[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed domem czeka dwu ludzi.Odprowadząpanów do samego krańca doliny.Wstaliśmy z krzeseł, a Karol już na progu odwrócił się i rzekł: Postąpił pan bezprawnie i odpowiedzialność za to spadnie na pana. Jestem pewien, że jej podołam.%7łegnam panów.Opuściliśmy gabinet.W sekretariacie sterczało dwu zbrojnych drabów o twarzach, któremogą się pojawić w jakimś koszmarnym śnie.Eileen udawała, że coś pilnie czyta.Musiała jużwiedzieć o wszystkim.Jakże wiele teraz od niej zależało! Czy domyśli się, że powinna wysłaćLudwika na przełęcz?Przed domkiem dyrektora stały cztery konie.Wsiedliśmy na swoje, a nasi dozorcy krok w.krok za nami.Tak dotarliśmy do granicy doliny.Czekałem, co teraz nastąpi.Ale nic nienastąpiło.Strażnicy przepuścili nas bez słowa, a jadący za nami  wstrzymali wierzchowce.Widać Willburn albo bardzo pewien był siebie, albo liczył się jednak z funkcją szeryfa.Ani nasprzecież uwięził, ani nie polecił odprowadzić do Peace Village!Jechaliśmy z początku wolnym kłusem, pózniej pognaliśmy galopem.Po godzinie takiejjazdy Karol zatrzymał konia. Wyciągnij lornetkę, Janie.Długo spoglądałem przez szkła, ale ani w pobliżu, ani w dalszej okolicy nic nie dostrzegłem.Zeskoczyliśmy z siodeł.Trawa rosła prawie do wysokości piersi, więc nawet konia  bez jezdzca trudno było z większej odległości wypatrzyć. Siadaj, Janie.Poczekamy trochę.%7łeby sprawdzić, czy jednak nie ruszyli naszym śladem. Willburn zareagował bardzo ostro  stwierdziłem melancholijnie. Przewidywałem to, pamiętasz? Oczywiście.Ale teraz to już prawdziwa wojna. A czegoś się spodziewał? Rzecz w tym, aby rozegrała się możliwie bezkrwawo.Willburnnie ustąpi wobec żadnych słownych perswazji.To taki typ człowieka.Skapituluje tylko przedsiłą.Nie możemy już wjechać do doliny.To diabelnie utrudni całą sprawę. Przesadzasz.Możemy się tam dostać w każdej chwili, chociaż to ryzykowne. Którędy? Tą samą drogą, jaką wędruje Ludwik. Prawda  przypomniałem sobie. Ale, kto wie, może zbyt pospiesznie zadałeś mu takkłopotliwe pytanie? Może należało jeszcze z tym zaczekać? W jakim celu? Nie wolno trzymać Rączej Antylopy z jego wojownikami zbyt długo w tymniebezpiecznym terenie.Jeśli działać, to jak najszybciej. Jednakże. nie ustępowałem  pytanie postawione Willburnowi było fanfaronadą alboprowokacją.Ostatecznie, można się go było w ogóle o nic nie pytać.Wiadomo, że wtargnął tubez niczyjej zgody. Tak przypuszczałem.Pewności żadnej.Zresztą.jako szeryf, staram się trzymać przepisówprawa.Dlatego właśnie musiałem oficjalnie zadać takie pytanie.Ostrzegłem Willburna przedkonsekwencjami i to było zgodne z prawem.Pomyśl chwilkę, a przyznasz mi rację. Wydaje mi się, że to, czego wymaga się w cywilizowanych stronach, tu nie musi byćprzestrzegane. Proszę, proszę.Co za podział! Jeśli mnie pamięć nie myli, jeszcze nie tak dawnouważałeś, że trzeba Willburna zapytać. Prawda  odparłem zmieszany. Jednakże sytuacja nasza przedstawiała się wtedyinaczej. Sytuacje zawsze się zmieniają, Janie.Cała mądrość polega na tym, aby w poręprzystosować się do takich zmian.I nie dać się zaskoczyć. Pewnie, pewnie. I dodałem tonem gorzkiej ironii  Ech, mieliśmy spędzić wOklahomie przyjemne miesiące odpoczynku. Więc uważasz, Janie, że należało przyglądać się biernie, jak Komanczów pozbawiąwłasności? A zresztą naprawdę bezpieczeństwo Peace Village zależy od tego, czy tu wybuchnie jakaś ruchawka, czy nie. Zgadzam się w tym punkcie.Uważam jednak nadal, że zbyt pospieszyłeś się z tympytaniem.No, ale stało się. Dalsza rozmowa na ten temat wydała mi się jałowym sporem,więc tylko machnąłem ręką:  Ruszajmy, Karolu.Bardzo się niepokoję o Carra i tamtych.Willburn mógł przedsięwziąć jakieś dodatkowe środki ostrożności.Gdyby tak natrafił natropy Indian. Lepiej, żeby jego ludzie znalezli tropy Indian, niż gdyby mieli przyjechać za nami wprostna przełęcz.Odczekajmy jeszcze trochę.No, więc czekaliśmy  na mój rozum  aż za długo.Wreszcie wskoczyliśmy na siodła.Preria nadal była dokoła pusta.Ale to jeszcze nie uspokoiło Karola.Dlatego jadąc ku dolinie,kluczyliśmy jak lis ścigany przez gończe psy.Zacieraliśmy ślady niejeden raz i niejeden razprzystawali, by przez lornetki prześledzić horyzont.Dotarliśmy do celu dopiero nocą.Wypatrzyłnas w ciemnościach indiański wartownik, poznał i odprowadził pod sam szczyt wzgórza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl