[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pająk zatrzymał się.Gapił się na tablicę i oblizywał.Mogłam czytać w jego myślach -wiedziałam, co powie:- Wiem, że nie powinniśmy się tu kręcić, ale, rany boskie, Jem, jestem taki głodny.Jakmyślisz.?Oboje wiedzieliśmy, że powinniśmy się trzymać planu - iść do pierwszego lepszegosklepu, kupić parę kanapek, wodę, batoniki, takie rzeczy, a potem znalezć jakąś budkę, garażczy coś w tym rodzaju i urządzić kolejny piknik - ale.nie było mowy, by któreś z nas było wstanie ominąć to miejsce.- A niech to - powiedziałam.- Nawet skazaniec do-staje ostatni posiłek, nie?Na twarzy Pająka znowu pojawił się ten wielki uśmiech, przysięgłabym, że nawetodrobinę pociekła mu po brodzie ślina.- Otóż to, dziewczyno - oznajmił, zebrał nasze rzeczy i skierował się do Rity.65 Rozdział 20Nigdy nie byłam w Afryce i nie widziałam, jak hiena rzuca się na martwą antylopę, ale musibyć w tym podobna do Pająka pożerającego śniadanie na ciepło.Używał widelca niczymłopatki, nie robił przerw na oddech, tylko ciągle ładował w siebie jedzenie.Wreszciepopatrzył na mnie.Ja swojego nie tknęłam.- Hej, co ci jest? Nie mów, że nie jesteś głodna.W kąciku ust pojawił mu się bąbel żółtka.- Nie, po prostu wolę patrzeć, niż jeść.Jest cudne.Naprawdę było.Po całym tym czasie spędzonym na odludziu, tylko na chrupkach,herbatnikach i czekoladzie, śniadanie wyglądało niemal pięknie: para pulchnych kiełbaseklśniących od tłuszczu, idealnie usmażone jajko - czysto białe i żółte, paski bekonu wysmażonew chrupkie fale, jeziorko fasolek, których sos powoli rozlał się po talerzu.Pająk prychnął, bąbel żółtka zamienił się w strużkę.- Wariatka.Jedz.- Machnął widelcem w stronę kobiety za bufetem, która pewnie byłaRitą i zawołał: - Hej, moglibyśmy dostać jeszcze grzanki?- Już idą! - odpowiedziała wesoło, najwyrazniej lubiła patrzeć, jak ludziom smakuje.Odkroiłam koniec jednej kiełbaski.Kiedy poczułam jej smak w ustach, nie zdołałampowstrzymać jęku satysfakcji, potem spokojnie pochłonęłam wszystko, co miałam na talerzu.Rita wyłoniła się zza bufetu, niosąc talerz grzanek.Należała do ludzi, którzy wydają sięwięksi wszerz niż wzdłuż, jej olbrzymie piersi (ledwie mieszczące się w męskiej kraciastejkoszuli) wydymały się nad fartuchem.Spod prostej dżinsowej spódnicy wystawały gołe nogi,na stopach miała puchate kapcie ze sztucznym różowym futerkiem posklejanym w miejscach,na które chlapnął tłuszcz.- Dolać? - spytała, wskazując kubki z herbatą.- Dzięki - odparł Pająk, przesuwając swój bliżej brzegu stołu.Poczłapała do bufetu i wzięła z niego wielki srebrzysty imbryk.Brązowy płyn parował,spływając do kubków.Poza nami w kawiarni nie było nikogo, a jej się najwyrazniej nieśpieszyło z powrotem za ladę.- Spaliście na dworze? - spytała.To nie było oskarżenie, tylko przyjazne pytanie.- Tak - potwierdziliśmy chórem.Usiadła przy stole po drugiej stronie przejścia.- Dzieciaki, a czy nie musicie do kogoś zadzwonić.? Możecie tutaj skorzystać z telefonu,za darmo.Pająk oparł widelec na brzegu talerza.- W porządku, mamy komórki.Nie mogłam nie pomyśleć o Val siedzącej na stołku v kuchni, z popielniczką pełną petów,o jej spojrzeniu, kiedy odjeżdżaliśmy.- Jeżeli jest ktoś, gdziekolwiek, kto czeka na wiadomość od was, powinniście zadzwonić.Tylko żeby wiedział, że nic wam nie jest.Uwierzcie mi, kochani.Wiem, jak to jest siedziećprzy telefonie i modlić się, żeby zadzwonił.To łamie serce, naprawdę.Nie patrzyła już na Pająka ani na mnie, jej niewidzący wzrok utknął na jednym zobrazków na ścianie.Znalazła się gdzieś indziej, w jakimś bolesnym miejscu.Ja się nie odzywałam, udawałam, że czytam gazetę leżącą na stole.Nie miałam ochoty nawysłuchiwanie cudzej smutnej historii.Pająk był zbyt zajęty wycieraniem talerza grzanką iwpychaniem jej sobie do ust, żeby zapytać, ale ona uznała nasze milczenie za zachętę.- Widzicie, mnie też to się przydarzyło.Mój Shaunie.Kłóciliśmy się - wszyscy się kłócą,nie? A on wychodził na parę godzin, wracał do domu, gdy się uspokoił.Nigdy nie myślałam,że pójdzie sobie na dobre.- Jej twarz lśniła od wilgoci, od gorąca kuchni albo z wysiłkumówienia głośno o synu.Otarła czoło dołem fartucha.- Ale to właśnie zrobił.Pewnego dnia66 się pokłóciliśmy, nawet nie pamiętam, o co, i poszedł sobie.Nie przejmowałam się za bardzo,myślałam, że wróci.Przygotowałam mu kolację i wstawiłam do piekarnika, żeby niewystygła.Rano nadal tam była, wysuszona i przyklejona do talerza.Pasterski placek zwarzywami.To mu ugotowałam.Zawsze lubił pasterski placek.Zadzwoniłam na policję.Nieprzejęli się za bardzo.Miał siedemnaście lat, a jak się tyle ma, można robić, co się chce.Dzwoniłam do kolegów Shauniego, wszędzie, dokąd mógł pójść.Nic.Po prostu zniknął.Nigdy więcej go nie zobaczyłam.Nawet nie wiem, czy żyje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl