[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Burnagiel majaczył.Gorączka nie ustępowała, Złamana ręka sczerniała, jakby wskutek gangreny.Plichta i kapitan Pilewicz czuwali przy nim na zmianę, ale niewiele mogli pomóc w tych warunkach.Temperatura wewnątrz baraku wahała się między zerem a kilku stopniami mrozu.Przez nieszczelne ściany ze skrzyń i pak wiało nieustannie.Cały barak trząsł się i drżał od podmuchów wichury, jakby miał zostać lada chwila zniesiony.Zapas węgla topniał w żelaznych piecykach, które trzeba było ciągle przenosić z miejsca na miejsce, bo rozpalały się do czerwoności i zapadały głęboko w lód, a mimo to zimno dokuczało wszystkim.Prąd niósł lodową wyspę to w tę, to w ową stronę.Raz zbliżali się do Wysp Nowosyberyjskich, raz oddalali się ku północy, raz płynęli na wschód, ale zawsze w takiej odległości od brzegów, że nie można było myśleć o dotarciu do nich samolotem.Pewnej nocy nagły alarm postawił wszystkich na nogi.Lód pękał z wielkim hukiem i szczelinami buchała woda, podmywając barak.Między nim a radiostacją utworzyła się rysa szeroka na dwa metry, tryskająca raz po raz wodą i pianą w miarę jak rozłupana płyta lodowa schodziła się lub rozstępowała.Pilewicz kazał natychmiast przenosić radiostację.Ale większość ludzi nie ruszyła się z miejsca.Byli już do niczego.Było im wszystko jedno, co się stanie z radiostacją, skoro nie można porozumieć się ze światem za jej pośrednictwem.Zwątpili w to, że ten świat istnieje i że im pomoże.Ci, którzy jeszcze niezupełnie poddali się depresji, zawahali się także.Szczelina rozszerzała się i zwężała.Fale biły w lód, obie części lodowego pola wpadały na siebie z trzaskiem, bryzgając wodą, i rozstępowały się, ukazując czarną otchłań.Można było jeszcze przedostać się z baraku do radiostacji, ale czy będzie można powrócić?Stali niezdecydowani nad zrębem.Niektórzy poszli po bosaki i deski, aby zbudować pomost, ale nikt nie śpieszył się zbytnio.Wtedy Plichta zdecydował się ostatecznie.Rozpędził się i skoczył na drugą stronę.Ktoś wołał za nim, ale on nie oglądał się już, tylko biegł w kierunku masztów, dobrze widocznych na tle nieba.Nie będę prosił o pomoc dla siebie — myślał.— Tu jest czterdziestu dziewięciu ludzi.Nie zastanawiał się nad tym, czy jego wezwanie dotrze tam, dokąd powinno.Miałpełną głowę urywanych zdań i słów, które tylekroć powtarzał nieprzytomny Burnagiel.Trzeba było to zrobić.Czy nie za późno? — zadał sobie pytanie.Przyśpieszył kroku.Lód grzmiał i trzeszczał.Wichura wyła nad pustą przestrzenią.Szumiało i huczało morze.Dopadł namiotu zawianego śniegiem i wpełzł do środka.Szmidt i Kawka nie spali.W kilku słowach powiedział im, co się dzieje.Kawka, blady i wynędzniały, chciał zaraz uciekać do obozu.— Nie damy rady — powtarzał w kółko.— Nie damy rady.— Na pewno nie damy, jak się pan będzie mazgaił — powiedział Szmidt.— Dosyćtych lamentów.Niech pan idzie tam po sanie i niech panu kapitan da ze czterechłudzi; tylko nie żadnych niedołęgów — ludzi!Kawka zamilkł i skwapliwie zbierał się do wyjścia.Widać było, że tu nie wróci.Gdy opuścił namiot, Plichta wyłuszczył swoją sprawę.Szmidt wysłuchał go do końca, nie przerywając ani razu.Potem zastanowił się przez chwilę i powiedział:— To jest zupełnie wbrew przepisom.Nie powinienem wysyłać żadnych depesz, októrych nie wie kapitan.Adam zasępił się.Nie przypuszczał, żeby Szmidt tak potraktował tę sprawę.— Ale — ciągnął dalej telegrafista — okoliczności są wyjątkowe.No, cóż? Niechpan zanotuje treść i nazwiska.Może akurat te depesze zostaną odebrane? Tylko niech się pan śpieszy.Plichta usiadł na wywróconej do góry dnem skrzynce i ściągnął rękawice.— Wiedziałem, że pan nie odmówi — powiedział.— Niech pan pisze — przynaglał go Szmidt.Po chwili depesze pomknęły wprzestrzeń.„Zawiadomić Jerzego Greya w Polsce".„Zawiadomić StefanaWireckiego".„Zawiadomić Józefa Bielaka, Polskie Linie Lotnicze".„Zawiadomić Andrzeja Kramera".„Adam Plichta z «trzynastki orląt» wzywa pomocy".„SOS------SOS------SOS"------„Rozbitkowie z s/s Junaka II 78° 13' szerokości północnej.przypuszczalnie 170°długości wschodniej".„SOS------SOS------ SOS"------Sygnały Morse'a, brzęczące szybko, urywanie, kropki i kreski pierzchały spod palców Szmidta i niesione falami elektromagnetycznymi biegły w świat.Plichta nałożył drugą parę słuchawek i siedział nieruchomo przed odbiornikiem,wpatrzony w dobroduszną twarz telegrafisty.„Halo, Jerzy Grey! Halo, trzynastka ze «szkoły orląt» Jerzego Greya! SOS------SOS------SOS"------„Prosimy wszystkie stacje o powtórzenie naszych sygnałów.Tu Adam Plichta.78°13' Nord i 170° Ost na krze lodowej.SOS------SOS-------SOS"-------Szmidt skończył nadawać i ze słuchawkami na uszach czekał.Przestrajał odbiornik nawszystkie możliwe długości fal, słuchał i stroił znowu.Potem powtórzył depesze po angielsku, po niemiecku i po rosyjsku.I znów stroił, znów słuchał, znów czekał.Minuty uciekały szybko.Lada chwila powinien był nadejść Pilewicz z ludźmi i saniami.Z daleka grzmiały lody.Wicher wył i wstrząsał namiotem.Lód pod nogami drżał,zdawał się kołysać i usuwać.Wtem wśród trzasków i gwizdów w słuchawkach, poprzez łomot wiatru i hukpękającego lodu, Plichta usłyszał słowa wypowiadane jakimś obcym głosem wniezrozumiałym języku.Wydało mu się, że jedno spośród wielu tych słów zabrzmiało jak Junak, inne — jakby Grey.Chwycił Szmidta za ramię i ścisnął z całej siły.Ale Szmidt nie zrozumiał, o co mu chodzi i przekręcił gałkę strojącą.Słowa rozwiały się i zgasły.Musiałem się przesłyszeć — pomyślał Adam.Tymczasem w słuchawkach raz niżej, raz wyżej, jęczały kropki i kreski, głuszone co chwila trzaskami i szmerami wyładowań elektrycznych.— Mówi Moskwa — powiedział głośno Szmidt.— Teraz Sztokholm.Teraz.TerazMukden, zdaje się.Zaczął szybko notować.Plichta spoglądał mu przez ramię.Szereg liter tworzyłniezrozumiałe słowo.Po jakiemu to jest? — zastanawiał się.— e-y-i u-n-a — Na sześć liter pięćsamogłosek.W tej samej chwili Szmidt napisał siódmą literę: -k, i spojrzał na Adama.— Nie rozumiem — Plichta pokręcił głową i wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Burnagiel majaczył.Gorączka nie ustępowała, Złamana ręka sczerniała, jakby wskutek gangreny.Plichta i kapitan Pilewicz czuwali przy nim na zmianę, ale niewiele mogli pomóc w tych warunkach.Temperatura wewnątrz baraku wahała się między zerem a kilku stopniami mrozu.Przez nieszczelne ściany ze skrzyń i pak wiało nieustannie.Cały barak trząsł się i drżał od podmuchów wichury, jakby miał zostać lada chwila zniesiony.Zapas węgla topniał w żelaznych piecykach, które trzeba było ciągle przenosić z miejsca na miejsce, bo rozpalały się do czerwoności i zapadały głęboko w lód, a mimo to zimno dokuczało wszystkim.Prąd niósł lodową wyspę to w tę, to w ową stronę.Raz zbliżali się do Wysp Nowosyberyjskich, raz oddalali się ku północy, raz płynęli na wschód, ale zawsze w takiej odległości od brzegów, że nie można było myśleć o dotarciu do nich samolotem.Pewnej nocy nagły alarm postawił wszystkich na nogi.Lód pękał z wielkim hukiem i szczelinami buchała woda, podmywając barak.Między nim a radiostacją utworzyła się rysa szeroka na dwa metry, tryskająca raz po raz wodą i pianą w miarę jak rozłupana płyta lodowa schodziła się lub rozstępowała.Pilewicz kazał natychmiast przenosić radiostację.Ale większość ludzi nie ruszyła się z miejsca.Byli już do niczego.Było im wszystko jedno, co się stanie z radiostacją, skoro nie można porozumieć się ze światem za jej pośrednictwem.Zwątpili w to, że ten świat istnieje i że im pomoże.Ci, którzy jeszcze niezupełnie poddali się depresji, zawahali się także.Szczelina rozszerzała się i zwężała.Fale biły w lód, obie części lodowego pola wpadały na siebie z trzaskiem, bryzgając wodą, i rozstępowały się, ukazując czarną otchłań.Można było jeszcze przedostać się z baraku do radiostacji, ale czy będzie można powrócić?Stali niezdecydowani nad zrębem.Niektórzy poszli po bosaki i deski, aby zbudować pomost, ale nikt nie śpieszył się zbytnio.Wtedy Plichta zdecydował się ostatecznie.Rozpędził się i skoczył na drugą stronę.Ktoś wołał za nim, ale on nie oglądał się już, tylko biegł w kierunku masztów, dobrze widocznych na tle nieba.Nie będę prosił o pomoc dla siebie — myślał.— Tu jest czterdziestu dziewięciu ludzi.Nie zastanawiał się nad tym, czy jego wezwanie dotrze tam, dokąd powinno.Miałpełną głowę urywanych zdań i słów, które tylekroć powtarzał nieprzytomny Burnagiel.Trzeba było to zrobić.Czy nie za późno? — zadał sobie pytanie.Przyśpieszył kroku.Lód grzmiał i trzeszczał.Wichura wyła nad pustą przestrzenią.Szumiało i huczało morze.Dopadł namiotu zawianego śniegiem i wpełzł do środka.Szmidt i Kawka nie spali.W kilku słowach powiedział im, co się dzieje.Kawka, blady i wynędzniały, chciał zaraz uciekać do obozu.— Nie damy rady — powtarzał w kółko.— Nie damy rady.— Na pewno nie damy, jak się pan będzie mazgaił — powiedział Szmidt.— Dosyćtych lamentów.Niech pan idzie tam po sanie i niech panu kapitan da ze czterechłudzi; tylko nie żadnych niedołęgów — ludzi!Kawka zamilkł i skwapliwie zbierał się do wyjścia.Widać było, że tu nie wróci.Gdy opuścił namiot, Plichta wyłuszczył swoją sprawę.Szmidt wysłuchał go do końca, nie przerywając ani razu.Potem zastanowił się przez chwilę i powiedział:— To jest zupełnie wbrew przepisom.Nie powinienem wysyłać żadnych depesz, októrych nie wie kapitan.Adam zasępił się.Nie przypuszczał, żeby Szmidt tak potraktował tę sprawę.— Ale — ciągnął dalej telegrafista — okoliczności są wyjątkowe.No, cóż? Niechpan zanotuje treść i nazwiska.Może akurat te depesze zostaną odebrane? Tylko niech się pan śpieszy.Plichta usiadł na wywróconej do góry dnem skrzynce i ściągnął rękawice.— Wiedziałem, że pan nie odmówi — powiedział.— Niech pan pisze — przynaglał go Szmidt.Po chwili depesze pomknęły wprzestrzeń.„Zawiadomić Jerzego Greya w Polsce".„Zawiadomić StefanaWireckiego".„Zawiadomić Józefa Bielaka, Polskie Linie Lotnicze".„Zawiadomić Andrzeja Kramera".„Adam Plichta z «trzynastki orląt» wzywa pomocy".„SOS------SOS------SOS"------„Rozbitkowie z s/s Junaka II 78° 13' szerokości północnej.przypuszczalnie 170°długości wschodniej".„SOS------SOS------ SOS"------Sygnały Morse'a, brzęczące szybko, urywanie, kropki i kreski pierzchały spod palców Szmidta i niesione falami elektromagnetycznymi biegły w świat.Plichta nałożył drugą parę słuchawek i siedział nieruchomo przed odbiornikiem,wpatrzony w dobroduszną twarz telegrafisty.„Halo, Jerzy Grey! Halo, trzynastka ze «szkoły orląt» Jerzego Greya! SOS------SOS------SOS"------„Prosimy wszystkie stacje o powtórzenie naszych sygnałów.Tu Adam Plichta.78°13' Nord i 170° Ost na krze lodowej.SOS------SOS-------SOS"-------Szmidt skończył nadawać i ze słuchawkami na uszach czekał.Przestrajał odbiornik nawszystkie możliwe długości fal, słuchał i stroił znowu.Potem powtórzył depesze po angielsku, po niemiecku i po rosyjsku.I znów stroił, znów słuchał, znów czekał.Minuty uciekały szybko.Lada chwila powinien był nadejść Pilewicz z ludźmi i saniami.Z daleka grzmiały lody.Wicher wył i wstrząsał namiotem.Lód pod nogami drżał,zdawał się kołysać i usuwać.Wtem wśród trzasków i gwizdów w słuchawkach, poprzez łomot wiatru i hukpękającego lodu, Plichta usłyszał słowa wypowiadane jakimś obcym głosem wniezrozumiałym języku.Wydało mu się, że jedno spośród wielu tych słów zabrzmiało jak Junak, inne — jakby Grey.Chwycił Szmidta za ramię i ścisnął z całej siły.Ale Szmidt nie zrozumiał, o co mu chodzi i przekręcił gałkę strojącą.Słowa rozwiały się i zgasły.Musiałem się przesłyszeć — pomyślał Adam.Tymczasem w słuchawkach raz niżej, raz wyżej, jęczały kropki i kreski, głuszone co chwila trzaskami i szmerami wyładowań elektrycznych.— Mówi Moskwa — powiedział głośno Szmidt.— Teraz Sztokholm.Teraz.TerazMukden, zdaje się.Zaczął szybko notować.Plichta spoglądał mu przez ramię.Szereg liter tworzyłniezrozumiałe słowo.Po jakiemu to jest? — zastanawiał się.— e-y-i u-n-a — Na sześć liter pięćsamogłosek.W tej samej chwili Szmidt napisał siódmą literę: -k, i spojrzał na Adama.— Nie rozumiem — Plichta pokręcił głową i wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]