[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I znużony, ale uspokojony przymknął powieki.Noc się zapowiadała wcześnie ostatnią - a była dni majowych poślednią.Zpiewały jeszcze umierającemu słowiki w drzewach dwór okalających.Izbaznowu napełniła się cicho napływającymi ludzmi.Każdy pragnął spojrzeć nadogorywającego i pożegnać go jeszcze.Słabnącymi oczyma on też po jednemużegnał wierne sługi swoje, niekiedy niewyraznym jakim odzywając się do nichsłowem.Azy wszyscy mieli na powiekach, jakby tracili ojca.Księża odmawiali ostatnie przy konającym modlitwy, poruszanie ustokazywało, że je za nimi powtarzał.Przez okna wciskał się pierwszy brzask dnia, gdy król wyzionął duchaspokojnie, jakby po długich usypiał trądach.W izbie panowała cisza, przerywana łkaniem przytomnych.Uklękli księża,pierwszy odmawiając Anioł Pański za duszę jego.Tak skończył marzeniem słowiczej pieśni król ten czystego serca, prostegoducha, który ciężarowi panowania nad siły, nad państwem ogromnym, niezjednoczonym jeszcze, podołać się starał - i nie mógł.Męczennik biedny,dziecko puszcz tęskniące za lasami, za swobodą, musiał być niewolnikiemobowiązku, skuty złotą obręczą, która czoło jego opasywała.Zmierć tego człowieka, który królem już był tylko z imienia, jak grom pełengrózb rozległa się po osieroconym kraju.Jeden biskup Zbigniew mógł teraz podołać ciężarowi bezkrólewia, a ten był wdrodze do Bazylei.Szczęściem, i on, i kanclerz Koniecpolski zatrzymali się byli w Poznaniu.Tejżenocy gońce biegli do królowej i do niego.W Krakowie nic nie dozwalało nawet przeczuwać wieści, która miała spaść nawdowę, król opuścił ją zdrów zupełnie a wesół, bo całe swe życie spędziwszy wnieustannych podróżach po kraju, w drodze tylko czuł się swobodnym, a mógłmałymi podarkami i ludzi, i siebie cieszyć.Wiosna zapowiadała się piękna,królewicze ze swym mistrzem i dozorcą siedzieli nad książkami lub zabawialisię ochoczo w podwórcach.Sonka cieszyła się nimi.Nagle po mieście jakby drżenie przebiegło.Głos jakiś, nie wiedzieć skąd, niewiadomo przez kogo przyniesiony, rozległ się: - Król umarł!Szeptano sobie z trwogą do uszu tajemniczo, nie dowierzając.Kupki ludzizbiegały się w rynku i rozpraszały po domostwach.Nie można było dośledzić,człowiek czy wiatr przyniósł żałobną nowinę.Jezdzców kilku przemknęło się przez miasto ku zamkowi.W chwilę potem uderzyły głucho dzwony.Nigdy znaczenie jednego człowieka, w którym naród złożył wszystkie swenadzieje i losy, który sobą uosabia państwo, silniej się czuć nie daje, jak gdynagle wodza tego narodowi zabraknie.Może on za żywota nie mieć władzy,stracić moc, przelać ją na innych, w chwili zniknięcia i zgonu zdaje się, jakgdyby pękło ogniwo, które wszystko jednoczyło i trzymało.Królowa Sonka, spokojna, zajęta była chłopcami swymi, którzy w dolnejkomnacie zamkowej przy otwartym oknie siedzieli jeden za księgą z Kotem,drugi z Ryterskim zabawiając się na pół szabelką małą, na pół wielkimigłoskami, które mu ten ukazywał i tłumaczył. W godzinach nauki królowa przychodziła tak często czuwać nad dziećmi,rozpytywać nauczycieli i słuchaniem uczyć się sama.Księgi i nauki obchodziłyją żywo, znała ich ważność dla swych synów, a ciągły pobyt wykształconychcudzoziemców na dworze wpoił w nią potrzebę nauki języków i oświaty wogóle.Z boleścią nieraz postrzegała, że Niemcy szczególniej z barbarzyństwa siępolskiego wyśmiewali, chociaż u nich też nauka więcej rozpowszechnioną niebyła i zamykała się w ciasnym kółku duchownych, kleryków, pisarzykancelaryjnych i obcowaniem z nimi wykształceńszych magnatów.Postawić synów swych na równi z ludzmi najoświeceńszymi owej epoki i wogóle krzewić oświatę, której ogniskiem była żywo się rozwijająca akademiakrakowska, stało się zadaniem ulubionym królowej od chwili, gdy dziecidorastać zaczęły.Dobroduszna prostota Jagiełły, który musiał się ciągle posługiwać drugimi,wielu rzeczy nie będąc świadomym, budziła w niej pragnienie, aby Włodek iKazko samoistniejszymi być mogli.Ponieważ wszelka ówczesna mądrość płynęła i zasadzała się na znajomościPisma świętego, a dotąd nie było przekładu jego na język polski, królowapierwsza dla siebie i synów z Biblii słowiańskiej i czeskiej polskie tłumaczeniekazała przygotować.Dla niej też wymowny ksiądz Paweł z Zatora rozpoczął co niedziela kazaniamiewać na Wawelu po polsku do ludu mnogiego, przysłuchującego się im zuniesieniem.Gdy który z profesorów akademii potrzebował drogiego rękopismu, udawał sięprzez księdza Kota, nauczyciela królewiczów, do Sonki, pewien, że mu ona nieodmówi pomocy.Na ostatek, ażeby zaskarbić sobie u ludzi miłość dla swych dzieci i zlitościwego serca, królowa dozwalała, aby ubogie pacholęta z miastaprzychodziły śmiało do synów jej po tę jałmużnę dla nauki, która pózniej weszław obyczaj w Krakowie.Pauprowie z garnuszeczkami chodzili do drzwi i żywilisię miłosierdziem poczciwych mieszczan krakowskich.Lecz zwyczaj ten zrodził się po raz pierwszy na zamku królewskim, podoczyma królowej, pod jej opieką, za pośrednictwem jej synaczków.Dopuszczano umyślnie pacholęta na zamek pod okna tej izby, gdzie Władek iKazko abecadła się uczyli, a królowa przez ręce ich rozdawała biednym suknie,bieliznę, obuwie, jedzenie.Szczególnie sieroty z dalekich stron dla nauki do Krakowa przychodząceznajdowały tu opiekę, dzieci biedne Szlązaków, Pomorzan i sąsiednich krajów.Zwykle się gromadka takich obdartusów, na pół bosa, nędznie odziana, skupiałapod znajomym oknem; królewicze uśmiechali się temu biedactwu, a ksiądz Kot,wychyliwszy się do nich, słuchał po trosze egzaminu, aby się przekonać, że tobyli istotnie studenci, a nie żebracy uliczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.I znużony, ale uspokojony przymknął powieki.Noc się zapowiadała wcześnie ostatnią - a była dni majowych poślednią.Zpiewały jeszcze umierającemu słowiki w drzewach dwór okalających.Izbaznowu napełniła się cicho napływającymi ludzmi.Każdy pragnął spojrzeć nadogorywającego i pożegnać go jeszcze.Słabnącymi oczyma on też po jednemużegnał wierne sługi swoje, niekiedy niewyraznym jakim odzywając się do nichsłowem.Azy wszyscy mieli na powiekach, jakby tracili ojca.Księża odmawiali ostatnie przy konającym modlitwy, poruszanie ustokazywało, że je za nimi powtarzał.Przez okna wciskał się pierwszy brzask dnia, gdy król wyzionął duchaspokojnie, jakby po długich usypiał trądach.W izbie panowała cisza, przerywana łkaniem przytomnych.Uklękli księża,pierwszy odmawiając Anioł Pański za duszę jego.Tak skończył marzeniem słowiczej pieśni król ten czystego serca, prostegoducha, który ciężarowi panowania nad siły, nad państwem ogromnym, niezjednoczonym jeszcze, podołać się starał - i nie mógł.Męczennik biedny,dziecko puszcz tęskniące za lasami, za swobodą, musiał być niewolnikiemobowiązku, skuty złotą obręczą, która czoło jego opasywała.Zmierć tego człowieka, który królem już był tylko z imienia, jak grom pełengrózb rozległa się po osieroconym kraju.Jeden biskup Zbigniew mógł teraz podołać ciężarowi bezkrólewia, a ten był wdrodze do Bazylei.Szczęściem, i on, i kanclerz Koniecpolski zatrzymali się byli w Poznaniu.Tejżenocy gońce biegli do królowej i do niego.W Krakowie nic nie dozwalało nawet przeczuwać wieści, która miała spaść nawdowę, król opuścił ją zdrów zupełnie a wesół, bo całe swe życie spędziwszy wnieustannych podróżach po kraju, w drodze tylko czuł się swobodnym, a mógłmałymi podarkami i ludzi, i siebie cieszyć.Wiosna zapowiadała się piękna,królewicze ze swym mistrzem i dozorcą siedzieli nad książkami lub zabawialisię ochoczo w podwórcach.Sonka cieszyła się nimi.Nagle po mieście jakby drżenie przebiegło.Głos jakiś, nie wiedzieć skąd, niewiadomo przez kogo przyniesiony, rozległ się: - Król umarł!Szeptano sobie z trwogą do uszu tajemniczo, nie dowierzając.Kupki ludzizbiegały się w rynku i rozpraszały po domostwach.Nie można było dośledzić,człowiek czy wiatr przyniósł żałobną nowinę.Jezdzców kilku przemknęło się przez miasto ku zamkowi.W chwilę potem uderzyły głucho dzwony.Nigdy znaczenie jednego człowieka, w którym naród złożył wszystkie swenadzieje i losy, który sobą uosabia państwo, silniej się czuć nie daje, jak gdynagle wodza tego narodowi zabraknie.Może on za żywota nie mieć władzy,stracić moc, przelać ją na innych, w chwili zniknięcia i zgonu zdaje się, jakgdyby pękło ogniwo, które wszystko jednoczyło i trzymało.Królowa Sonka, spokojna, zajęta była chłopcami swymi, którzy w dolnejkomnacie zamkowej przy otwartym oknie siedzieli jeden za księgą z Kotem,drugi z Ryterskim zabawiając się na pół szabelką małą, na pół wielkimigłoskami, które mu ten ukazywał i tłumaczył. W godzinach nauki królowa przychodziła tak często czuwać nad dziećmi,rozpytywać nauczycieli i słuchaniem uczyć się sama.Księgi i nauki obchodziłyją żywo, znała ich ważność dla swych synów, a ciągły pobyt wykształconychcudzoziemców na dworze wpoił w nią potrzebę nauki języków i oświaty wogóle.Z boleścią nieraz postrzegała, że Niemcy szczególniej z barbarzyństwa siępolskiego wyśmiewali, chociaż u nich też nauka więcej rozpowszechnioną niebyła i zamykała się w ciasnym kółku duchownych, kleryków, pisarzykancelaryjnych i obcowaniem z nimi wykształceńszych magnatów.Postawić synów swych na równi z ludzmi najoświeceńszymi owej epoki i wogóle krzewić oświatę, której ogniskiem była żywo się rozwijająca akademiakrakowska, stało się zadaniem ulubionym królowej od chwili, gdy dziecidorastać zaczęły.Dobroduszna prostota Jagiełły, który musiał się ciągle posługiwać drugimi,wielu rzeczy nie będąc świadomym, budziła w niej pragnienie, aby Włodek iKazko samoistniejszymi być mogli.Ponieważ wszelka ówczesna mądrość płynęła i zasadzała się na znajomościPisma świętego, a dotąd nie było przekładu jego na język polski, królowapierwsza dla siebie i synów z Biblii słowiańskiej i czeskiej polskie tłumaczeniekazała przygotować.Dla niej też wymowny ksiądz Paweł z Zatora rozpoczął co niedziela kazaniamiewać na Wawelu po polsku do ludu mnogiego, przysłuchującego się im zuniesieniem.Gdy który z profesorów akademii potrzebował drogiego rękopismu, udawał sięprzez księdza Kota, nauczyciela królewiczów, do Sonki, pewien, że mu ona nieodmówi pomocy.Na ostatek, ażeby zaskarbić sobie u ludzi miłość dla swych dzieci i zlitościwego serca, królowa dozwalała, aby ubogie pacholęta z miastaprzychodziły śmiało do synów jej po tę jałmużnę dla nauki, która pózniej weszław obyczaj w Krakowie.Pauprowie z garnuszeczkami chodzili do drzwi i żywilisię miłosierdziem poczciwych mieszczan krakowskich.Lecz zwyczaj ten zrodził się po raz pierwszy na zamku królewskim, podoczyma królowej, pod jej opieką, za pośrednictwem jej synaczków.Dopuszczano umyślnie pacholęta na zamek pod okna tej izby, gdzie Władek iKazko abecadła się uczyli, a królowa przez ręce ich rozdawała biednym suknie,bieliznę, obuwie, jedzenie.Szczególnie sieroty z dalekich stron dla nauki do Krakowa przychodząceznajdowały tu opiekę, dzieci biedne Szlązaków, Pomorzan i sąsiednich krajów.Zwykle się gromadka takich obdartusów, na pół bosa, nędznie odziana, skupiałapod znajomym oknem; królewicze uśmiechali się temu biedactwu, a ksiądz Kot,wychyliwszy się do nich, słuchał po trosze egzaminu, aby się przekonać, że tobyli istotnie studenci, a nie żebracy uliczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]