[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aódz zaczęła odpływać.Hawkeswell spojrzał na nią niezadowolony.Odwzajemniła spojrzenie, które też nie wyrażałozachwytu.- Przyjmiesz zapewne z ulgą wiadomość, że panna Johnson wyruszyła bezpiecznie w drogę.- Dziękuję.Wiedziałam, że dopilnujesz tego lepiej ode mnie.- Następnym razem, kiedy poproszę cię o przyrzeczenie, że nie uciekniesz, sformułuję to jak prawnik,uwzględniając wszystkie okoliczności i wszystkie środki transportu.Nie wydawał się aż taki zły, jak się spodziewała.Prawdę mówiąc, był tylko trochę zirytowany.Bardziej zamyślony niż rozgniewany.- Czy tak mało ufasz swojej zdolności przekonywania, Verity? -ciągnął.- Nie dałaś mi nawetmożliwości, żebym przyjął albo odrzucił twoją propozycję z ostatniej nocy.- Nadarzyła się okazja, więc skorzystałam.- Ruszyli spacerem.-Ponieważ nie sprawiasz wrażeniazbytnio rozzłoszczonego, czy mogę mieć nadzieję, że postanowiłeś przyjąć moją ofertę?- Zastanawiałem się nad nią.Odsuwając dumę na bok.To dlatego wróciłem i zacząłem cię szukać.- Podjąłeś decyzję?- Niezupełnie.Pospacerujmy jeszcze, żebym miał więcej czasu i żebym mógł ostatecznie opanowaćgniew z powodu twojej ostatniej drobnej przygody.Z chęcią towarzyszyła mu do głównej drogi, a potem na nadbrzeże.Nie odzywała się, pozwalając murozmyślać do woli.Modliła się, żeby jej próba ucieczki nie usposobiła go do niej bardziejnieżyczliwie.Nie będzie chyba tak okrutny czy tak głupi, zeby mimo wszystko więzić ją przy sobie.Czy też będzie?Pomyślała o swoim rodzinnym domu i ogarnęłają radość.Zrobi to, była tego pewna.Przyjmie jejpropozycję.Minęli wieś, idąc płaskim nadmorskim wybrzeżem.Za sklepami zeszli na plażę.Dzień był piękny iinne jachty także wypłynęły z przystani; łagodny wiatr wzdymał ich żagle.Hawkeswell zauważył w pewnym oddaleniu jacht Summerhaysa, wciąż walczącego z rybami.Zpewnością nie wrócą wcześniej niż za godzinę.Gdyby został na tym jachcie, Verity byłaby już wiele mil od Southend, zanim ktokolwiekzorientowałby się, że uciekła.Jak dotąd, zdołała go przekonać, że potrafi przysporzyć więcejkłopotów niż mężczyznie w życiu potrzeba.- Chodzmy tędy - zaproponował.Oddalali się od zachodniego krańca wioski.Wędrowali brzegiemmorza ciągle na zachód.Wiatr tar-gał wąską, bladożółtą suknią Verity, opinając ją na jej nogach i biodrach i jeszcze wyrazniejpodkreślając kształty jej ciała, z czego chyba nie zdawała sobie sprawy.Wieś leżała nad małą zatoką, dalej teren wznosił się w kierunku zachodnim.Pomógł Verity wspiąć siępo klifie i na wzgórze.Tam wyszukał zakątek, gdzie między skałami rosło trochę trawy.Ze wzgórzarozciągał się wspaniały widok na całą zatokę i wybrzeże po obu jej stronach.Daleko na horyzoncie odstrony południowej widać było duże statki o wysokich masztach wpływające w szerokie ujścieTamizy.- Chcę porozmawiać o twojej propozycji - powiedział.Zciągnął surdut i położył na ziemi, żeby mogłana nim usiąść.Bylitam zupełnie sami.Zwiat nigdy się nie dowie, o czym mówili i co uzgodnili, i czy on, ten, którywcześniej złożył przysięgę małżeńską za garść srebrników, teraz zdecyduje się sprzedać równieżhonor.Ktoś lepszy od niego puściłby ją wolno, nie przyjmując na pociechę pieniędzy w zamian za utratę jejmajątku.Nie mógł sobie pozwolić na taką szlachetność.Usiadła, uśmiechając się z optymizmem, w oczekiwaniu na słowa, które padną z jego ust.Z pewnościąona już to wie.Poznała po wyrazie jego twarzy, na co się zdecydował.Jej oczy iskrzyły się radością zodniesionego zwycięstwa.Spojrzał na nią i przypomniała mu się ubiegła noc i jej obnażona noga.Zdumiewająco trudno było mutę nogę wypuścić z rąk.Diabelnie trudno było nie pocałować tej nogi, kolana, uda i jeszcze więcej.Wciągnął do płuc powietrze, popatrzył na morze i z największym trudem wygnał z myśli ową nogę.Usiadł i on.Wyciągnęła nogi przed siebie, jak mała dziewczynka, spod jasnej sukni wyjrzały jejkostki.Zwrócił uwagę, że przydałyby jej się nowe pantofelki.