[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie, tonie jest tak.Chyba zrobiło się już zbyt pózno albo wypiłem zadużo brandy.Poza tym był starym człowiekiem, a teraz już gonie ma wśród nas.Wracając do wcześniejszego tematu, Brunetti zapytał: Co pan mu powiedział podczas tej sprzeczki? To, co się zwykle mówi w takich sytuacjach odparłSantore znużonym głosem. Nazwałem go kłamcą, a on na-zwał mnie pedałem.Potem rzuciłem parę przykrych uwag natemat muzyki i jego sposobu dyrygowania, a on odpowiedziałmi tym samym, krytykując mój sposób wyreżyserowaniaspektaklu.Nic szczególnego. Umilkł i opadł na oparcie fote-la.56 Czy pan mu groził?Santore rzucił Brunettiemu ostre spojrzenie, nie kryjączdumienia tym pytaniem. On był starcem. Czy zmartwił się pan wiadomością o jego śmierci?Również i to pytanie zaskoczyło reżysera.Zastanowił sięchwilę, zanim odpowiedział: Tak, ale nie ze względu na niego samego, lecz jego żonę.Dla niej będzie to. Nie dokończył zdania. Oczywiście,bardzo zmartwiłem się jego śmiercią jako muzyka.Był stary ijego kariera już się kończyła.Sądzę, że wiedział o tym. Co pan ma na myśli? Jego sposób dyrygowania.Nie czuło się dawnej wspa-niałości, dawnego ognia.Nie jestem muzykiem, więc trudnomi wyrazić się precyzyjnie.Ale czegoś tam brakowało. Prze-rwał i potrząsnął głową. Sam nie wiem.Może mówię tak,powodowany gniewem. Rozmawiał pan z kimś na ten temat? Nie.Nie wnosi się skarg na Boga. Po chwili milczeniapowiedział: Rozmawiałem o tym z Flavią. Z signorą Petrelli? Tak. I co odpowiedziała? Pracowała z nim przedtem dość często, jak sądzę.Mar-twiła się zmianą, jaka w nim zaszła, i raz poruszyła ten tematw rozmowie ze mną. Co powiedziała? Nic konkretnego.Tyle tylko, że ma poczucie, jakby pra-cowała z młodym dyrygentem, kimś o małym doświadczeniu.57 Czy ktoś jeszcze zwrócił na to uwagę? Nie, przynajmniej nie w rozmowie ze mną. Czy pana przyjaciel Saverio był na dzisiejszym spekta-klu? Saverio jest w Neapolu odparł zimno Santore. Ach tak. To pytanie było niewłaściwe.Nastrój blisko-ści i bezpośredniości prysł. Jak długo pozostanie pan w We-necji? Zwykle wyjeżdżam po udanej premierze.Ale śmierćHelmuta skomplikowała sytuację.Pewno zostanę tu przezkilka dni do chwili, gdy nowy dyrygent w pełni zaznajomi sięz tą inscenizacją. Kiedy Brunetti nic na to nie odpowiedział,zapytał: Czy będę mógł wkrótce wrócić do Florencji? Kiedy? Za trzy, cztery dni.Muszę zobaczyć przynajmniej jedenspektakl pod batutą nowego dyrygenta.Potem chciałbym po-jechać do domu. Nie ma powodu zatrzymywać tu pana. Brunetti wstał. Proszę tylko zostawić nam adres, pod którym możemy panazastać.Może pan podać go któremuś z moich ludzi jutro wteatrze. Wyciągnął rękę.Santore wstał i uścisnęli sobie dło-nie. Dziękuję za brandy i życzę powodzenia z Agamemno-nem.Santore przyjął podziękowanie z uśmiechem.Brunetti wy-szedł, nic więcej nie mówiąc.Rozdział 5Brunetti postanowił wrócić do domu na piechotę, by nacie-szyć się rozgwieżdżonym niebem i pustymi ulicami.Zatrzy-mał się na chwilę przed hotelem, aby w myślach zmierzyćróżne drogi do domu.Na mapie miasta, zakodowanej w pa-mięci każdego wenecjanina, zobaczył, że najkrótsza drogawiedzie przez most Rial to.Przeszedł na drugą stronę CampoSan Fantin i znalazł się w labiryncie wąskich uliczek, którewiły się aż do mostu.Ponieważ nikogo nie spotkał, miał nie-zwykłe wrażenie, że śpiące miasto należy całkowicie do niego.Przy San Luca minął aptekę, jedno z nielicznych miejsc otwar-tych całą noc, nie licząc dworca kolejowego, gdzie spali bez-domni i umysłowo chorzy.I tak doszedł nad brzeg kanału, mając po prawej stroniemost Rialto.Z oddali widać było jego typowo wenecką archi-tekturę, wyniosłą i lekką, ale z bliska okazywało się, że jestmocno osadzona w mule.Na moście minął opustoszałe sklepiki tworzące targowisko.Zwykle człowiek cierpiał krzyżowe męki, przeciskając sięprzez zatłoczoną uliczkę i tłumy turystów ściśniętych międzystraganami z warzywami po jednej stronie i sklepikami peł-nymi tandetnych pamiątek po drugiej.Owej nocy miał całymost dla siebie i mógł swobodnie nim przejść.59W pewnej odległości przed nim, na środku uliczki, stałapara kochanków, przyklejonych do siebie biodro w biodro,ślepych na otaczające ich piękno, choć kto wie, czy nie będą-cych jednak pod jego wpływem.Przy zegarze skręcił w lewo, zadowolony, że jest już pra-wie pod domem.Po pięciu minutach znalazł się przy swoimulubionym sklepie, kwiaciarni Biancat, której witryny co-dziennie tryskały pięknem.Tej nocy za zawilgoconymi szy-bami pyszniły się herbaciane róże, stojące w cebrzykach, natle pęków bladego jaśminu.Szybkim krokiem przeszedł obokdrugiej wystawy, zastawionej wampirowatymi orchideami,które zawsze mgliście kojarzyły się mu z kanibalizmem.Otworzył drzwi palazzo, w którym mieszkał, zbierając wsobie siły jak zawsze gdy był zmęczony do pokonaniadziewięćdziesięciu czterech stopni prowadzących do mieszka-nia na czwartym piętrze.Poprzedni właściciel wybudował tomieszkanie nielegalnie ponad trzydzieści lat temu, zwyczajniedodając jeszcze jedną kondygnację do stojącego budynku i nieprzejmując się załatwianiem żadnych oficjalnych pozwoleń.Ten fakt został jakoś ukryty, gdy Brunetti kupował to miesz-kanie dziesięć lat temu.Od tego czasu komisarz żył niemal wciągłym strachu, że dostanie formalny nakaz zalegalizowaniastanu faktycznego.Drżał na myśl, że może go czekać herkule-sowa praca, jakiej wymaga zdobycie pozwoleń potwierdzają-cych istnienie mieszkania i jego prawo do przebywania w nim.To, że stoją ściany, a on ma w nich swój dom, było bez zna-czenia.Aapówki na pewno by go zrujnowały.Otworzył drzwi, ciesząc się ciepłem i zapachami, które ko-jarzyły mu się z tym mieszkaniem: wonią lawendy, wosku ijedzenia gotowanego w kuchni, w głębi.Ta mieszanka zapa-chów stanowiła dla niego choć nie potrafił wytłumaczyć60sobie powodów takiego odczucia dowód istnienia normalno-ści w morzu obłędu, z jakim codziennie miał do czynienia wpracy. To ty, Guido?! zawołała Paola z salonu.Kogóż to może oczekiwać o drugiej nad ranem przyszłomu na myśl, ale nie powiedział tego głośno. Tak! odkrzyknął.Dopiero gdy zrzucił buty i zdjąłpłaszcz, zdał sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony. Masz ochotę na herbatę? Paola wyszła do korytarza ilekko pocałowała go w policzek.Kiwnął głową, nie starając się ukryć przed nią zmęczenia.Poszedł za nią do kuchni i przysunął sobie krzesło, a ona na-pełniła czajnik i postawiła go na kuchence [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Nie, tonie jest tak.Chyba zrobiło się już zbyt pózno albo wypiłem zadużo brandy.Poza tym był starym człowiekiem, a teraz już gonie ma wśród nas.Wracając do wcześniejszego tematu, Brunetti zapytał: Co pan mu powiedział podczas tej sprzeczki? To, co się zwykle mówi w takich sytuacjach odparłSantore znużonym głosem. Nazwałem go kłamcą, a on na-zwał mnie pedałem.Potem rzuciłem parę przykrych uwag natemat muzyki i jego sposobu dyrygowania, a on odpowiedziałmi tym samym, krytykując mój sposób wyreżyserowaniaspektaklu.Nic szczególnego. Umilkł i opadł na oparcie fote-la.56 Czy pan mu groził?Santore rzucił Brunettiemu ostre spojrzenie, nie kryjączdumienia tym pytaniem. On był starcem. Czy zmartwił się pan wiadomością o jego śmierci?Również i to pytanie zaskoczyło reżysera.Zastanowił sięchwilę, zanim odpowiedział: Tak, ale nie ze względu na niego samego, lecz jego żonę.Dla niej będzie to. Nie dokończył zdania. Oczywiście,bardzo zmartwiłem się jego śmiercią jako muzyka.Był stary ijego kariera już się kończyła.Sądzę, że wiedział o tym. Co pan ma na myśli? Jego sposób dyrygowania.Nie czuło się dawnej wspa-niałości, dawnego ognia.Nie jestem muzykiem, więc trudnomi wyrazić się precyzyjnie.Ale czegoś tam brakowało. Prze-rwał i potrząsnął głową. Sam nie wiem.Może mówię tak,powodowany gniewem. Rozmawiał pan z kimś na ten temat? Nie.Nie wnosi się skarg na Boga. Po chwili milczeniapowiedział: Rozmawiałem o tym z Flavią. Z signorą Petrelli? Tak. I co odpowiedziała? Pracowała z nim przedtem dość często, jak sądzę.Mar-twiła się zmianą, jaka w nim zaszła, i raz poruszyła ten tematw rozmowie ze mną. Co powiedziała? Nic konkretnego.Tyle tylko, że ma poczucie, jakby pra-cowała z młodym dyrygentem, kimś o małym doświadczeniu.57 Czy ktoś jeszcze zwrócił na to uwagę? Nie, przynajmniej nie w rozmowie ze mną. Czy pana przyjaciel Saverio był na dzisiejszym spekta-klu? Saverio jest w Neapolu odparł zimno Santore. Ach tak. To pytanie było niewłaściwe.Nastrój blisko-ści i bezpośredniości prysł. Jak długo pozostanie pan w We-necji? Zwykle wyjeżdżam po udanej premierze.Ale śmierćHelmuta skomplikowała sytuację.Pewno zostanę tu przezkilka dni do chwili, gdy nowy dyrygent w pełni zaznajomi sięz tą inscenizacją. Kiedy Brunetti nic na to nie odpowiedział,zapytał: Czy będę mógł wkrótce wrócić do Florencji? Kiedy? Za trzy, cztery dni.Muszę zobaczyć przynajmniej jedenspektakl pod batutą nowego dyrygenta.Potem chciałbym po-jechać do domu. Nie ma powodu zatrzymywać tu pana. Brunetti wstał. Proszę tylko zostawić nam adres, pod którym możemy panazastać.Może pan podać go któremuś z moich ludzi jutro wteatrze. Wyciągnął rękę.Santore wstał i uścisnęli sobie dło-nie. Dziękuję za brandy i życzę powodzenia z Agamemno-nem.Santore przyjął podziękowanie z uśmiechem.Brunetti wy-szedł, nic więcej nie mówiąc.Rozdział 5Brunetti postanowił wrócić do domu na piechotę, by nacie-szyć się rozgwieżdżonym niebem i pustymi ulicami.Zatrzy-mał się na chwilę przed hotelem, aby w myślach zmierzyćróżne drogi do domu.Na mapie miasta, zakodowanej w pa-mięci każdego wenecjanina, zobaczył, że najkrótsza drogawiedzie przez most Rial to.Przeszedł na drugą stronę CampoSan Fantin i znalazł się w labiryncie wąskich uliczek, którewiły się aż do mostu.Ponieważ nikogo nie spotkał, miał nie-zwykłe wrażenie, że śpiące miasto należy całkowicie do niego.Przy San Luca minął aptekę, jedno z nielicznych miejsc otwar-tych całą noc, nie licząc dworca kolejowego, gdzie spali bez-domni i umysłowo chorzy.I tak doszedł nad brzeg kanału, mając po prawej stroniemost Rialto.Z oddali widać było jego typowo wenecką archi-tekturę, wyniosłą i lekką, ale z bliska okazywało się, że jestmocno osadzona w mule.Na moście minął opustoszałe sklepiki tworzące targowisko.Zwykle człowiek cierpiał krzyżowe męki, przeciskając sięprzez zatłoczoną uliczkę i tłumy turystów ściśniętych międzystraganami z warzywami po jednej stronie i sklepikami peł-nymi tandetnych pamiątek po drugiej.Owej nocy miał całymost dla siebie i mógł swobodnie nim przejść.59W pewnej odległości przed nim, na środku uliczki, stałapara kochanków, przyklejonych do siebie biodro w biodro,ślepych na otaczające ich piękno, choć kto wie, czy nie będą-cych jednak pod jego wpływem.Przy zegarze skręcił w lewo, zadowolony, że jest już pra-wie pod domem.Po pięciu minutach znalazł się przy swoimulubionym sklepie, kwiaciarni Biancat, której witryny co-dziennie tryskały pięknem.Tej nocy za zawilgoconymi szy-bami pyszniły się herbaciane róże, stojące w cebrzykach, natle pęków bladego jaśminu.Szybkim krokiem przeszedł obokdrugiej wystawy, zastawionej wampirowatymi orchideami,które zawsze mgliście kojarzyły się mu z kanibalizmem.Otworzył drzwi palazzo, w którym mieszkał, zbierając wsobie siły jak zawsze gdy był zmęczony do pokonaniadziewięćdziesięciu czterech stopni prowadzących do mieszka-nia na czwartym piętrze.Poprzedni właściciel wybudował tomieszkanie nielegalnie ponad trzydzieści lat temu, zwyczajniedodając jeszcze jedną kondygnację do stojącego budynku i nieprzejmując się załatwianiem żadnych oficjalnych pozwoleń.Ten fakt został jakoś ukryty, gdy Brunetti kupował to miesz-kanie dziesięć lat temu.Od tego czasu komisarz żył niemal wciągłym strachu, że dostanie formalny nakaz zalegalizowaniastanu faktycznego.Drżał na myśl, że może go czekać herkule-sowa praca, jakiej wymaga zdobycie pozwoleń potwierdzają-cych istnienie mieszkania i jego prawo do przebywania w nim.To, że stoją ściany, a on ma w nich swój dom, było bez zna-czenia.Aapówki na pewno by go zrujnowały.Otworzył drzwi, ciesząc się ciepłem i zapachami, które ko-jarzyły mu się z tym mieszkaniem: wonią lawendy, wosku ijedzenia gotowanego w kuchni, w głębi.Ta mieszanka zapa-chów stanowiła dla niego choć nie potrafił wytłumaczyć60sobie powodów takiego odczucia dowód istnienia normalno-ści w morzu obłędu, z jakim codziennie miał do czynienia wpracy. To ty, Guido?! zawołała Paola z salonu.Kogóż to może oczekiwać o drugiej nad ranem przyszłomu na myśl, ale nie powiedział tego głośno. Tak! odkrzyknął.Dopiero gdy zrzucił buty i zdjąłpłaszcz, zdał sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony. Masz ochotę na herbatę? Paola wyszła do korytarza ilekko pocałowała go w policzek.Kiwnął głową, nie starając się ukryć przed nią zmęczenia.Poszedł za nią do kuchni i przysunął sobie krzesło, a ona na-pełniła czajnik i postawiła go na kuchence [ Pobierz całość w formacie PDF ]