[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na co ma się krew przelewać, kiedy wiarępotajemnie chować można! Wojsław ręką zamachnął w powietrzu. Tak tchórze gadają  rzekł. Ulegniemy dziś, jutro nie pora będzie.Zarok, za dwa w każdej chacie się znajdzie chrześcijanin! Dosyć ich jest i tak, aledziś się tają przed nami, jutro my będziemy musieli przed nimi.Zguba izatracenie!Warga wstał z ziemi z oczyma zaognionymi. Wyście mnie nazwali tchórzem,a ja was nazwę gębaczem  rzekł. Słowa nie kupić, a o ręce trudno. A po osadach, po chałupach, po dworach nie możecie iść i ludzi ściągać?! zawołał Wojsław. Nie możecie zebrać tysiąców i z nimi wprost na gród iść, aśmiało rzec:  Nie chcemy nowej wiary! Nie chcemy odstać od ojców iobyczaju! ? Pójdziecie z nami?  spytał Warga. O jednego człowieka nie idzie  przerwał Wojsław. Jak tysiące będą,znajdę się i ja.Starzy poglądali po sobie.Odezwał się któryś mrukliwie: Nie te to czasy, gdy na wiece ojcowie zwoływali i ogniste palono wici!Popatrzcie u chramów, mało kto idzie, mało kto pyta.Nowa wiara ciśnie sięwszędzie, a my ze starą w puszcze i lasy chyba! Wojaki kneziowskie żadnej wiary nie mają  wtrącił inny. Na święto idądla piwa, dla miodu i dziewcząt, a żaden starej pieśni nie umie! Nie, nie  przerwał drugi  nie Drahoto, nie! Wy koło grodów się kręciciei nad granicą, gdzie śmiecie spływa.Pójdzcie no w lasy, w głąb, hen, dalej, zaWartą ku Wiśle.Tam nasze bogi stoją całe i lud czołem im bije, ofiary niesie,pieśni nie zabył, obyczaj chowa.A trzeba będzie stać zań, pójdzie wszystek.Rozśmiał się Drahota i niedowierzająco ramionami ruszył Warga.Pomiędzystarcami jedni trzymali z nimi, drudzy z Czarnym Buranem.Wojsław podniósłgłos: Niech ino knez zobaczy, że lud stoi przy swych bogach, niech głos posłyszy,nie będzie śmiał!  Co, nie będzie śmiał?  przerwał Warga. Silniejszy on od was ichytrzejszy.Inna moja rada: zmilczeć i ugiąć się, a wiernie swego trzymać iczekać; przyjdzie pora.Albo to czas teraz? A kiedy będzie czas?  zapytał Wojsław. Gdy my wam powiemy!  odezwał się Warga. Co wy znacie dworacy?Co wy wiecie, Wojsławie? Schowaliście się na dworze, nie znacie narodu.Mocny on może być, gdy przecierpi, gdy zaboleje, gdy mu do serca ściągnądłoń.Dziś my jej jeszcze nie poczuli, darmo wołać.Zbierze się kupa pijanych,zahuczy, rozpędzą ją i strach padnie na wieki na wszystkich.Tego by jemutrzeba, żeby mocniejszym się stał, ale my tego uczynić nie damy!Drahota powtórzył: Nie damy!Inni starcy, nie przeciwiając się, zamilkli, Warga widocznie ich zmógł iprzekonał. Wywrócą kontyny? Jest w lasach miejsca dosyć! Każą się kłaniać nowemuBogu? Pokłonim się.Było ich dosyć, jeden więcej? Dlatego naszych starych nieopuścim.Nasza dola czaić się, cierpieć i czekać.Przyjdzie nasz czas, przyjdzienasza godzina.Wybiją na wojnie starszyznę, dwory zostaną puste. Warganie dokończył.Luboń ze swymi poglądali po sobie, nie mówiąc nic. Po cóż nas i wołać było?  odezwał się gniewnie Wojsław. Nie mamy tuczego słuchać.%7łe cierpieć trzeba, tośmy wiedzieli i bez was.Uśmiechnął się Warga. Jeszcze my się bojemy stracha, co nie przyszedł.Nie trzebaż go uprzedzać,zobaczemy, gdy on się zjawi, zobaczemy! A zebrać się i radzić było trzeba, boniech tu dziś wiedzą, że groza idzie i od zimy nagotują kożuchy.Po tośmy sięzeszli.Usiadł stary na swoim kamieniu, a inni mruczeniem dawali poznać, że z nimtrzymali.Wtem Czarny Buran podniósł rękę i rzekł: Ja jedno powiem.O kim wiadomo nam, że chrześcijaninem jest, choć tajnie,zabić go! Pójdzie groza po drugich.Niech jeden ginie, aby my nie poginęliwszyscy. Dwory im podpalić!  dodał inny. Dobrosława naprzód. A Ligoń? I ten nie lepszy. A Zreba?Inni wymieniać poczęli różne nazwiska.Warga się nie przeciwił i milczał. Czyńcie w tym, jak chcecie!  dodał obojętnie.Niektórzy starcy uśmiechalisię już, jakby im ta zemsta smakowała.Luboń zbladł, wspomniawszy na syna imilczał.Gwar się wszczął między gromadą i rzucanie słowami bezładne, gdy dziwniezaszumiała dąbrowa i z dala słychać było jakby łomot gałęzi, a konia chód.Wszyscy zamilkli przysłuchując się, chociaż myśleli, iż spózniony może jeden zziemian przybywa.Wojsław stał za Luboniem, wpatrując się w tę stronę lasu, z której szedł głos; przechylił się ku ziemi, aby popod gałęzmi dojrzeć coś lepiej inagle, jakby przerażony, skuliwszy się w pół, rzucił w krzaki.Ucieczka taprzestraszyła i drugich, ale uchodzić nie była pora, bo za starym Lelem jużkonia i jezdzca widać było.Luboń, który stał na widoku, pierwszy zobaczył ipoznał Mieszka.Knez jechał sam jeden, z twarzą dumną i spokojną; ubrany jak do łowów, zrogiem na sznurze uwieszonym przez ramię, z sulicą w ręku, łukiem na plecach.Zobaczywszy starców i ziemian zebranych u dębu, nie okazał wcale zdumienia,konia trochę strzymał, stał i patrzał.Wróżbici i gęślarze osłupieli z trwogi i przerażenia.Niektórzy z ziemian cofalisię w las, inni stali jak w ziemię wryci.Ze starych niektórzy, nawykli doposzanowania, z wolna podnosić się zaczęli.Mieszko stał i oczyma mierzył wszystkich, dostrzegł z dala Lubonia, poznawał iinnych, oraz wróżbitów, których przy grodzie widywał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl