[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cios był dobrze wymierzony i podwójny, bo po pierwsze - zawierał przymówkę do małego wzrostu rycerza, a po wtóre - do jego afektu dla księżniczki Barbary Zbaraskiej.Pan Wołodyjowski kochał się naprzód w starszej Annie, ale gdy tę zaswatano, przebolał i w cichości ofiarował serce Barbarze sądząc, że nikt się tego nie domyśla.Więc też, gdy o tym od Anusi zasłyszał, choć to niby szermierz pierwszej wody i na szable, i na słowa, skonfundował się tak, że języka w gębie zapomniał, i tylko jąkał nie do rzeczy:- Waćpanna także mierzysz wysoko, bo tak właśnie, jak głowa pana.Podbipięty.- Wyższy on istotnie od waćpana i mieczem, i polityką - odparła rezolutna dziewczyna.- Dziękuję-ć też, żeś mi go przypomniał.Dobrze i tak!To rzekłszy zwróciła się ku Litwinowi:- Mości panie, zbliż się jeno waćpan.Chcę też i ja mieć swojego rycerza, a już nie wiem, czybym mogła na mężniejszej piersi oną szarfę przewiązać.Pan Podbipięta oczy wytrzeszczył jakby nie wierząc sobie, czy dobrze słyszy, nareszcie jak rzuci się na kolana, aż podłoga zatrzeszczała:- Dobrodziko moja! dobrodziko!Anusia przewiązała szarfę, a potem małe rączki jej znikły całkiem pod płowymi wąsami pana Longina, rozległo się tylko mlaskanie i mruczenie, którego słuchając pan Wołodyjowski rzekł do porucznika Migurskiego:- Przysiągłbyś, że niedźwiedź pszczoły psowa i miód wyjada.Po czym odszedł z pewną złością, bo czuł w sobie Anusine żądło, a przecie kochał się w niej także swego czasu.Ale już też i książę począł się z księżną żegnać - i w godzinę później dwór ruszył do Turowa, wojska zaś ku Prypeci.W nocy na przeprawie, gdy budowano tratwy do przeniesienia dział, a usarie pilnowały robót, rzekł pan Longinus do Skrzetuskiego:- Ot, braciaszku, nieszczęście!- Coć się stało? - pytał namiestnik.- A to te wieści z Ukrainy!- Jakie?- Powiadali przecie Zaporożcy, że Tuhaj-bej odszedł z ordą do Krymu.- To i cóż z tego? Na to przecie nie będziesz płakał.- Owszem, braciaszku, boś mnie powiedział - i miałeś słuszność - co? - że kozackich głów liczyć nie mogę, a skoro Tatarzy odeszli, tak skądże ja wezmę trzech głów pogańskich? gdzie ich szukać będę? A mnie one, ach, jak potrzebne!Skrzetuski, choć sam strapiony, uśmiechnął się i odrzekł:- Zgaduję, o co ci chodzi, bom widział, jak cię dziś na rycerza pasowano.Na to pan Longinus ręce złożył:- Tak, bo po cóż dłużej i skrywać, polubiłem, braciaszku, polubiłem.Ot, nieszczęście!- Nie martw się.Nie wierzę ja w to, by Tuhaj-bej już odszedł, a zresztą będziesz miał pogaństwa jak tych komarów nad głową.Rzeczywiście całe chmury komarów unosiły się nad końmi i ludźmi, bo wojska weszły w kraj błot nieprzebytych, lasów bagnistych, łąk rozmiękłych, rzek, rzeczek i strumieni, w kraj pusty, głuchy, jedną puszczą szumiący, o którego mieszkańcach mawiano w owych czasach:Dał dla córeczkiSzlachcic HołotaDziegciu dwie beczki,Grzybów wianuszek,Wiunów garnuszekI lechę błota.Na błocie owym rosły wprawdzie nie tylko grzyby, ale wbrew owym rytmom i wielkie fortuny pańskie.Wszelako w tej chwili ludzie książęcy, którzy w znacznej części wychowali się i wyrośli na suchych, wysokich stepach zadnieprzańskich, nie chcieli oczom własnym wierzyć.Wszakżeż i tam były miejscami bagna i lasy, ale tu cały kraj zdawał się jednym bagnem.Noc była pogodna, jasna - i przy blasku księżyca, jak okiem sięgnąć, nie zajrzałeś sążnia suchego gruntu.Kępy tylko czerniły się nad wodą, lasy zdawały się z wody wyrastać, woda chlupotała pod nogami końskimi, wodę wyciskały koła wozów i armat.Wurcel wpadł w desperację.„Dziwny pochód - mówił - pod Czernihowem groził nam ogień, a tu woda nas zalewa.” Rzeczywiście ziemia wbrew przyrodzeniu nie dawała tu stałej podpory nogom, ale gięła się, trzęsła, jakby się chciała rozstąpić i pochłonąć tych, co się po niej poruszali.Wojska przez Prypeć przeprawiały się cztery dni, potem niemal codziennie trzeba było przebywać rzeki i rzeczułki płynące w rozkisłym gruncie.A nigdzie mostu.Lud cały na łodziach, w szuhalejach.Po kilku dniach wszczęły się i mgły, i deszcze.Ludzie dobywali ostatnich sił, by się na koniec wydostać z tych zaklętych okolic.A książę śpieszył, pędził.Kazał walić całe lasy, układać drogi z okrąglaków i szedł naprzód.Żołnierz też widząc, jak nie szczędził sił własnych, jak od rana do nocy był na koniu, wojska sprawował, nad pochodem czuwał, wszystkim osobiście zawiadywał - nie śmiał szemrać, choć trud był prawie nad siły.Od rana do nocy lgnąć i moknąć - oto był wspólny los wszystkich.Koniom róg począł złazić z kopyt, wiele ich od armat odpadło, więc piechota i dragoni Wołodyjowskiego sami ciągnęli działa.Najgórniejsze pułki, jako usarie Skrzetuskiego, Zaćwilichowskíego i pancerni, brali się do siekier dla moszczenia dróg.Był to sławny pochód o chłodzie, wodzie i głodzie, w którym wola wodza i zapał żołnierzy łamały wszystkie przeszkody.Nikt tędy dotychczas nie odważył się z wiosny, przy rozlaniu wód, wojsk prowadzić.Szczęściem pochód nie był ani razu żadnym napadem przerwany.Lud tam cichy, spokojny, nie myślał o buncie, a choć później podburzany przez Kozaków i zachęcany przykładem, nie chciał garnąć się pod ich znaki.Toż i teraz spoglądał sennym okiem na przechodzące zastępy rycerzy, którzy wynurzali się z borów i bagien, jakby zaklęci, a przechodzili jak sen; dostarczał przewodników, spełniał cicho i posłusznie wszystko, czego od niego żądano.Co widząc książę powściągał surowie wszelką swawolę żołnierską i nie płynęły za wojskiem jęki ludzkie, przekleństwa i narzekania, a gdy po przejściu wojsk została w jakiej dymnej wiosce wieść, że to kniaź Jarema przechodził, ludzie potrząsali głowami.„Wże win dobryj!” - mówili sobie z cicha.Na koniec po dwudziestu dniach nadludzkich trudów i wysileń wychyliły się wojska książęce w kraj zbuntowany.„Jarema ide! Jarema ide!” - rozlegało się po całej Ukrainie, aż hen, po Dzikie Pola, do Czehryna i Jahorliku.„Jarema ide!” - rozlegało się po miastach, wsiach, chutorach i pasiekach i na tę wieść kosy, widły i noże wypadały z rąk chłopskich, twarze bladły, kupy swawolne pomykały nocami ku południowi jak stada wilków przed odgłosem rogów myśliwskich; Tatar zabłąkany dla grabieży zeskakiwał z konia i ucho co chwila do ziemi przykładał; w nie zdobytych jeszcze zamkach i zameczkach bito w dzwony i śpiewano Te Deum laudamus!A ów groźny lew położył się na progu zbuntowanego kraju i odpoczywał.Siły zbierał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl