[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na zakręcie wpadli nań dwaj zdyszani policjanci.— Hej, panie rybaku, nie widzieliście tu gdzie kobiety w szarej sukni?— Leciała jak wariatka, tak?— Otóż to właśnie.Gdzie ona?— Widziałem, że biegła tędy na folwark.— Którędy?— Tą samą ścieżką.— Dawno temu?— Może z pół minuty.Policjanci pobiegli we wskazanym kierunku, a Raul szedł spokojnie swoją drogą; kilka kroków dalej spotkał obydwu żandarmów i minął ich, pozdrowiwszy uprzejmym skinieniem głowy.Wkrótce był już na szosie.O parę metrów od zajazdu stała bryczka, Leonard siedział na koźle z batem w ręku, Józefina Balsamo, wtulona w kącik, dojrzała go z daleka i otworzywszy drzwiczki, dawała mu naglące znaki.Nie śpiesząc się, wsiadł i rzucił Leonardowi:— Do Ivetot.— Ale w takim razie musimy znów spotkać się z nimi — zaoponowała hrabina — wszak będą wracali tędy.— Na szosie nikt nas nie zatrzyma, droga jest równa, wygodna.Pojedziemy wolno,opieszale, aby nie wzbudzić podejrzeń.Jedź jak za pogrzebem, Leonardzie.Stępa przejechali koło zajazdu, plebanii i domku matki Vasseur; policjanci i żandarmi wracali doń właśnie.Jeden z nich niósł szarą suknię i zakurzony kapelusz, wszyscy gestykulowali, krzycząc.— Odnaleźli w krzakach te rzeczy i domyślili się wybiegu.Teraz będą szukali rybaka, ale nigdy nie przypuszczą, że znajduje się on w tej bryczce, tuż obok pani Pellegrini.Gdyby to wiedzieli.ba, ciekaw jestem, czyby się bardziej śmiali, czy irytowali.— Wezmą na spytki matkę Vasseur.— Miejmy nadzieję, że starowina jakoś się wykręci.Gdy ujechali kilkadziesiąt metrów, Raul kazał popędzić konie.— Oho — rzekł, przyglądając się im krytycznie — te biedne zwierzęta wyglądają mi na bardzo zmęczone.Boję się, że nie wytrzymają długo.Jak dawno są w drodze?— Od rana.Jadę z Dieppe, gdzie nocowałam.— I dokąd pani jedzie?— Aż nad brzeg Sekwany,— Tam do licha! Szesnaście albo siedemnaście mil w jednym dniu i w takim tempie! To nie do wiary.Nie odpowiedziała nic.Między dwiema szybkami na przodzie bryczki znajdowało się wąskie lusterko, w którym mógł widzieć jej odbicie.Z ciemnego toczka, jakim zastąpiła swój liliowy kapelusz, spływałgęsty welon, przysłaniając jej twarz; odrzuciła w tył ten welon i zdjąwszy z siatki maleńki neseser, poczęła zeń wyjmować lustra, grzebienie, szminki.Wreszcie znalazła to, czego szukała: niewielkie lusterko, w którym przyglądała się długo swej zwiędłej, postarzałej twarzy.Odkorkowawszy mały flakonik, nalała zeń kilka kropel na powierzchnię lustra, wytarła je kawałkiem jedwabiu i znów wpatrzyła się w swoje obicie.Raul, który patrzył na nią, nie rozumiejąc jej zabiegów, zauważył, iż oczy jej przybrały wyraz skupiony, tak jakby cała jej wola skoncentrowała się w tym spojrzeniu.Minęło dziesięć, piętnaście minut; nie mówiła ani słowa, zdawała się nic nie widzieć wokoło, zapominać o wszystkim, co ją otaczało, oczy jej z niezwykłym, niemal bolesnym natężeniem wpatrzone były w lustro.I stopniowo twarz jej poczęła się zmieniać: kąciki ust podniosły się w górę, włosy, usta i zęby nabrały blasku, policzki zaokrągliły się i zabarwiły, skóra na czole, brodzie, na szyi zdawała się ściągać.Józefina Balsamo, z jej zagadkowym uśmiechem, z jej niezwykłą urodą, wyjrzała naprzód blado, potem coraz wyraźniej z twarzy tej nagle postarzałej kobiety, aż wreszcie cud się spełnił i zdumiony Raul ujrzał przed sobą postać jaśniejącą niezaprzeczoną urodą młodości.Ale młody człowiek nie wierzył w cuda.I to, czego był świadkiem, wydało mu sięwytworem żelaznej woli, niezłomnej wiary w siebie, wpływem jasnej myśli, potężnego ducha na słabą materię.Flakon i lustro – zdawały mu się tylko akcesoriami obliczonymi na wywołanie efektu.Gdy odłożyła lusterko, wziął je i obejrzał uważnie; było to najwidoczniej to samo, które Godefroy d’Etigues opisywał na owym pamiętnym zebraniu jako cudowne lusterko Cagliostra.Złota jego oprawa była silnie porysowana, herb hrabiowski zdobił jego podstawę, a pod nim znajdowała się wyryta data 1783 i cztery zagadki Cagliostra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Na zakręcie wpadli nań dwaj zdyszani policjanci.— Hej, panie rybaku, nie widzieliście tu gdzie kobiety w szarej sukni?— Leciała jak wariatka, tak?— Otóż to właśnie.Gdzie ona?— Widziałem, że biegła tędy na folwark.— Którędy?— Tą samą ścieżką.— Dawno temu?— Może z pół minuty.Policjanci pobiegli we wskazanym kierunku, a Raul szedł spokojnie swoją drogą; kilka kroków dalej spotkał obydwu żandarmów i minął ich, pozdrowiwszy uprzejmym skinieniem głowy.Wkrótce był już na szosie.O parę metrów od zajazdu stała bryczka, Leonard siedział na koźle z batem w ręku, Józefina Balsamo, wtulona w kącik, dojrzała go z daleka i otworzywszy drzwiczki, dawała mu naglące znaki.Nie śpiesząc się, wsiadł i rzucił Leonardowi:— Do Ivetot.— Ale w takim razie musimy znów spotkać się z nimi — zaoponowała hrabina — wszak będą wracali tędy.— Na szosie nikt nas nie zatrzyma, droga jest równa, wygodna.Pojedziemy wolno,opieszale, aby nie wzbudzić podejrzeń.Jedź jak za pogrzebem, Leonardzie.Stępa przejechali koło zajazdu, plebanii i domku matki Vasseur; policjanci i żandarmi wracali doń właśnie.Jeden z nich niósł szarą suknię i zakurzony kapelusz, wszyscy gestykulowali, krzycząc.— Odnaleźli w krzakach te rzeczy i domyślili się wybiegu.Teraz będą szukali rybaka, ale nigdy nie przypuszczą, że znajduje się on w tej bryczce, tuż obok pani Pellegrini.Gdyby to wiedzieli.ba, ciekaw jestem, czyby się bardziej śmiali, czy irytowali.— Wezmą na spytki matkę Vasseur.— Miejmy nadzieję, że starowina jakoś się wykręci.Gdy ujechali kilkadziesiąt metrów, Raul kazał popędzić konie.— Oho — rzekł, przyglądając się im krytycznie — te biedne zwierzęta wyglądają mi na bardzo zmęczone.Boję się, że nie wytrzymają długo.Jak dawno są w drodze?— Od rana.Jadę z Dieppe, gdzie nocowałam.— I dokąd pani jedzie?— Aż nad brzeg Sekwany,— Tam do licha! Szesnaście albo siedemnaście mil w jednym dniu i w takim tempie! To nie do wiary.Nie odpowiedziała nic.Między dwiema szybkami na przodzie bryczki znajdowało się wąskie lusterko, w którym mógł widzieć jej odbicie.Z ciemnego toczka, jakim zastąpiła swój liliowy kapelusz, spływałgęsty welon, przysłaniając jej twarz; odrzuciła w tył ten welon i zdjąwszy z siatki maleńki neseser, poczęła zeń wyjmować lustra, grzebienie, szminki.Wreszcie znalazła to, czego szukała: niewielkie lusterko, w którym przyglądała się długo swej zwiędłej, postarzałej twarzy.Odkorkowawszy mały flakonik, nalała zeń kilka kropel na powierzchnię lustra, wytarła je kawałkiem jedwabiu i znów wpatrzyła się w swoje obicie.Raul, który patrzył na nią, nie rozumiejąc jej zabiegów, zauważył, iż oczy jej przybrały wyraz skupiony, tak jakby cała jej wola skoncentrowała się w tym spojrzeniu.Minęło dziesięć, piętnaście minut; nie mówiła ani słowa, zdawała się nic nie widzieć wokoło, zapominać o wszystkim, co ją otaczało, oczy jej z niezwykłym, niemal bolesnym natężeniem wpatrzone były w lustro.I stopniowo twarz jej poczęła się zmieniać: kąciki ust podniosły się w górę, włosy, usta i zęby nabrały blasku, policzki zaokrągliły się i zabarwiły, skóra na czole, brodzie, na szyi zdawała się ściągać.Józefina Balsamo, z jej zagadkowym uśmiechem, z jej niezwykłą urodą, wyjrzała naprzód blado, potem coraz wyraźniej z twarzy tej nagle postarzałej kobiety, aż wreszcie cud się spełnił i zdumiony Raul ujrzał przed sobą postać jaśniejącą niezaprzeczoną urodą młodości.Ale młody człowiek nie wierzył w cuda.I to, czego był świadkiem, wydało mu sięwytworem żelaznej woli, niezłomnej wiary w siebie, wpływem jasnej myśli, potężnego ducha na słabą materię.Flakon i lustro – zdawały mu się tylko akcesoriami obliczonymi na wywołanie efektu.Gdy odłożyła lusterko, wziął je i obejrzał uważnie; było to najwidoczniej to samo, które Godefroy d’Etigues opisywał na owym pamiętnym zebraniu jako cudowne lusterko Cagliostra.Złota jego oprawa była silnie porysowana, herb hrabiowski zdobił jego podstawę, a pod nim znajdowała się wyryta data 1783 i cztery zagadki Cagliostra [ Pobierz całość w formacie PDF ]