[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już rzędynadrzecznych olch wystąpiły srebrzystymi konarami, coraz śmielej i jawniej wyłaniałsię z mroku uśpiony świat i nocnymi cieniami rozwierał gęste ciemności.Jednocześnie niebo, do niedawna zupełnie niewidoczne, nabierało tonów corazjaśniejszych.Podzwignęło się całe ku górze i raz po raz z jego ogromnej szarościwypływać poczynały okrągłe obłoki jeszcze mroczne od spodu objęte dokoła posępnąburością, lecz od wnętrza coraz silniej naświetlane mlecznym blaskiem.Gdzieniegdziegranatowy płat pogodnej nocy kładł się spokojnym obszarem i oto nagle w miejscunajciemniejszym, zdawałoby się na zawsze objętym niepodzielnie przez mrok,błysnęło jasne, dalekie światło.- Księżyc - szepnął ksiądz.Jeszcze był niewidoczny ijego kształt ledwie rysował się poza chmurami, ale od razu uczyniło się prawie jasno.Drogę widać było wyraznie, na niedalekim horyzoncie wyrosły czarnymi strzępamidrzewa Sedelnik. Jutro będzie pogoda - pomyślał proboszcz.I ucieszył się, że lepszyniż dzisiaj czas z pewnością przyda się schorowanemu Morawcowi. Zaraz po mszymuszę do niego pójść - postanowił.Jednocześnie pomyślał o Michasiu i przyśpieszyłkroku.Ileż rzeczy zdążyło się już stać w ciągu tej nieskończonej jeszcze nocy! Naglezdał sobie sprawę, że ani jedno z tych świeżych przeżyć nie doczekało się w nim dotąduporządkowania, ani jednego nie rozstrzygnął wykończoną i przemyślaną postawą,niczego ostatecznie nie przyjął ani odrzucił.Za wcześnie - usiłował bronić się.Czułjednak, że sam siebie oszukuje, że jest to tylko ucieczka, jedna z tych małych ludzkichsamoobron, których ostrze zawsze zwraca się ku broniącemu.Czyż może bowiemistnieć za wcześnie , gdy chodzi o wyznaczenie naszego stosunku wobec drugiegoczłowieka, wobec tego wszystkiego, co w owej niepowtarzalnej godzinie wiemy o tymczłowieku? Za wcześnie! Wszak już jutro wiedzieć możemy więcej lub mniej.Jakżewięc mamy odpowiadać za tamtą minioną chwilę, jakże możemy budować jakąśprawdę ludzką, gdy u jej początku brak nam śmiałego spojrzenia? Przypomniał sobiepoprzednią noc, kiedy klęcząc modlił się o łaskę czuwania. Pozwól mi, Panie, niespać i czuwać. Ale w czymże leży nasza czujność, jeśli nie w czujności wobec innychludzi, w owej ciągłości stanu zbrojnego pogotowia, czynnego patrzenia i słuchania?Jakiż w nas może istnieć ład, jeśli nie ten, który woła wyraznym głosem, gdy stajemywobec obcych losów? Oto tyle jest w nas prawdy - myśli proboszcz - ile mamy jej dlaludzi.Cóż może Bóg wziąć od człowieka prócz tego, co człowiek ma do dania? A dlasiebie - zawahał się - czyż nie mogę mieć czegoś tylko dla siebie, czegoś, co może byćwartością tylko dla mnie? Ale cóż jest taką wartością?Minął łąkę, wydostał się na drogę i szedł koło pierwszych chałup wsi.Dopieroteraz, tak blisko znalazłszy się domu, uczuł wielkie zmęczenie.Minęło pierwszerozgrzanie się marszem, zimno zaczęło mu dokuczać.Wprawdzie ubranie zamoczonepodczas ratowania Morawca przeschło, pozostała w nim jednak wilgoć i zarównopłaszcz jak sutanna, a szczególnie trzewiki dość mizernie ochraniały przed chłodem.Dreszcze miał od dawna, przestał więc na nie zwracać uwagę.Za to teraz, gdy wpewnej chwili wspinając się pod górę głębiej nieco odetchnął, uczuł w lewym płucu, wmiejscu dawnego postrzału, ostre kłucie.Było tak silne, iż syknął i przystanął.Pochwili znowu odetchnął.Ból powtórzył się, tym razem słabiej cokolwiek. Głupstwo!- machnął ręką.Tymczasem zupełnie się przejaśniło.Księżyc całą pełnią wypłynął spoza chmur,niebo granatowe już i pogodne zapełniły kędzierzawe obłoczki, a srebrzysta poświatachłodnym blaskiem położyła się na ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Już rzędynadrzecznych olch wystąpiły srebrzystymi konarami, coraz śmielej i jawniej wyłaniałsię z mroku uśpiony świat i nocnymi cieniami rozwierał gęste ciemności.Jednocześnie niebo, do niedawna zupełnie niewidoczne, nabierało tonów corazjaśniejszych.Podzwignęło się całe ku górze i raz po raz z jego ogromnej szarościwypływać poczynały okrągłe obłoki jeszcze mroczne od spodu objęte dokoła posępnąburością, lecz od wnętrza coraz silniej naświetlane mlecznym blaskiem.Gdzieniegdziegranatowy płat pogodnej nocy kładł się spokojnym obszarem i oto nagle w miejscunajciemniejszym, zdawałoby się na zawsze objętym niepodzielnie przez mrok,błysnęło jasne, dalekie światło.- Księżyc - szepnął ksiądz.Jeszcze był niewidoczny ijego kształt ledwie rysował się poza chmurami, ale od razu uczyniło się prawie jasno.Drogę widać było wyraznie, na niedalekim horyzoncie wyrosły czarnymi strzępamidrzewa Sedelnik. Jutro będzie pogoda - pomyślał proboszcz.I ucieszył się, że lepszyniż dzisiaj czas z pewnością przyda się schorowanemu Morawcowi. Zaraz po mszymuszę do niego pójść - postanowił.Jednocześnie pomyślał o Michasiu i przyśpieszyłkroku.Ileż rzeczy zdążyło się już stać w ciągu tej nieskończonej jeszcze nocy! Naglezdał sobie sprawę, że ani jedno z tych świeżych przeżyć nie doczekało się w nim dotąduporządkowania, ani jednego nie rozstrzygnął wykończoną i przemyślaną postawą,niczego ostatecznie nie przyjął ani odrzucił.Za wcześnie - usiłował bronić się.Czułjednak, że sam siebie oszukuje, że jest to tylko ucieczka, jedna z tych małych ludzkichsamoobron, których ostrze zawsze zwraca się ku broniącemu.Czyż może bowiemistnieć za wcześnie , gdy chodzi o wyznaczenie naszego stosunku wobec drugiegoczłowieka, wobec tego wszystkiego, co w owej niepowtarzalnej godzinie wiemy o tymczłowieku? Za wcześnie! Wszak już jutro wiedzieć możemy więcej lub mniej.Jakżewięc mamy odpowiadać za tamtą minioną chwilę, jakże możemy budować jakąśprawdę ludzką, gdy u jej początku brak nam śmiałego spojrzenia? Przypomniał sobiepoprzednią noc, kiedy klęcząc modlił się o łaskę czuwania. Pozwól mi, Panie, niespać i czuwać. Ale w czymże leży nasza czujność, jeśli nie w czujności wobec innychludzi, w owej ciągłości stanu zbrojnego pogotowia, czynnego patrzenia i słuchania?Jakiż w nas może istnieć ład, jeśli nie ten, który woła wyraznym głosem, gdy stajemywobec obcych losów? Oto tyle jest w nas prawdy - myśli proboszcz - ile mamy jej dlaludzi.Cóż może Bóg wziąć od człowieka prócz tego, co człowiek ma do dania? A dlasiebie - zawahał się - czyż nie mogę mieć czegoś tylko dla siebie, czegoś, co może byćwartością tylko dla mnie? Ale cóż jest taką wartością?Minął łąkę, wydostał się na drogę i szedł koło pierwszych chałup wsi.Dopieroteraz, tak blisko znalazłszy się domu, uczuł wielkie zmęczenie.Minęło pierwszerozgrzanie się marszem, zimno zaczęło mu dokuczać.Wprawdzie ubranie zamoczonepodczas ratowania Morawca przeschło, pozostała w nim jednak wilgoć i zarównopłaszcz jak sutanna, a szczególnie trzewiki dość mizernie ochraniały przed chłodem.Dreszcze miał od dawna, przestał więc na nie zwracać uwagę.Za to teraz, gdy wpewnej chwili wspinając się pod górę głębiej nieco odetchnął, uczuł w lewym płucu, wmiejscu dawnego postrzału, ostre kłucie.Było tak silne, iż syknął i przystanął.Pochwili znowu odetchnął.Ból powtórzył się, tym razem słabiej cokolwiek. Głupstwo!- machnął ręką.Tymczasem zupełnie się przejaśniło.Księżyc całą pełnią wypłynął spoza chmur,niebo granatowe już i pogodne zapełniły kędzierzawe obłoczki, a srebrzysta poświatachłodnym blaskiem położyła się na ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]