- Muszę coś wiedzieć - oznajmił.Jego duma i miłość własna domagały się tego, żadne inne względy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Aódz zaczęła odpływać.Hawkeswell spojrzał na nią niezadowolony.Odwzajemniła spojrzenie, które też nie wyrażałozachwytu.- Przyjmiesz zapewne z ulgą wiadomość, że panna Johnson wyruszyła bezpiecznie w drogę.- Dziękuję.Wiedziałam, że dopilnujesz tego lepiej ode mnie.- Następnym razem, kiedy poproszę cię o przyrzeczenie, że nie uciekniesz, sformułuję to jak prawnik,uwzględniając wszystkie okoliczności i wszystkie środki transportu.Nie wydawał się aż taki zły, jak się spodziewała.Prawdę mówiąc, był tylko trochę zirytowany.Bardziej zamyślony niż rozgniewany.- Czy tak mało ufasz swojej zdolności przekonywania, Verity? -ciągnął.- Nie dałaś mi nawetmożliwości, żebym przyjął albo odrzucił twoją propozycję z ostatniej nocy.- Nadarzyła się okazja, więc skorzystałam.- Ruszyli spacerem.-Ponieważ nie sprawiasz wrażeniazbytnio rozzłoszczonego, czy mogę mieć nadzieję, że postanowiłeś przyjąć moją ofertę?- Zastanawiałem się nad nią.Odsuwając dumę na bok.To dlatego wróciłem i zacząłem cię szukać.- Podjąłeś decyzję?- Niezupełnie.Pospacerujmy jeszcze, żebym miał więcej czasu i żebym mógł ostatecznie opanowaćgniew z powodu twojej ostatniej drobnej przygody.Z chęcią towarzyszyła mu do głównej drogi, a potem na nadbrzeże.Nie odzywała się, pozwalając murozmyślać do woli.Modliła się, żeby jej próba ucieczki nie usposobiła go do niej bardziejnieżyczliwie.Nie będzie chyba tak okrutny czy tak głupi, zeby mimo wszystko więzić ją przy sobie.Czy też będzie?Pomyślała o swoim rodzinnym domu i ogarnęłają radość.Zrobi to, była tego pewna.Przyjmie jejpropozycję.Minęli wieś, idąc płaskim nadmorskim wybrzeżem.Za sklepami zeszli na plażę.Dzień był piękny iinne jachty także wypłynęły z przystani; łagodny wiatr wzdymał ich żagle.Hawkeswell zauważył w pewnym oddaleniu jacht Summerhaysa, wciąż walczącego z rybami.Zpewnością nie wrócą wcześniej niż za godzinę.Gdyby został na tym jachcie, Verity byłaby już wiele mil od Southend, zanim ktokolwiekzorientowałby się, że uciekła.Jak dotąd, zdołała go przekonać, że potrafi przysporzyć więcejkłopotów niż mężczyznie w życiu potrzeba.- Chodzmy tędy - zaproponował.Oddalali się od zachodniego krańca wioski.Wędrowali brzegiemmorza ciągle na zachód.Wiatr tar-gał wąską, bladożółtą suknią Verity, opinając ją na jej nogach i biodrach i jeszcze wyrazniejpodkreślając kształty jej ciała, z czego chyba nie zdawała sobie sprawy.Wieś leżała nad małą zatoką, dalej teren wznosił się w kierunku zachodnim.Pomógł Verity wspiąć siępo klifie i na wzgórze.Tam wyszukał zakątek, gdzie między skałami rosło trochę trawy.Ze wzgórzarozciągał się wspaniały widok na całą zatokę i wybrzeże po obu jej stronach.Daleko na horyzoncie odstrony południowej widać było duże statki o wysokich masztach wpływające w szerokie ujścieTamizy.- Chcę porozmawiać o twojej propozycji - powiedział.Zciągnął surdut i położył na ziemi, żeby mogłana nim usiąść.Bylitam zupełnie sami.Zwiat nigdy się nie dowie, o czym mówili i co uzgodnili, i czy on, ten, którywcześniej złożył przysięgę małżeńską za garść srebrników, teraz zdecyduje się sprzedać równieżhonor.Ktoś lepszy od niego puściłby ją wolno, nie przyjmując na pociechę pieniędzy w zamian za utratę jejmajątku.Nie mógł sobie pozwolić na taką szlachetność.Usiadła, uśmiechając się z optymizmem, w oczekiwaniu na słowa, które padną z jego ust.Z pewnościąona już to wie.Poznała po wyrazie jego twarzy, na co się zdecydował.Jej oczy iskrzyły się radością zodniesionego zwycięstwa.Spojrzał na nią i przypomniała mu się ubiegła noc i jej obnażona noga.Zdumiewająco trudno było mutę nogę wypuścić z rąk.Diabelnie trudno było nie pocałować tej nogi, kolana, uda i jeszcze więcej.Wciągnął do płuc powietrze, popatrzył na morze i z największym trudem wygnał z myśli ową nogę.Usiadł i on.Wyciągnęła nogi przed siebie, jak mała dziewczynka, spod jasnej sukni wyjrzały jejkostki.Zwrócił uwagę, że przydałyby jej się nowe pantofelki.- Muszę coś wiedzieć - oznajmił.Jego duma i miłość własna domagały się tego, żadne inne względy [ Pobierz całość w formacie PDF ]