któż z nich byłby skory ujawniać ko-legę, do którego, jak widać, milicja ma jakieś pretensje.W końcuprzyznali zgodnie: żadnego z budowy, co by miał na imię Rysiek,nie znają.Ale gdybyśmy o nim wiedzieli coś więcej, może zorien-tują się, o kogo chodzi.Zdarzają się przecież i tacy wśród nich,którzy nie używają własnego imienia.Wyliczyłam fakty z życiaRyśka, które były mi znane.%7łe w cyrku kiedyś występował, wjakimś zespole regionalnym tańczył.Pryszczate oblicze jednego zdelikwentów rozjaśniło się. Aha! Cyrkowiec! Od razu trzeba było nam powiedzieć.Drugi dorzucił: Nikt tu na niego nie woła Rysiek.Mówimy: Cyrkowiec.Aon Jaskólski się nazywa.Robiliśmy kiedyś razem na budowie.Trzeci mruknął od niechcenia: Nie ma go.Nie wrócił jeszcze na noc.Może dziś na drugązmianę gdzieś robi.Kierownik wyjaśnił nam sprawę: rzeczywiście, jest tu taki Ja-skólski.Budowlany.I opis nasz odpowiada jego wyglądowi.Ale67on ma w dowodzie imię Jan.Na drugie imię dopiero ma Ryszard.Obiecał, że da nam znać, gdy tylko Jaskólski się zjawi w hote-lu. No i szukaj wiatru w polu powiedziałam, kiedy wyszli-śmy przed barak i wsiadaliśmy do służbowego samochodu Staśka.Jeżeli jest winien śmierci dziewczyny, jasne, że zwiał.A dokąd,któż to może wiedzieć? Taki obieżyświat zna tysiące sposobówucieczki.Ile stron świata, tyle kierunków.Nie doceniłam jednak zawodowego doświadczenia StasiaZdebniaka.On wiedział, gdzie i jak należy szukać takich kawale-rów.Znał ich obyczaje.Gdzie podziewają się w krytycznych mo-mentach życiowych, kiedy wszystkie knajpki i piwiarnie są jużzamknięte? Idą na meliny.Objechaliśmy kilka takich przystani,ale w żadnej z nich tej nocy nie zakotwiczył zbłąkany amant Ma-rioli.Istniała wszakże jeszcze jedna szansa, jak mi oświadczyłStasiek. Jedziemy na dworzec wydał rozkaz kierowcy.Do mniezaś mruknął: Trzeba nam było od razu to zrobić.Nie wiem, czynie spózniliśmy się.Mógł już pofrunąć.Ale dworce, jak wiadomo, spełniają w nocy dwojaką funkcję.To już nie tylko miejsce startu do podróży.To także przytuliskoróżnych wędrownych ptaków, z którymi przeważnie daremnąwalkę prowadzi zatrudniony tam personel i służba ochrony kolei.Przyjdzie tu i pijaczek, który czuje potrzebę zaprawienia się jesz-cze jednym piwkiem, i uciekinier z rodzicielskiego domu, i ludziedotknięci nieprzepartym nałogiem włóczęgostwa, i nieciężkadziewczyna, szukająca partnera.Jeżeli Rysiek Jaskólski nie zamie-rzał w ogóle nam uciec, byłoby to rzeczywiście miejsce dla niegow sam raz, żeby przebałaganić noc.68Weszliśmy do dworcowego bufetu.Już od progu buchnął nanas ciężki zaduch: było tu szaro od papierosowego dymu.Jak wmgle majaczyły w nim grupki mężczyzn, rozprawiających bełko-tliwie i popierających swoje wywody szerokimi, niepewnymi ge-stami ramion.Pili piwo, nawoływali głośno bufetową, by dolałaim jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]