[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A więc zabił ¡jedną i porzucającnie ostygłe jeszcze zwłoki pobiegł witać drugą, jak najczulszykochanek! Pobiegł? Którędy wyszedł z hotelu? Willburnprzyjmował, że to było zupełnie niemożliwe.Domyślał sięrównież, że jest na świecie człowiek, który wie na p e w n o, żeto było niemożliwe.Niemożliwe, a jednak dokonane!Z pasją naciskał pedał akceleratora.Wskazówka szyb-kościomierza drgała na podziałce w pobliżu 80 mil.Will -burn pomyślał, że przecież zbliża się do rozwiązania.Tamw Shottlee spotkać się musi oko w oko z człowiekiem,który zabił Ashleya.Albo z ludźmi, którzy tego człowie kaznają.Krąg się zacieśnia.Ullman wraz ze swymi ludźmizakreślił wielki obwód, biegnący na południe od Londynuprzez pastwiska Kentu i Essex aż do skalistego wybrzeża.Na tej przestrzeni, ujętej w kleszcze policyjnychposterunków, znajdują się teraz ludzie, którzy znająwszystkie tajemnice.Wyśpiewają wszystko! Można byćstuprocentowym dżentelmenem, ale jednocześnie niemieć litości dla zbrodniarzy.Willburn znajdzie sposoby,które tych rzezimieszków zmuszą do mówienia.Ta myśluspokoiła go, ale rozdrażnienie pozostało.Oto okazujesię, że jest tak słaby i bezbronny, iż bez pomocy prze -mytników heroiny nie potrafi rozwiązać dręczącej go za -gadki.Zdaje się na ich łaskę, oni powiedzą ostatnie sło wo.Z pistoletem w dłoni pochwyci mordercę Ashleya, któryjak zając ucieka teraz między opłotkami.Zaaresztujeczłowieka, o którym nie będzie nic wiedział poza tym, żetrudnił się przemytem heroiny.I tylko za to przestępstwobędzie go mógł oskarżyć.Morderca Ashleya będzieironicznie spoglądał w jego oczy i bezczelnie powtarzał:„Proszę mi udowodnić, że zabiłem człowieka!” Nie, tegoWillburn nie będzie mógł udowodnić.Po prostu nie mapojęcia, kto Ashleya zabił! Nie ruszył ani kroku naprzód.Niewie dosłownie nic! Wie tylko, że jest starzejącym się panem,który powinien możliwie najszybciej ślicznie podziękowaćStantonowi za wieloletnią pracę i zająć się kolekcją swoichsztucerów w Cork.Rover pędził z delikatnym świstem opon po betonowejnawierzchni.Kiedy Willburn wjechał do Shottlee, byłasobota, godzina ósma trzydzieści rano.Już dwa trudnedni miał poza sobą.Nie wiedział, że czeka, go dzień naj -trudniejszy, który przyniesie rozwiązanie, a wraz z nimkoniec wszystkiego.11Polecenie Willburna, by udał się natychmiast doWschodniego Portu, Ullman przyjął z radością.Nareszciecoś zaczęło się dziać w tej przeklętej sprawie.Ach, jakżenie znosił bezruchu, ślęczenia nad aktami, tasiemcowychprzesłuchań w zacisznych gabinetach.Dla Ullmanawalka ze zbrodnią zaczynała się wówczas, gdy czuł w dłoniszybkostrzelny pistolet, gdy spoglądał na czerwonestrzałki szybkościomierza w pędzącym samochodzie, gdyniebezpieczeństwo grożące życiu wyrównywało niejakojego praworządną przewagę nad przeciwnikiem.Jeszcze wMaida Vale zmobilizował oddział operacyjny.W kilkaminut później w ryku syren gnał przez Londyn wpierwszym samochodzie, wiodąc za sobą trzy innemaszyny wyładowane uzbrojonymi dżentelmenami wnieprzemakalnych płaszczach i szerokich kapeluszach.Panowie ci byli zaopatrzeni w pistolety maszynowe, ręcznereflektory i zapas nowych, automatycznych kajdankówprodukcji amerykańskiej.W samochodzie wraz z Ullmanem jechali panowie Grumb iWeston z oddziału operacyjnego oraz kierowca nazwiskiemAbotto.Abotto był Włochem z pochodzenia, młodzieńcem oartystycznej wyobraźni i nie spełnionych nadziejach, Miałkruczoczarne włosy i szerokie horyzonty umysłowe, którewszakże nie były na tyle szerokie, by zapewnić mu sławęintelektualisty.Abotto, rozgoryczony niepowodzeniami wdziedzinie sztuki, postanowił przed dwoma laty oddać swójtalent na usługi sprawiedliwości i zaciągnął się w szeregi policjijako kierowca samochodu pościgowego.Na tym stanowiskudawał upust swojej fantazji i upodobaniom.W rezultacieuchodził za najlepszego szofera w oddziale operacyjnym, alejednocześnie był postrachem najdzielniejszych funkcjonariuszyYardu.I teraz także Abotto dawał upust swoim tęsknotomwyższego rzędu.Wyrażało się to szybkością siedemdzie-sięciu mil na godzinę w zaułkach East Endu.Nawet dlaUllmana, który kochał się w tempie i niebezpieczeń -stwach, ta szybkość była nieco zbyt wygórowana.Kiedy dotarli do Wschodniego Portu, dochodziła trzecia wnocy.Odnalezienie trzynastego basenu nie napotkałotrudności, gdyż Grumb z oddziału operacyjnego znał tutajkażdy kąt.— Prosto, potem w lewo i jesteśmy na miejscu — rzekłGrumb, niski, skromny człeczyna o łysej czaszce ipięściach tytana.Abotto miał ochotę przemierzyć szlak portowy z fasonem iprzy szybkości kilkudziesięciu mil, jednakże Ullman surowo siętemu sprzeciwił.Nie chciał zbyt wcześnie zdradzić swegoprzybycia, a poza tym ciągle dźwięczała mu w uszach cierpkaUwaga Willburna na temat zamiłowania do akustycznychefektów.— Jedziemy na zgaszonych reflektorach, bez syreny,powolutku! — wydał polecenie, do którego Abotto, aczniechętnie, musiał się zastosować.Ullman obserwował przez tylną szybę sunące za nimisamochody operacyjne.Były to wozy General Motorswykonane na specjalne zamówienie.W mroku wydawały sięniepokaźne, były niskie, szerokie, pozbawione ozdobnychkształtów i świecidełek z niklu.Pod ich prostymi maskamikryły się jednak silniki o sile 250 koni mechanicznych ihydropneumatyczne hamulce.Silniki te wydawały cichypomruk i Ullman odniósł wrażenie, że samochody nie jadą, leczskradają się w kierunku trzynastego basenu jak drapieżniki wdżungli.Wokoło panowała cisza, ruch zamarł w basenie przed kilkugodzinami.Ullman widział w mroku cienie statkówprzycumowanych do nabrzeża, gdzieniegdzie jarzyła się silnalampa.Pokłady były milczące i puste.Z dala, w odległości stujardów ujrzał zarys „Santa Barbary”, a tuż obok trzy dużeamerykańskie samochody stojące w cieniu statku.„Santa, Barbara” był to niewielki tramp o wyporności 2000BRT, solidnie już zniszczony i wysłużony.Trap łączył go znabrzeżem.Wacht nie było na pokładzie.Ullman kazał zatrzymać się swojej kawalkadzie i wyszedłwraz z Grumbem z samochodu.Pozostali członkowie grupyzachowywali się jak na ćwiczeniach.Otoczyli spokojnie swojemaszyny, bez jednego słowa.W dłoniach, spoczywających wkieszeniach płaszczy, dzierżyli pistolety.Ullman i Grumb weszli wolno po trapie.W tej chwili woświetlonych drzwiach kabiny kapitańskiej ukazały się dwiegłowy.Jedna ciemna o włosach zmierzwionych, drugaolbrzymia, nieco łysiejąca.— Kto tam idzie? — zapytał ochrypły głos z cudzo -ziemskim akcentem.— Swój! — odparł Ullman spokojnie i wszedł na pokład.Wielka, łysiejąca głowa natychmiast cofnęła się w głąbi zniknęła w mroku.Ciemna, zmierzwiona głowa wychyliłasię jeszcze bardziej, a za nią pojawił się szczupły korpusmężczyzny.— Co za swoi? — zabrzmiał ochrypły głos.— Policja, kochasiu! — odparł Ullman i skoczył doprzodu.Za nim podążał Grumb.Właściciel ochrypłego głosu i ciemnej głowy wyszedł teraz napełne światło.Był w starym, zniszczonym swetrze wiśniowegokoloru, drelichowych spodniach i wysokich gumowych butachsięgających nad kolana.— Co się stało? — zapytał ze złością.Grumb położył mu rękę na ramieniu.— Chcemy mówić z kapitanem tej krypy — powiedział.— Ja tutaj jestem kapitanem — odparł tamten [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  • s/6.php") ?>