[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał jednak przyznać, żegestapo ma swoje dobre strony.* * *Dałabym wiele, żeby usłyszeć Cary'ego Granta wybuchającegoswym ironicznym śmiechem, zobaczyć Freda Astaire'a ze stepowaniemzdobywającego kolejne stopnie schodów albo Myrnę Loi robiącą idiotę zjakiegoś mężczyzny, myślała Delphine, sztywno trzymając głowę, żebyfryzjerka mogła ukryć jej włosy pod peruką, która miała zamienić ją wMarię Józefinę.Amerykańskie filmy pozostały jednak tylko nostalgicznymwspomnieniem, od czasu kiedy zakazano ich w 1940 roku.Tego dniacharakteryzowano ją do następnego z koturnowych, kosztownych,historycznych lub biograficznych dramatów, które w ostatnich latach stałysię tak popularne wśród francuskich producentów. Prestiż i wysoka sztuka były teraz kluczowymi hasłami dlatwórców filmu, producenci wysiadywali w bufetach i debatowali nadwartościami scenariuszy, przyjmując jako kryterium dostatecznegloryfikowanie francuskiej kultury i tradycji.Okupowana Francja byłaizolowana od świata, ale nie można jej było odebrać wzniosłej przeszłości.Filmowcy zwrócili się wstecz, ku dumnemu nacjonalizmowi lat dawnejchwały, ku wizjom minionej świetności.Wielu producentów utrzymywało, że posługuje się wielkimiobrazami epickimi, by ofiarować nadzieję i natchnienie francuskiemunarodowi w okresie klęski.Inni, otwarcie pogodzeni z nowymi władzami,przyznawali, że znalezli potrzebny im schron, uciekając w historię lubnawet w ponadczasowe mity i legendy, gdyż nawet cień tragicznejwspółczesnej rzeczywistości nie mógł w żadnym wypadku paść na ekran.Zdobywcy byli jednak o wiele za sprytni, żeby nie rozumieć koniecznościzachowania pozorów, szczególnie dla mas pokonanego narodu, któretłumnie waliły do kin jak nigdy przedtem.W ostatnich pięciu filmach Delphine nosiła stylowe peruki ikostiumy do ziemi.Wszystkie pięć kręcono w zamkach, które Niemcyudostępnili do scen plenerowych, albo w studiach z niezwykle staranniewypracowaną scenografią.Scenariusze były pełne podniosłego językaliterackiego, akcja odznaczała się formalną dyscypliną, poszukiwano wniej doskonałości uczuć, powracano do klasycyzmu, który nie pozostawiałmiejsca na spontaniczny śmiech i sprawność rzemiosła z wczesnychfilmów Continentalu.Delphine siedziała w garderobie i z okrucieństwem profesjonalistkiprzyglądała się własnej twarzy w lustrze.Tak, mogła jeszcze podołaćwścibskiemu spojrzeniu kamery podczas zbliżenia, ale sama nierozumiała, jak to się dzieje, skoro od prawie czterech miesięcy nie miałanajmniejszej wiadomości od Armanda.Kiedy w domu zdejmowałamakijaż, widziała podkrążone oczy, pozostałość długich, przeszlochanychnocy, spędzonych na borykaniu się z desperacją i bezsennością.To, cosama widziała dziś, jutro mogła dostrzec kamera.Delphine myślała o tymz troską, podobnie jak wielu ludzi nie była w stanie znieść braku pracy.Musiała słuchać rad, rozmawiać z kimś, inaczej groziło jej załamanie podciężarem rosnącego lęku o bezpieczeństwo Armanda.Uświadomiła tosobie, kiedy przypinano jej do peruki diadem z diamentów i szmaragdów.Do kogo jednak mogła się zwrócić? Od 1940 roku utrzymywała stałąkorespondencję z babką w Valmont, znajdując w otwieraniu serca przedstarą kobietą tę samą ulgę, jaką miałaby prowadząc dziennik.Odpowiedzidostawała coraz rzadziej, zupełnie jakby wysyłała listy w butelce, ale i takmiała dzięki temu nikłe, absolutnie konieczne poczucie związku z rodziną,które równie poprawiało jej samopoczucie, jak cienka rękawiczka noszonapod mufką przez damę z czasów królowej Wiktorii.Anette de Lancel,będąca po osiemdziesiątce, z pewnością nie mogła już znalezć rozwiązaniaproblemów dręczących wnuczkę, jak stało się to kiedyś, gdy siedem, czymoże siedemset, lat temu wydała ów uroczysty sierpniowy obiad w zamkui zmieniła tym życie Delphine.Delphine stwierdziła z niechęcią, że nadszedł czas na odnalezienieBruna.Miał rację z wybuchem wojny, miał rację co do traktowaniafrancuskich %7łydów przez Niemców i Delphine żałowała niezliczoną ilośćrazy, że nie znalazła dość rozumu, by go wówczas posłuchać.Spoglądającwstecz, ledwie mogła uwierzyć, że tak ślepo układali wraz z Armandemswoje życie, a przecież wykazali po prostu równie małą zdolnośćprzewidywania, jak niemal wszyscy, z wyjątkiem garstki mądrychpesymistów z Robertem Siodmakiem, Maxem Ophulsem, BorisemKaufmanem i Jean-Pierre'em Aumontem, którzy w porę wyjechali zFrancji.Delphine zatelefonowała do Valmont i dowiedziała się, że Brunowyjechał na kilka dni do Paryża.Dodzwoniła się do hotelu i zezdziwieniem usłyszała w jego głosie tak wielką przyjemność, jakby ichostatnie spotkanie w ogóle nie miało miejsca.- Oczywiście, gąsko, że znajdę czas, żeby się z tobą spotkać.Jakmogłoby być inaczej? - wykrzyknął i umówili się na następny dzień wdomu przy Villa Mozart.Na to spotkanie Delphine ubrała się elegancko izrobiła staranny makijaż.Kiedy skończyła, dokonała oceny wyglądu istwierdziła, że nie różni się bardzo od dziewczyny widzianej przez Brunaostatnio, czyli prawie cztery lata temu.Nie wolno jej było poddawać siępanice, która wypełniała ją prawie bez reszty, instynkt Delphinesprzeciwiał się okazywaniu najmniejszej słabości w tej sytuacji.Wykwintna jak zawsze, pomyślał Bruno, witając się z Delphine.Przyrodnia siostra miała teraz dwadzieścia pięć lat, i choć zawsze robiładuże wrażenie, to przecież dojrzała, z dziewczyny stała się kobietą.Alenieodparty urok twarzy podobnej do serca, wielkich, szerokorozstawionych oczu, mający zwykle magiczną moc, tym razem był ledwowidoczny.Co, z wyjątkiem wielkiej straty, mogło ograbić Delphine z jejwładzy, zastanawiał się Bruno, póki nie spojrzał w szare jak mgła oczy, bowtedy zorientował się natychmiast, że jest w nich przerażenie.Poczęstowała go aperitifem i przez kilka minut gawędzili o niczym.Delphine upewniła się tymczasem, że Bruno nadal jest równie nieskory doszybkich sądów, równie łatwy w rozmowie, jak w dniach, kiedy byli zesobą blisko i wymieniali uprzejmości nie pytając o powody.- Martwię się, Bruno - powiedziała raptownie.- Armanda wzięli doniewoli pod Dunkierką i wysłali na roboty w Niemczech, w fabryce.Pisałdo mnie kartki z wiadomością, że jest zdrowy i cały.od czterechmiesięcy milczy.- Co zrobiłaś, żeby się dowiedzieć, gdzie jest? - spytał Bruno tonemczłowieka interesów.A więc jednak, pomyślał, ciągle jeszcze tenpieprzony %7łyd.Pech i głupota.W dodatku całkiem niepotrzebne.- A comogę zrobić? Nie wiem, od czego zacząć.- Przecież na pewno masz przyjaciół.ludzi, którzy mogliby sięzainteresować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Musiał jednak przyznać, żegestapo ma swoje dobre strony.* * *Dałabym wiele, żeby usłyszeć Cary'ego Granta wybuchającegoswym ironicznym śmiechem, zobaczyć Freda Astaire'a ze stepowaniemzdobywającego kolejne stopnie schodów albo Myrnę Loi robiącą idiotę zjakiegoś mężczyzny, myślała Delphine, sztywno trzymając głowę, żebyfryzjerka mogła ukryć jej włosy pod peruką, która miała zamienić ją wMarię Józefinę.Amerykańskie filmy pozostały jednak tylko nostalgicznymwspomnieniem, od czasu kiedy zakazano ich w 1940 roku.Tego dniacharakteryzowano ją do następnego z koturnowych, kosztownych,historycznych lub biograficznych dramatów, które w ostatnich latach stałysię tak popularne wśród francuskich producentów. Prestiż i wysoka sztuka były teraz kluczowymi hasłami dlatwórców filmu, producenci wysiadywali w bufetach i debatowali nadwartościami scenariuszy, przyjmując jako kryterium dostatecznegloryfikowanie francuskiej kultury i tradycji.Okupowana Francja byłaizolowana od świata, ale nie można jej było odebrać wzniosłej przeszłości.Filmowcy zwrócili się wstecz, ku dumnemu nacjonalizmowi lat dawnejchwały, ku wizjom minionej świetności.Wielu producentów utrzymywało, że posługuje się wielkimiobrazami epickimi, by ofiarować nadzieję i natchnienie francuskiemunarodowi w okresie klęski.Inni, otwarcie pogodzeni z nowymi władzami,przyznawali, że znalezli potrzebny im schron, uciekając w historię lubnawet w ponadczasowe mity i legendy, gdyż nawet cień tragicznejwspółczesnej rzeczywistości nie mógł w żadnym wypadku paść na ekran.Zdobywcy byli jednak o wiele za sprytni, żeby nie rozumieć koniecznościzachowania pozorów, szczególnie dla mas pokonanego narodu, któretłumnie waliły do kin jak nigdy przedtem.W ostatnich pięciu filmach Delphine nosiła stylowe peruki ikostiumy do ziemi.Wszystkie pięć kręcono w zamkach, które Niemcyudostępnili do scen plenerowych, albo w studiach z niezwykle staranniewypracowaną scenografią.Scenariusze były pełne podniosłego językaliterackiego, akcja odznaczała się formalną dyscypliną, poszukiwano wniej doskonałości uczuć, powracano do klasycyzmu, który nie pozostawiałmiejsca na spontaniczny śmiech i sprawność rzemiosła z wczesnychfilmów Continentalu.Delphine siedziała w garderobie i z okrucieństwem profesjonalistkiprzyglądała się własnej twarzy w lustrze.Tak, mogła jeszcze podołaćwścibskiemu spojrzeniu kamery podczas zbliżenia, ale sama nierozumiała, jak to się dzieje, skoro od prawie czterech miesięcy nie miałanajmniejszej wiadomości od Armanda.Kiedy w domu zdejmowałamakijaż, widziała podkrążone oczy, pozostałość długich, przeszlochanychnocy, spędzonych na borykaniu się z desperacją i bezsennością.To, cosama widziała dziś, jutro mogła dostrzec kamera.Delphine myślała o tymz troską, podobnie jak wielu ludzi nie była w stanie znieść braku pracy.Musiała słuchać rad, rozmawiać z kimś, inaczej groziło jej załamanie podciężarem rosnącego lęku o bezpieczeństwo Armanda.Uświadomiła tosobie, kiedy przypinano jej do peruki diadem z diamentów i szmaragdów.Do kogo jednak mogła się zwrócić? Od 1940 roku utrzymywała stałąkorespondencję z babką w Valmont, znajdując w otwieraniu serca przedstarą kobietą tę samą ulgę, jaką miałaby prowadząc dziennik.Odpowiedzidostawała coraz rzadziej, zupełnie jakby wysyłała listy w butelce, ale i takmiała dzięki temu nikłe, absolutnie konieczne poczucie związku z rodziną,które równie poprawiało jej samopoczucie, jak cienka rękawiczka noszonapod mufką przez damę z czasów królowej Wiktorii.Anette de Lancel,będąca po osiemdziesiątce, z pewnością nie mogła już znalezć rozwiązaniaproblemów dręczących wnuczkę, jak stało się to kiedyś, gdy siedem, czymoże siedemset, lat temu wydała ów uroczysty sierpniowy obiad w zamkui zmieniła tym życie Delphine.Delphine stwierdziła z niechęcią, że nadszedł czas na odnalezienieBruna.Miał rację z wybuchem wojny, miał rację co do traktowaniafrancuskich %7łydów przez Niemców i Delphine żałowała niezliczoną ilośćrazy, że nie znalazła dość rozumu, by go wówczas posłuchać.Spoglądającwstecz, ledwie mogła uwierzyć, że tak ślepo układali wraz z Armandemswoje życie, a przecież wykazali po prostu równie małą zdolnośćprzewidywania, jak niemal wszyscy, z wyjątkiem garstki mądrychpesymistów z Robertem Siodmakiem, Maxem Ophulsem, BorisemKaufmanem i Jean-Pierre'em Aumontem, którzy w porę wyjechali zFrancji.Delphine zatelefonowała do Valmont i dowiedziała się, że Brunowyjechał na kilka dni do Paryża.Dodzwoniła się do hotelu i zezdziwieniem usłyszała w jego głosie tak wielką przyjemność, jakby ichostatnie spotkanie w ogóle nie miało miejsca.- Oczywiście, gąsko, że znajdę czas, żeby się z tobą spotkać.Jakmogłoby być inaczej? - wykrzyknął i umówili się na następny dzień wdomu przy Villa Mozart.Na to spotkanie Delphine ubrała się elegancko izrobiła staranny makijaż.Kiedy skończyła, dokonała oceny wyglądu istwierdziła, że nie różni się bardzo od dziewczyny widzianej przez Brunaostatnio, czyli prawie cztery lata temu.Nie wolno jej było poddawać siępanice, która wypełniała ją prawie bez reszty, instynkt Delphinesprzeciwiał się okazywaniu najmniejszej słabości w tej sytuacji.Wykwintna jak zawsze, pomyślał Bruno, witając się z Delphine.Przyrodnia siostra miała teraz dwadzieścia pięć lat, i choć zawsze robiładuże wrażenie, to przecież dojrzała, z dziewczyny stała się kobietą.Alenieodparty urok twarzy podobnej do serca, wielkich, szerokorozstawionych oczu, mający zwykle magiczną moc, tym razem był ledwowidoczny.Co, z wyjątkiem wielkiej straty, mogło ograbić Delphine z jejwładzy, zastanawiał się Bruno, póki nie spojrzał w szare jak mgła oczy, bowtedy zorientował się natychmiast, że jest w nich przerażenie.Poczęstowała go aperitifem i przez kilka minut gawędzili o niczym.Delphine upewniła się tymczasem, że Bruno nadal jest równie nieskory doszybkich sądów, równie łatwy w rozmowie, jak w dniach, kiedy byli zesobą blisko i wymieniali uprzejmości nie pytając o powody.- Martwię się, Bruno - powiedziała raptownie.- Armanda wzięli doniewoli pod Dunkierką i wysłali na roboty w Niemczech, w fabryce.Pisałdo mnie kartki z wiadomością, że jest zdrowy i cały.od czterechmiesięcy milczy.- Co zrobiłaś, żeby się dowiedzieć, gdzie jest? - spytał Bruno tonemczłowieka interesów.A więc jednak, pomyślał, ciągle jeszcze tenpieprzony %7łyd.Pech i głupota.W dodatku całkiem niepotrzebne.- A comogę zrobić? Nie wiem, od czego zacząć.- Przecież na pewno masz przyjaciół.ludzi, którzy mogliby sięzainteresować [ Pobierz całość w formacie PDF ]