[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomiędzy drzewami ujrzała skąpaną w słonecznym blaskuotwartą przestrzeń.Teraz wierzchołek wzgórza powinien być jużblisko, a stamtąd będzie można określić położenie.Ruszyła wstronę światła.Wychodząc na polanę, musiała zmrużyć oczy przed jasnością.Chwilę pózniej ujrzała wieżę.W pierwszym momencie, oślepiona i zdezorientowana, wzięłają za pień jakiegoś ogromnego drzewa, potemdopiero zauważyła, że cylindryczna bryła zbudowana jest zcegieł.Osłaniając dłonią oczy, spojrzała do góry i zobaczyławysoką budowlę sięgającą sklepienia lasu.Przyprawiała o zawrótgłowy.Jude zrobiła krok w stronę wieży i poczuła, że coś ostregoszarpie jej nogę.Spojrzała w dół, jęcząc z bólu.W słońcubłyszczał zwój kolczastego drutu.Przykucnęła, by się z niegowyplątać.Krzyknęła.Z rany pociekła krew.Rozejrzawszy się wokół, zauważyła, że drut, będący częściązłowrogo wyglądającego ogrodzenia, został w tym miejscuprzecięty i odgięty.Na jednym ze słupków ogrodzenia wisiałatabliczka podobna do tamtej z napisem Teren prywatny".Tymrazem napis głosił: Wstęp wzbroniony.Niebezpiecznabudowla".Jakie to okropne miejsce! Wszystko tu wręcz woła doniej: Idz precz!" Z kieszeni żakietu wyjęła paczkę chusteczekhigienicznych i przytknęła jedną do rany, próbując sobieprzypomnieć choćby przybliżoną datę ostatniego szczepieniaprzeciwtężcowego.Czekając, aż rana przestanie krwawić, zauważyła, że cośjeszcze złapało się w zwoje drutu kolczastego kilka metrów odniej.Pokuśtykała tam.Okazało się, że to martwe zwierzę - małyjeleń.Chyba był bardzo młody.A może to raczej karłowatymundżak? Tak, mundżak - poznała po szarych cętkach na pysku.Młody mundżak.Widziała takiego na zdjęciu w gazecie.Tenmusiał paść całkiem niedawno, oczy szkliły się jeszcze.Dotknęłajego barku - ciało wciąż było ciepłe.Gdy cofnęła dłoń, palcemiała lepkie od krwi.Otarła je pośpiesznie o trawę i przyjrzała siędokładniej martwemu zwierzęciu.Głowa mundżaka zwisała poddziwnym kątem, a w jego boku widać było ranę postrzałową.Gniew wypełnił Jude - gniew, strach i smutek.Jak możnazrobić coś takiego takiej kruchej istocie? Zranione zwierzęuciekało, przerażone i cierpiące, i złapało się w zwoje drutukolczastego.Słysząc jakiś hałas, podniosła wzrok.Zza wieży wyłonił sięmężczyzna.Szedł, wymachując łopatą.Na tle jasnego nieba niebyło widać jego twarzy.Zatrzymał się na widok Jude.- Co pani tutaj robi? - zapytał szorstkim tonem.Podniosła się zbiciem serca, a cały gniew i cały strachz ostatnich kilku minut wezbrały w niej jak gorąca lawa.- A co to pana obchodzi! - wykrzyczała.- Jak mógł panskrzywdzić bezbronne zwierzę? Mało brakowało, a mnie by panpostrzelił!- Na litość boską! Co pani tutaj robi, skoro wszędzie są znaki,że to teren prywatny? Wygląda pani na dość dorosłą, by torozumieć.- Widziałam znaki, ale poszłam ścieżką, którą wzięłam zadrogę publiczną.A gdybym była dzieckiem? Czy tabliczka znapisem Prywatne" daje panu prawo do okrucieństwa? A tenszafot.to średniowiecze!- Czy zawsze krzyczy pani na nieznajomych? - zapytał.Byłpotworem.Ignorował wszystko, co do niego mówiła.- Tylko na tych, którzy strzelają do ludzi! I do zwierząt.To panzastrzelił tego jelenia, prawda?- Nie - odpowiedział cicho.- Ale wybawiłem go od cierpienia,biedaka, i teraz mam zamiar go pogrzebać.- Cóż za niezwykła łaskawość z pańskiej strony - szydziła,wciąż zagniewana - skoro zaplątał się w pański drut kolczasty.- To nie mój drut.Jest pani naprawdę niesamowita- powiedział, kręcąc głową.- Oskarża mnie pani o coś, czegonie zrobiłem.Lepiej niech sobie pani już idzie.Nie, nie tędy! -zawołał, gdy odwróciła się, by ruszyć tą samą drogą, którąprzyszła.- Znowu może się zdarzyć, że ktoś będzie do panistrzelał.- Grozi mi pan?- Nie grożę.yle mnie pani zrozumiała.- Jego głos był terazłagodny.- Nie musi się pani mnie obawiać.Ale naprawdępowinna pani już pójść.Choćby po to, by opatrzyć ranę.Obejrzała skaleczenie.Wyglądało okropnie.- A tak w ogóle co pani tu robi ubrana jak na wystawnąkolację?- Szukałam tego - odpowiedziała, skinąwszy głową w stronęwieży i zaczynając czuć się trochę głupio.-Folly? -Tak.- Dlaczego?- Interesuje mnie ta budowla, to wszystko.- Ponieważ.?- To skomplikowane.- W porządku.No więc znalazła ją pani.I proszę mi uwierzyć,kiedy mówię, że rozsądniej będzie odejść.Nie wiem, kto strzelał,ale może się tu zjawić lada moment.Nie miała wielkiego wyboru, a prawdę mówiąc, i tak jużprzeszła jej ochota na zwiedzanie zabytków.- Zmiało - powiedział nieznajomy.- Pokażę pani najkrótsządrogę powrotną do szosy.Ma pani samochód?- Przytaknęła.Ruszył przez polanę i musiała się pośpieszyć,by dotrzymać mu kroku.Pulsujący ból w nodze był niemal nie dozniesienia.Gdy wyszli poza obręb oślepiającego światła i znalezli sięmiędzy drzewami po drugiej stronie wieży, mogła lepiejprzyjrzeć się swemu towarzyszowi.Był wysoki, potężniezbudowany, trochę pod tym względem przypominał Caspara, alekręcone włosy miał dłuższe, a skórę opaloną, w przeciwieństwiedo bladej cery mieszczucha Caspara.Od czasu do czasu oglądałsię za siebie, by sprawdzić, czy ona wciąż za nim idzie, i chociażsię nie uśmiechał, jego ciemno obwiedzione oczy nie wyglądałyna nieprzyjazne.Znowu przypomniał jej się Caspar, co wprawiłoją w zakłopotanie.Nieznajomy miał na sobie flanelową koszulę zpodwiniętymi rękawami, ukazującymi jego muskularne ramiona.Nogawki dżinsów wetknął w cholewy gumiaków.Aopata lekkokołysała się w jego opalonych na brązowo dłoniach.Judewyobraziła sobie, jak te dłonie uśmiercają nieszczęsnegomundżaka, i zadrżała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Pomiędzy drzewami ujrzała skąpaną w słonecznym blaskuotwartą przestrzeń.Teraz wierzchołek wzgórza powinien być jużblisko, a stamtąd będzie można określić położenie.Ruszyła wstronę światła.Wychodząc na polanę, musiała zmrużyć oczy przed jasnością.Chwilę pózniej ujrzała wieżę.W pierwszym momencie, oślepiona i zdezorientowana, wzięłają za pień jakiegoś ogromnego drzewa, potemdopiero zauważyła, że cylindryczna bryła zbudowana jest zcegieł.Osłaniając dłonią oczy, spojrzała do góry i zobaczyławysoką budowlę sięgającą sklepienia lasu.Przyprawiała o zawrótgłowy.Jude zrobiła krok w stronę wieży i poczuła, że coś ostregoszarpie jej nogę.Spojrzała w dół, jęcząc z bólu.W słońcubłyszczał zwój kolczastego drutu.Przykucnęła, by się z niegowyplątać.Krzyknęła.Z rany pociekła krew.Rozejrzawszy się wokół, zauważyła, że drut, będący częściązłowrogo wyglądającego ogrodzenia, został w tym miejscuprzecięty i odgięty.Na jednym ze słupków ogrodzenia wisiałatabliczka podobna do tamtej z napisem Teren prywatny".Tymrazem napis głosił: Wstęp wzbroniony.Niebezpiecznabudowla".Jakie to okropne miejsce! Wszystko tu wręcz woła doniej: Idz precz!" Z kieszeni żakietu wyjęła paczkę chusteczekhigienicznych i przytknęła jedną do rany, próbując sobieprzypomnieć choćby przybliżoną datę ostatniego szczepieniaprzeciwtężcowego.Czekając, aż rana przestanie krwawić, zauważyła, że cośjeszcze złapało się w zwoje drutu kolczastego kilka metrów odniej.Pokuśtykała tam.Okazało się, że to martwe zwierzę - małyjeleń.Chyba był bardzo młody.A może to raczej karłowatymundżak? Tak, mundżak - poznała po szarych cętkach na pysku.Młody mundżak.Widziała takiego na zdjęciu w gazecie.Tenmusiał paść całkiem niedawno, oczy szkliły się jeszcze.Dotknęłajego barku - ciało wciąż było ciepłe.Gdy cofnęła dłoń, palcemiała lepkie od krwi.Otarła je pośpiesznie o trawę i przyjrzała siędokładniej martwemu zwierzęciu.Głowa mundżaka zwisała poddziwnym kątem, a w jego boku widać było ranę postrzałową.Gniew wypełnił Jude - gniew, strach i smutek.Jak możnazrobić coś takiego takiej kruchej istocie? Zranione zwierzęuciekało, przerażone i cierpiące, i złapało się w zwoje drutukolczastego.Słysząc jakiś hałas, podniosła wzrok.Zza wieży wyłonił sięmężczyzna.Szedł, wymachując łopatą.Na tle jasnego nieba niebyło widać jego twarzy.Zatrzymał się na widok Jude.- Co pani tutaj robi? - zapytał szorstkim tonem.Podniosła się zbiciem serca, a cały gniew i cały strachz ostatnich kilku minut wezbrały w niej jak gorąca lawa.- A co to pana obchodzi! - wykrzyczała.- Jak mógł panskrzywdzić bezbronne zwierzę? Mało brakowało, a mnie by panpostrzelił!- Na litość boską! Co pani tutaj robi, skoro wszędzie są znaki,że to teren prywatny? Wygląda pani na dość dorosłą, by torozumieć.- Widziałam znaki, ale poszłam ścieżką, którą wzięłam zadrogę publiczną.A gdybym była dzieckiem? Czy tabliczka znapisem Prywatne" daje panu prawo do okrucieństwa? A tenszafot.to średniowiecze!- Czy zawsze krzyczy pani na nieznajomych? - zapytał.Byłpotworem.Ignorował wszystko, co do niego mówiła.- Tylko na tych, którzy strzelają do ludzi! I do zwierząt.To panzastrzelił tego jelenia, prawda?- Nie - odpowiedział cicho.- Ale wybawiłem go od cierpienia,biedaka, i teraz mam zamiar go pogrzebać.- Cóż za niezwykła łaskawość z pańskiej strony - szydziła,wciąż zagniewana - skoro zaplątał się w pański drut kolczasty.- To nie mój drut.Jest pani naprawdę niesamowita- powiedział, kręcąc głową.- Oskarża mnie pani o coś, czegonie zrobiłem.Lepiej niech sobie pani już idzie.Nie, nie tędy! -zawołał, gdy odwróciła się, by ruszyć tą samą drogą, którąprzyszła.- Znowu może się zdarzyć, że ktoś będzie do panistrzelał.- Grozi mi pan?- Nie grożę.yle mnie pani zrozumiała.- Jego głos był terazłagodny.- Nie musi się pani mnie obawiać.Ale naprawdępowinna pani już pójść.Choćby po to, by opatrzyć ranę.Obejrzała skaleczenie.Wyglądało okropnie.- A tak w ogóle co pani tu robi ubrana jak na wystawnąkolację?- Szukałam tego - odpowiedziała, skinąwszy głową w stronęwieży i zaczynając czuć się trochę głupio.-Folly? -Tak.- Dlaczego?- Interesuje mnie ta budowla, to wszystko.- Ponieważ.?- To skomplikowane.- W porządku.No więc znalazła ją pani.I proszę mi uwierzyć,kiedy mówię, że rozsądniej będzie odejść.Nie wiem, kto strzelał,ale może się tu zjawić lada moment.Nie miała wielkiego wyboru, a prawdę mówiąc, i tak jużprzeszła jej ochota na zwiedzanie zabytków.- Zmiało - powiedział nieznajomy.- Pokażę pani najkrótsządrogę powrotną do szosy.Ma pani samochód?- Przytaknęła.Ruszył przez polanę i musiała się pośpieszyć,by dotrzymać mu kroku.Pulsujący ból w nodze był niemal nie dozniesienia.Gdy wyszli poza obręb oślepiającego światła i znalezli sięmiędzy drzewami po drugiej stronie wieży, mogła lepiejprzyjrzeć się swemu towarzyszowi.Był wysoki, potężniezbudowany, trochę pod tym względem przypominał Caspara, alekręcone włosy miał dłuższe, a skórę opaloną, w przeciwieństwiedo bladej cery mieszczucha Caspara.Od czasu do czasu oglądałsię za siebie, by sprawdzić, czy ona wciąż za nim idzie, i chociażsię nie uśmiechał, jego ciemno obwiedzione oczy nie wyglądałyna nieprzyjazne.Znowu przypomniał jej się Caspar, co wprawiłoją w zakłopotanie.Nieznajomy miał na sobie flanelową koszulę zpodwiniętymi rękawami, ukazującymi jego muskularne ramiona.Nogawki dżinsów wetknął w cholewy gumiaków.Aopata lekkokołysała się w jego opalonych na brązowo dłoniach.Judewyobraziła sobie, jak te dłonie uśmiercają nieszczęsnegomundżaka, i zadrżała [ Pobierz całość w formacie PDF ]