X




[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteś taka niewinna.- Pokręcił głową.- Nie boiszsię, że mógłbym cię czymś zarazić? - Nie czekając naodpowiedz, kontynuował: - Oczywiście nie zarażę.Od�kąd się rozstaliśmy, nie byłem z żadną kobietą.- Ja też z nikim nie byłam.- Nie musiałaś mi tego mówić.- Zawahał się.- Je�stem jedynym mężczyzną, z którym spałaś?Milczała.- Powiedz - poprosił cicho. 142 LAURIEPAIGEPragnął to usłyszeć z jej ust.Potwierdzenia i zapew�nienia.Zamknęła oczy.- Co chcesz usłyszeć?- Nic.Cieszę się, że tu jesteś.Mamy przed sobą całąnoc.I to było ważne.Nie plany, strategie, kalkulacje czydrogi ucieczki, lecz on, ona i to, co ich łączy.Wiła się, jęczała z rozkoszy, a on całował ją tak, jakbyod tego zależało jego życie.Jakby dziś miał nastąpić ko�niec świata.Ponure wspomnienia odleciały.Tylko Maya potrafiła to sprawić. ROZDZIAA �SMYDeszcz padał przez całą noc; rano wciąż siąpił.W drodze powrotnej niewiele w samochodzie rozma�wiali.Maya siedziała zamyślona.Nagle przyszło jej dogłowy, że nazwa Hacienda de Alegria nie bardzo pasujedo posiadłości Coltonów, albowiem radość całkiem znik�nęła z ich życia.- Jakie to smutne.- zaczęła.Drake oderwał na moment wzrok od szarej, ponurejszosy.- Co? - zapytał.Wraz z nastaniem poranka przyszło opamiętanie.Znów trzezwym okiem patrzyli na siebie i na rzeczywi�stość.Wczorajsze miłosne uniesienia stanowiły wytchnie�nie, jednorazową ucieczkę przed prozą życia.- %7łe wszystko musi się zmieniać.Na przykład twoirodzice.- Ucichła, jakby nagle zdała sobie sprawę, żemoże nie jest to najlepszy temat do rozmowy.- Nie sądzę, aby byli ze sobą szczęśliwi.- Mają mnóstwo zmartwień.Najpierw strzelanina,potem porwanie, śledztwo, ciągłe wizyty policji.- Podobno kłopoty powinny zbliżać do siebie ludzi.Maya zignorowała ironiczny tan. 144 LAURIEPAIGE- Różnie to bywa.Jednych zbliżają, innych oddalają.Ale nie ma się czemu dziwić.Wydaje mi się, że nawetgdy nic złego się nie dzieje, utrzymanie małżeństwa jestrzeczą niesłychanie trudną.Przez kilka minut jechali w ciszy.- Parę razy usiłowałem to wczoraj powiedzieć, alemi nie dałaś - oznajmił w końcu Drake.- Uważam, żepowinniśmy spróbować.- Czego? Małżeństwa?- Tak.Przez wzgląd na Marissę.- To nie fair - zaprotestowała.- A co jest fair?Przeszkadzała jej nuta rezygnacji w jego głosie.- Posłuchaj, Drake.Dziecko potrzebuje poczucia bez�pieczeństwa.Mała wyczułaby, gdybyśmy byli nieszczę�śliwi.Zrobiłby się jej mętlik w głowie.- Dlaczego zakładasz, że bylibyśmy nieszczęśliwi?Wczoraj przeżyliśmy razem fantastyczny wieczór.Na samo wspomnienie przeszył ją dreszcz.To byłamagia, te pocałunki, delikatne pieszczoty, leciutkie muś�nięcia.Tak, wczoraj byli szczęśliwi.Lecz z nastaniem śwituznów się pojawił chłód i dystans.Na tym polegał całyproblem: gdy zaczynał się dzień, niczym fala przypływuwracały troski i kłopoty.Pragnęła pocieszyć Drake'a, zapewnić, że wszystkosię ułoży, ale nie umiała.Komplikacje wydawały sięjej nie do pokonania.Wiedziała, że wystarczy, aby sze�pnęła jedno słowo, a Drake natychmiast przystąpi dodziałania.Do południa byliby mężem i żoną.Ale potem KOCHANKA Z CHARAKTEREM 145co? Czy w ich życiu zagościłaby radość, uśmiech, po�goda?Serce waliło jej jak młotem.Aączyła ich szalona na�miętność, łączyło również dziecko.Czy na dziecku i na�miętności można zbudować trwały i szczęśliwy związek?Nie miała pojęcia, a nie lubiła ryzyka.- Chyba milej myśleć o tym, jak mogłoby być wspa�niale, niż na własnej skórze poznać smak porażki.- To prawda - przyznał.Nie mogła znieść smutku w jego głosie.- Ale moi rodzice są złym przykładem - kontynuo�wał.- Popatrz na swoich.Kochają się, mimo upływutylu lat.Nigdy nie widziałem, aby kiedykolwiek krzywona siebie spojrzeli, nie mówiąc już o jakichś kłótniach.Nie zdołała powściągnąć uśmiechu.- Z kłótniami to przesada, w końcu nie są święci.Raztatuś skrytykował sos, że jest za ostry.Mama chwyciłamiskę i cisnęła ją do kosza na śmieci.Nie odzywali siędo siebie przez cały posiłek.Pózniej, kiedy Lana i ja le�żałyśmy już w łóżkach, słyszałyśmy, jak chichoczą we�soło.Drake oderwał wzrok od szosy.- Pogodzili się.Dali sobie buzi i puścili urazy w nie�pamięć - rzekł ochrypłym głosem.Patrzył na nią tak jak wczoraj.Jakby chciał zapamiętaćkażdy centymetr jej ciała.- A my, Mayu? - spytał cicho.- Czy wczoraj myteż się pogodziliśmy?Pytanie zbiło ją z tropu.- Nie byliśmy skłóceni - odparła. 146 LAURIE PAIGE- Wiesz, o co mi chodzi.- O twoje wyrzuty sumienia?Zamyślił się.- Tak.Jak by nie było, wyjechałem.Zostałaś sama.I sama musiałaś stawić wszystkiemu czoło.Swoim ro�dzicom, moim, miasteczku.- To teraz nie ma znaczenia.- Wzruszyła ramionami.- Przekonałam się, że jestem silna i trudno mnie złamać.Każdy dzień przynosi nowe wyzwania.- A czy z każdym dniem jest coraz łatwiej?- Tak - odrzekła, uświadamiając sobie, że to prawda.Przyjrzała się profilowi Drake'a.Czuła, że pytanie madrugie dno.- Co cię niepokoi, Drake? Chodzi ci o mnie?Jeśli tak, to naprawdę nie masz powodu do obaw.Damsobie radę, nawet gdybym nie miała nikogo do pomocy.Od dziesięciu lat systematycznie oszczędzam.Trochę siętego uzbierało.A kiedy uzyskam dyplom, bez trudu znaj�dę pracę.Może nie dorobię się fortuny, ale zapewnię Ma-rissie w miarę dostatnie życie.- A jeżeli będę chciał ci pomóc?- Jak? Przysyłając pieniądze?- Chociażby.- Dziecko potrzebuje czegoś więcej.Same pieniądzenie wystarczą.- Jestem gotów być pełnoetatowym ojcem.I mężem.Przełknęła ślinę.- To znaczy, że ja i Marissa możemy z tobą zamie�szkać? Wszędzie z tobą jezdzić?- Nie bardzo.- zaczął, po czym urwał.Jego przy�stojną twarz wykrzywił grymas.- Zrozum, jeżdżę w nie- KOCHANKA Z CHARAKTEREM 147bezpieczne rejony świata.Czasem siedzę tam przez wielemiesięcy.- A inni? Też jeżdżą sami, bez rodzin?- Różnie to bywa.- Ale ty byś swojej rodziny nie zabierał?Potwierdził skinieniem głowy.- Facetowi, z którym współpracowałem, terroryściwysadzili w powietrze dom.Naprawdę lepiej, żeby żonyi dzieci nie towarzyszyły nam podczas misji.- Słusznie.Jak to ująłeś w liście sprzed prawie roku:w twoim życiu nie ma miejsca na rodzinę - rzekła, sta�rając się nie pokazać, jak bardzo zabolały ją te słowa.Przez kilka minut nie odzywał się.- Tak mi się wydawało - oznajmił w końcu.- Aleteraz musimy myśleć o dziecku.- Marissa jest moja, Drake.Nie próbuj mi jej odebrać.Wciąż mam ten list, nie wyrzuciłam go.Jeśli trzeba bę�dzie, przedstawię go w sądzie.Zamiast złości poczuł tkliwość.- Bronisz małej jak lwica swego lwiątka - powiedziałcicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl