[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A więc mnie zwolnisz, wiedziałem! Jednak ani przez chwilę sobie nie pomyśl, żenie będę się starał o prawa do albumów Johna Denvera.Zarezerwuję sobieprzynajmniej prawo do cotygodniowych wizyt, żeby ich słuchać. Co z tymi kartami przeznaczenia?  zapytał Frank.Lizzie odwróciła pierwszą z nich. To jest to, co cię może spotkać najlepszego  powiedziała. Karta ukazywała otoczony murem ogród.Rosły w nim krzewy róż, a cały środekzajmował zegar słoneczny.Na ławce pod murem siedział uśmiechnięty człowiek, aobok niego siedziała uśmiechnięta kobieta.U ich stóp klęczało dziecko, grające wdiabolo, dwiema pałeczkami i metalową szpulką.Mężczyzna miał na głowienadzwyczajny kapelusz ze spiralnymi rogami, co sprawiało, że wyglądał jak demon.Jego ubranie ozdobione było rysunkami szeroko otwartych oczu.Kobieta byłaspokojna i piękna, ubrana w sari, które odsłaniało jej lewą pierś. No i co to znaczy? Ta karta oznacza ponowne zjednoczenie rodziny i przebaczenie.W niedługimczasie będziesz znów miał wszystkich, których kochasz, przy sobie, będziesz żyłbezpiecznie i pogodnie. Twój gust w kwestii ubrań odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni  dodał Mo.Jednak zawsze będziesz dobrze zaopatrzony we wschodnie przyodziewki.Lizzie odwróciła drugą kartę.Ta przedstawiała dwóch zmagających sięwojowników, zwartych tak ciasno, że trudno było dostrzec, która ręka należy dokogo.Pierwszy z nich był przystojny i postawny, na głowie miał hełm ze skrzydłami.Drugi był powykręcany, miał demoniczne oczy i hełm w kształcie gigantycznegochrabąszcza.Mężczyzn otaczały języki ognia, a niebo nad nimi było pełne błysków igromów.Dopiero przyjrzawszy się uważnie rysunkowi, Frank dostrzegł, że torsy obuprzebija ta sama włócznia. To jest to najgorsze, co ci się może przydarzyć  powiedziała Lizzie. Pokonaszmężczyznę, którego nienawidzisz najbardziej ze wszystkich, zapłacisz za to jednakstraszną cenę. Albo to, albo przydarzy ci się przykry wypadek z jakimś gejem w roli głównej wtrącił Mo. Mo  upomniała go Lizzie. To jest poważna sprawa.Karty Gargi zawszeukazują przyszłość bardzo dokładnie.Nie używam ich często tylko dlatego, żewykładanie ich zajmuje bardzo dużo czasu. Może i są dokładne  odezwał się Frank  ale żadna z tych kart przeznaczeniawiele nie znaczy.Ja i Margot faktycznie jesteśmy w separacji, Danny nie żyje, Zwinkisą zawieszone.I jak tu marzyć o łączności z najbliższymi i pomyślnym życiu?  Wziąłdo ręki drugą kartę. Jeśli chodzi o nią& Nie nienawidzę nikogo, z wyjątkiem Mo,kiedy pisze bardziej zabawne sceny niż ja. Piątek, 28 września, godz.11.52Kiedy wszyscy troje usiedli w fotelach, wypili po trzy kawy i powyrzucalipapierowe kubki do kartonu po pączkach cynamonowych, wzięli się wreszcie ostrodo pisania.Brakowało ośmiu minut do południa, gdy mieli gotową przerobioną scenękoncertu, naszkicowaną przez Lizzie.W końcu sam Mo przyznał, że jest  prawiewesoła.Powiedziawszy to, zaniósł się dzikim śmiechem, uderzając pięścią w biurkoi tupiąc nogami w podłogę. Umieram!  zawołał, z trudem łapiąc oddech. Wiesz, co zrobiłaś, Lizzie?Zabiłaś mnie.Zadzwonił telefon.Frank podniósł słuchawkę i usłyszał głos Daphne: Pan Bell? Był telefon do pana, ale rozmówca się rozłączył. Czy wiesz, kto to był? Kobieta.Powiedziała, że ktoś koniecznie musi się z panem zobaczyć.Jest naparkingu.Powiedziała, że to bardzo pilne. Nie przedstawiła się? Nie, powiedziała tylko tyle:  Proszę przekazać panu Bellowi, że ktoś musi się znim pilnie zobaczyć na parkingu.Sprawa bardzo ważna.Zmarszczywszy czoło, Frank powoli odłożył słuchawkę i podszedł do okna.Wyjrzał na parking, jednak w pierwszej chwili nie zobaczył nikogo oprócz dostawcy zPizza Hut, który wysiadał właśnie z samochodu.Ale po chwili w pobliżu schodówprowadzących do portierni ujrzał drobną sylwetkę kryjącą się w cieniu. Danny  wyszeptał.W jednej chwili wezbrała w nim nadzieja, że tym razem jestto prawdziwy Danny, a nie inny duch, podszywający się pod niego.Rzucił kartki ze scenariuszem na biurko Lizzie, ruszył biegiem do drzwi. Co się stało?  zawołała Lizzie ze zdziwieniem. Czyżbyś był aż tak zazdrosny?! Przepraszam, będę z powrotem za minutę.Ktoś na mnie czeka& Muszę gozobaczyć.Lizzie i Mo wymienili skonsternowane spojrzenia.Frank tymczasem pobiegłkorytarzem w kierunku klatki schodowej.Na schodach niemal zderzył się zchłopakiem z Pizza Hut, wchodzącym na górę.Chłopak miał włosy ostrzyżone najeża, ciemne okulary i niósł dużą torbę posiadającą izolację termiczną. Bell, Cohen i Fries?  zapytał, patrząc na niemal przejrzysty, przetłuszczony kwitdostawczy. Piąte drzwi na prawo.Frank jak szalony zbiegł ze schodów, przebiegł przez hall i wybiegł z budynkufrontowymi drzwiami.Biegnąc przez parking, musiał jeszcze ustąpić drogi jakiemuśgarderobianemu, który pchał przed sobą wózek pełen sukien balowych.Kiedy dotarłdo portierni, Danny ego już nie było.Zatrzymał się na schodach, ciężko dysząc irozglądając się dookoła.Minął go elektryk w koszulce z napisem Z  Archiwum X.Za pas miał powtykanekombinerki i mnóstwo śrubokrętów. Nie widział pan tutaj małego chłopca?  zapytał go Frank. Ośmiolatek, zbrązowymi włosami, w niebieskim ortalionie. Elektryk zmrużył oczy, jakby zaczął myśleć tak intensywnie jak nigdy dotąd. Nie, proszę pana  odparł w końcu. Nikogo takiego nie widziałem.Frank szybko obszedł z zewnątrz całą portiernię, ale po Dannym nie było nawetśladu.Albo zniknął, albo się gdzieś schował.Dlaczego w ogóle się pojawił? I ktotelefonował do biura, mówiąc, że Frank ma pilnie zejść na parking? Kobieta? Jakakobieta?Wciąż krążył po parkingu, kiedy jego wzrok spoczął na brązowej hondzie, którąprzyjechał dostawca z Pizza Hut, ten sam chłopak, który pytał o jego biuro.Aprzecież ani on, ani Mo, ani Lizzie nie zamawiali pizzy!Poczuł tak mocne ukłucie w piersi, że przez moment obawiał się, iż dopadł goatak serca.Odwrócił się i z przerażeniem spojrzał na okna swojego biura.W jednymz nich dostrzegł Mo.Stał z rękami złożonymi na piersiach i palił cygaro.Frank zacząłgwałtownie machać rękami i krzyczeć: Mo! Mo! Wynoś się stamtąd, na miłość boską! Chłopak od pizzy! Mo, to chłopakod pizzy!  Jak szalony wbiegł z powrotem do budynku.Przebiegając przez hali,krzyknął do recepcjonistki:  Policja! Niech pani dzwoni po policję! I pogotowie!Mamy tutaj bombę! Co takiego?  zdziwiła się recepcjonistka i popatrzyła na niego zniedowierzaniem. Bomba!  wrzasnął, lecz jego głos zabrzmiał w hallu już znacznie słabiej, gdyżbiegł po schodach. Piątek, 28 września, godz.12.01Lizzie zapaliła kolejnego papierosa. Nie jestem pewna, czy babcia Dusty ego powinna umierać na raka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl