[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego marcowego dnia 1927 roku przed świtem spadło trochę deszczu, ale wkrótcewyszło słońce i w kałużach odbiło się niebo przypominające rozbite kawałki niebieskiejporcelany.Pachniało świeżą trawą, a do pajęczyn rozpiętych między konarami drzewprzylgnęły kropelki rosy.Cienie cumulusów przepływały leniwie po wzgórzach, którechroniły Robinstown przed ostrymi północnymi wiatrami oraz wzbraniały wstępu obcymi sprzedającym szczotki komiwojażerom.Martin Levon, właściciel sklepu, wynosił właśnie ze swojego pick-upa beczki fasolii worki czerwonych ziemniaków.Brązowy, terkoczący gruchot podjechał wolno MainStreet, rozbryzgując kałuże i błoto, i zatrzymał się obok sklepu. Cześć, Martin  powiedział kierowca.Levon, który właśnie stawiał beczkę fasoli pod odeskowaną ścianą sklepu, odparł: Cześć, Grover.Grover Bean wysiadł z samochodu i kulejąc, przeszedł na chodnik.Należał donajbardziej poważanych ludzi w miasteczku, gdyż był właścicielem większości pastwiskna północ od rzeki Asquahanna (oraz posiadaczem praw do wszelkich kopalin, któremogłyby się tam znajdować), a od 1922 roku jego stado mlecznych krów wygrywałowszystkie nagrody na wiejskich konkursach.Był szczupły, wysoki i miał długą, ponurątwarz, którą w tej chwili ocieniał szerokoskrzydły kapelusz.Martin zakończył wyładunek i zatrzasnął tylną klapę pick-upa.Grover usiadł przedsklepem na jednym ze starych kuchennych stołków wystawionych na zewnątrz i zapaliłcygaretkę. Zapowiada się piękny wiosenny dzionek  mruknął, opierając się o ścianę. Myślę,że przyda nam się taka pogoda.Martin wytarł nos rękawem koszuli i usiadł obok niego. Pewnie tak, ale wolałbym, żeby było mokro niż sucho.W deszczowe dni ludziedłużej siedzą w sklepie i więcej kupują.Siedzieli przez kilka minut, paląc i chwaląc dzień.W Robinstown nie wypadało odrazu wykładać kawy na ławę.Jego niewielka społeczność (trzystu pięćdziesięciu mieszkańców) miała swoje zwyczaje.Najpierw należało porozmawiać o rodzinie, brońBoże nie poruszając przy tym sprawy, z którą się przyszło, i dopiero po jakimś czasiemożna było przejść do rzeczy. Wczoraj wieczorem czytałem, że będą mogli przesyłać falami radiowymi ruchomeobrazy, tak jak głos przez radio.Podobno już niedługo mają wypróbować tę sztuczkę, możenawet jeszcze tego roku.Nazywają to  telewizją.To bardzo interesujące, no nie?Martin wzruszył ramionami. Nie widzę niczego przydatnego w tym wynalazku.Kiedy słyszę, jak ktoś gra na banjo,po co mam go jeszcze oglądać? Tu chodzi o coś więcej  odparł Grover. Będziesz miał wtedy sport w swoimdomu, w czasie meczu.I będziesz mógł zobaczyć przemawiającego prezydenta, kiedy onbędzie w Waszyngtonie, a ty u siebie w chałupie.Martin podrapał się po głowie. Teraz widzę, że to zupełnie na nic.Nie dość, że musimy znosić Coolidge a w BiałymDomu, to jeszcze mam go oglądać u siebie?Grover, zdeklarowany wyznawca republikańskiej  normalności , który kiedyś otrzymałzaproszenie na lunch prezydencki połączony ze zbieraniem datków (Calvin Coolidge się nanim nie pokazał, bo podobno miał grypę), zaczął się śmiać. Ciebie nie da się omotać, Martin.Ani radiem, ani telewizją, ani żadnymi innymisztuczkami.Twardy z ciebie facet!Martin ponownie przypalił gasnącego papierosa i zgasił zapałkę, po czym spojrzał naGrovera, jakby wyczuwał, że farmer ma coś ważnego do powiedzenia. Nieczęsto szafujesz komplementami  mruknął.Grover spoważniał i twarz mu się wygładziła, jakby ktoś obciągnął pofałdowanyobrus. Zgadza się  przyznał. Ale też nieczęsto mamy szansę się dorobić.Martin nic na to nie odpowiedział, czekał na ciąg dalszy.Miał mnóstwo czasu, całydzień, całe jutro i całe pojutrze, więc nie było sensu naciskać.Grover Bean chciał mupowiedzieć, coś ważnego, a ponieważ był dżentelmenem, zamierzał to powiedzieć jakdżentelmenowi przystało. W zeszłym miesiącu dostałem list  zaczął po chwili farmer. Z Pittsburgha,z farbiarni Kruyper Dye Works.Całkowicie oficjalny, z firmowym nagłówkiem i tak dalej.Wygląda na to, że zamierzają zbudować w Robinstown fabrykę i chcą wykorzystać wodęz Asquahanny.Doprowadzą linię kolejową, zbudują domy dla pracowników i naszemiasteczko wreszcie zacznie się rozwijać.Martin wlepił w niego wzrok. Chcą zbudować fabrykę? Tu, w Robinstown? Właśnie.Zamierzają kupić Slope Meadow, South Hill i kilka starych pastwisk, naktórych już nie wypasamy, i mówią, że stworzą nowe miejsca pracy i będziemy mieliw Robinstown boom. Martin zmarszczył brwi. Ale co z tutejszymi farmerami? Co się z nimi stanie? To moi stali klienci, Grover,i nawet gdybym zdobył nowych, nie chcę, żeby moich starych znajomych puszczonoz torbami.Niech szlag trafi farbiarnię.Grover pokręcił głową. Nic nie rozumiesz& Fabryka zostanie wybudowana przy zakolu rzeki.Domyrobotników będą za lasem i nawet ich nie zobaczysz na oczy.To wszystko powstanie namojej ziemi, której większość leży odłogiem, bo to same lasy i szczyt Rabbit Ridge.Jegozbocza są tak strome, że bydło nie może się tam paść, chyba że wtaskasz je na plecach.Nicmi po tej ziemi.Martin wstał i podszedł do krawędzi chodnika.Osłonił oczy przed słońcem i popatrzyłna dolinę Asquahanna, na jej krawędzie porośnięte kwitnącymi drzewami i niewielkieskupisko krytych szalówką domków. Na pewno rozruszałoby to Robinstown& znaczy, tutejszy biznes  mruknął. Znaczy,chodzi mi o tych wszystkich ludzi, którzy mieszkają tu na stałe i przychodzą do mniekażdego dnia po zakupy. Ta twoja stara kasa dzwoniłaby wtedy bez wytchnienia  powiedział z entuzjazmemGrover. Mógłbyś szybko stać się zamożnym człowiekiem, gdybyś się naprawdę postarał. Nie będą mieli własnego sklepu? Mogę kazać im obiecać, że go nie postawią.Jeszcze niczego nie podpisałem.Najpierw chciałem wiedzieć, co ludzie na to wszystko powiedzą.Martin odwrócił się i rzekł: No to każ im to obiecać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl