[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jeszcze nigdy w życiu nikogo nie zabiłem, panie powiedział do karła. Ale tymrazem zamierzam to zrobić. Machnął wymownie mieczem, demonstrując swe, jakotakie, obycie z bronią.Mały człowiek zawahał się.Widząc to, Ferobian cofnął się o krok.Wtem stęknąłz bólu.Sprawną ręką sięgnął do broczącego krwią ramienia, wykrzywiając cierpiętniczotwarz.Pobladł i osunął się na ziemię.Ale jego przeciwnikowi nie w głowie byłowykorzystywanie sytuacji w milczeniu przypatrywał się stojącemu opodal wozumłodzieńcowi, który stał się powodem tak nieoczekiwanej zmiany sytuacji. Kim ty jesteś, na ognie piekielne?! Wermontczykiem, jak i ty, panie. Zdrajcą! Ja, zdrajcą?! oburzył się Cartesal. W Kentgerontmoncie siedziałem w lochach.A ty, panie, co tam robiłeś?Karzeł nie odpowiedział. Schowaj miecz, panie! polecił śmiało Cartesal.Nie czuł respektu przed dworskimbłaznem, czym w jakimś stopniu sam był zaskoczony.Jeszcze niedawno wiejski chłopaknie byłby w stanie odezwać się w ten sposób.Ku jego zdziwieniu Monkario posłuchał natychmiast.Ostentacyjnym ruchem wsunąłmiecz do pochwy i zbliżał się wolnym krokiem.Na wszelki wypadek Cartesal ścisnąłmocniej oręż.Nie ufał przeciwnikowi ani na jotę.Nieoczekiwanie karzeł strzelił oczamiw bok i poderwał się do biegu.W kilku susach, zadziwiająco długich przy jego wzroście,dopadł swego konia. Jeszcze się spotkamy! zawołał, sadowiąc się w siodle.Spiął wierzchowcai galopem popędził przed siebie.W stronę Kentgerontmontu. Niby jakim sposobem? mruknął pod nosem Cartesal.Patrzył za oddalającym się jezdzcem, aż malejąca sylwetka zniknęła zupełnie,a i wówczas zwlekał jeszcze, obawiając się, czy to nie podstęp tylko.Nic jednak na to niewskazywało.Równina wciąż pozostawała pusta, aż po horyzont.Nagle usłyszał jęk.Tozbuntowany woznica wracał do przytomności.Cartesal podszedł do niego, przyklęknąłi obejrzał ranę.Było to bardzo głębokie rozcięcie, które chyba uszkodziło również kość,ale nie wyglądało na to, żeby rana bezpośrednio zagrażała życiu.Przynajmniej nie w tejchwili, gdyż jakimś cudem ustał prawie wypływ krwi.Cartesal odsłonił poły krótkiego kaftana bez rękawów, w który odziany był Ferobian,i mocnym szarpnięciem rozerwał zapoconą koszulę.Ranny zaklął w słabym proteście,ale młodzieniec nie zwracał na to uwagi.Oderwał pokazny kawał grubego, lnianegomateriału, potem z drugiej strony jeszcze jeden i uzyskanym w ten sposób opatrunkiemprzewiązał ranę. No i dobrze. Woznica zdobył się na słowa podzięki. Dasz radę wstać?Ferobian machnął ręką, jakby opędzał się od uprzykrzonej muchy, i jakoś stanął nanogi.Zachwiał się, ale utrzymał równowagę, choć twarz miał pobladłą, co było widaćmimo bujnego zarostu i brudu na twarzy. A teraz zamiana ról powiedział Cartesal, gdy znalezli się przy wozie. Ty dośrodka, ja na kozioł. A dokąd to zamierzasz jechać, hę? zagadnął podejrzliwie Ferobian.Cartesal stropił się.Jego sytuacja była nie najlepsza, wręcz fatalna.Był ściganyzarówno w Kentgerontmoncie, jak i pewnie w Wermoncie. Tymczasem trzeba zjechać z traktu odparł. Karzeł nie popuści. Jadę z tobą na kozle zdecydował Ferobian, najwyrazniej demonstrując brakzaufania. Jak chcesz. Cartesal wzruszył ramionami.* * *Zmierzchało już, gdy dotarli do rzeki, przez którą przerzucono niewielki most.Opłakany stan mostu potwierdzał fakt, że z pewnością zjechali z gościńca. Czas na obóz poinformował Cartesal. Mhm wyraził aprobatę Ferobian, który przysypiał i dwa razy omal nie stoczył sięz kozła, ale za nic nie dawał się namówić, żeby jechać pod budą. Znam ten most dodał po chwili. Dwa dni drogi stąd, za odnogą puszczy, jestwieś.Całkowita dzicz.W sam raz dla nas.I znachorkę niezłą mają. Skrzywił się,dotykając ostrożnie opatrunku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Jeszcze nigdy w życiu nikogo nie zabiłem, panie powiedział do karła. Ale tymrazem zamierzam to zrobić. Machnął wymownie mieczem, demonstrując swe, jakotakie, obycie z bronią.Mały człowiek zawahał się.Widząc to, Ferobian cofnął się o krok.Wtem stęknąłz bólu.Sprawną ręką sięgnął do broczącego krwią ramienia, wykrzywiając cierpiętniczotwarz.Pobladł i osunął się na ziemię.Ale jego przeciwnikowi nie w głowie byłowykorzystywanie sytuacji w milczeniu przypatrywał się stojącemu opodal wozumłodzieńcowi, który stał się powodem tak nieoczekiwanej zmiany sytuacji. Kim ty jesteś, na ognie piekielne?! Wermontczykiem, jak i ty, panie. Zdrajcą! Ja, zdrajcą?! oburzył się Cartesal. W Kentgerontmoncie siedziałem w lochach.A ty, panie, co tam robiłeś?Karzeł nie odpowiedział. Schowaj miecz, panie! polecił śmiało Cartesal.Nie czuł respektu przed dworskimbłaznem, czym w jakimś stopniu sam był zaskoczony.Jeszcze niedawno wiejski chłopaknie byłby w stanie odezwać się w ten sposób.Ku jego zdziwieniu Monkario posłuchał natychmiast.Ostentacyjnym ruchem wsunąłmiecz do pochwy i zbliżał się wolnym krokiem.Na wszelki wypadek Cartesal ścisnąłmocniej oręż.Nie ufał przeciwnikowi ani na jotę.Nieoczekiwanie karzeł strzelił oczamiw bok i poderwał się do biegu.W kilku susach, zadziwiająco długich przy jego wzroście,dopadł swego konia. Jeszcze się spotkamy! zawołał, sadowiąc się w siodle.Spiął wierzchowcai galopem popędził przed siebie.W stronę Kentgerontmontu. Niby jakim sposobem? mruknął pod nosem Cartesal.Patrzył za oddalającym się jezdzcem, aż malejąca sylwetka zniknęła zupełnie,a i wówczas zwlekał jeszcze, obawiając się, czy to nie podstęp tylko.Nic jednak na to niewskazywało.Równina wciąż pozostawała pusta, aż po horyzont.Nagle usłyszał jęk.Tozbuntowany woznica wracał do przytomności.Cartesal podszedł do niego, przyklęknąłi obejrzał ranę.Było to bardzo głębokie rozcięcie, które chyba uszkodziło również kość,ale nie wyglądało na to, żeby rana bezpośrednio zagrażała życiu.Przynajmniej nie w tejchwili, gdyż jakimś cudem ustał prawie wypływ krwi.Cartesal odsłonił poły krótkiego kaftana bez rękawów, w który odziany był Ferobian,i mocnym szarpnięciem rozerwał zapoconą koszulę.Ranny zaklął w słabym proteście,ale młodzieniec nie zwracał na to uwagi.Oderwał pokazny kawał grubego, lnianegomateriału, potem z drugiej strony jeszcze jeden i uzyskanym w ten sposób opatrunkiemprzewiązał ranę. No i dobrze. Woznica zdobył się na słowa podzięki. Dasz radę wstać?Ferobian machnął ręką, jakby opędzał się od uprzykrzonej muchy, i jakoś stanął nanogi.Zachwiał się, ale utrzymał równowagę, choć twarz miał pobladłą, co było widaćmimo bujnego zarostu i brudu na twarzy. A teraz zamiana ról powiedział Cartesal, gdy znalezli się przy wozie. Ty dośrodka, ja na kozioł. A dokąd to zamierzasz jechać, hę? zagadnął podejrzliwie Ferobian.Cartesal stropił się.Jego sytuacja była nie najlepsza, wręcz fatalna.Był ściganyzarówno w Kentgerontmoncie, jak i pewnie w Wermoncie. Tymczasem trzeba zjechać z traktu odparł. Karzeł nie popuści. Jadę z tobą na kozle zdecydował Ferobian, najwyrazniej demonstrując brakzaufania. Jak chcesz. Cartesal wzruszył ramionami.* * *Zmierzchało już, gdy dotarli do rzeki, przez którą przerzucono niewielki most.Opłakany stan mostu potwierdzał fakt, że z pewnością zjechali z gościńca. Czas na obóz poinformował Cartesal. Mhm wyraził aprobatę Ferobian, który przysypiał i dwa razy omal nie stoczył sięz kozła, ale za nic nie dawał się namówić, żeby jechać pod budą. Znam ten most dodał po chwili. Dwa dni drogi stąd, za odnogą puszczy, jestwieś.Całkowita dzicz.W sam raz dla nas.I znachorkę niezłą mają. Skrzywił się,dotykając ostrożnie opatrunku [ Pobierz całość w formacie PDF ]