[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wytrzepując łupiny do wiadra wody z takim trudem zdobytej nie zauważyłem, żewraz z obierkami wpadł tam kawałek mydła, jaki miałem ukryty w zakamarkachpasia-ka.Koledzy dziwili się, że gotująca się zupa miała pełno piany nawierzchu.Zbierając ją skrzętnie, domyśliłem się w końcu, że to moje rozgotowanemydło.Na szczęście był to mały kawałeczek, którym oszczędnie gospodarowałem.Oczywiście nie zdradziłem się z tym faktem przed kolega-mi. Zupa" śmierdziałamydlinami, mimo to połowę za-wartości wiadra zjedliśmy.Resztę wspaniałomyślnieodda-liśmy muzułmanom, którym aż oczy wychodziły na widok nas zajadającychsię.Ale na tym zapasy się wyczerpały.Przed nami znowu było widmo głodu.Podczas jednego z apelów, wybierano znowu chętnych i zdolnych do pracy.Bojącsię, że możemy być rozpoznani jako złodzieje kartofli, z uczuciem strachu,jednak zgłosi-liśmy się całą piątką.Sądziliśmy, że pójdziemy zaraz do pracy.Tymczasem przeniesiono nas do odległego o kilka-set metrów obozu, o któregoistnieniu wiedzieliśmy, my-śleliśmy jednak, że są to koszary SS.Na bramie wejściowej był napis Arbeitslager Webe-lin".Obóz był maleńki, kilkazaledwie baraków, wcale przyzwoitych, z oknami i łóżkami wewnątrz.W porówna-niuz poprzednim ten obóz wydawał się komfortowy.Była nawet umywalnia z kurkami, zktórych płynęła czysta woda.Być może, że ta obfitość wody stała się przyczynąmojej biegunki.Odwodniony organizm łaknął wody, toteż piłem ją bez opamiętania,gasząc ustawiczne pragnienie.Nie głodowaliśmy tutaj jak w poprzednim obozie.Do pracy wychodziliśmy niedaleko, właśnie tam, gdzie przed dwoma czy trzemadniami ładowaliśmy na rolwagę ziemniaki, dzięki którym nie zginęliśmy z głodu.Teraz likwidowaliśmy kopce brukwi, marchwi pastewnej i kartofli, łądując je dopodstawionych tu towarowych wagonów.Nasze łóżka wypełnione były ziemniakami.Po pracy przy- rządzaliśmy je na różne sposoby.Ponieważ miałem durch-fal,przypiekałem je na węgiel.Niewiele mi to jednak po-402.mogło.Biegunka męczyła mnie okropnie.Opadałem z sił w dodatku zauważyłem, żeopuchły mi bardzo nogi, do tego stopnia, iż musiałem przeciąć nożem cholewki, boobrzmiałe łydki już nie mieściły się w nich.Prawdziwe przerażenie ogarnęło mnienazajutrz, kiedy zauważyłem, że normalny durchfal przemienił się w krwawąbiegunkę.To już był koniec! Mogłem wytrzymać najwyżej jeszcze trzy, cztery dnimaksimum, co wiedziałem z doświadcze-nia, obserwując kiedyś jeszcze w Oświęcimiudurchfalow-ców.Jedynym ratunkiem mogła być jeszcze ścisła gło-dówka i węgiel,bo o żadnych lekach nie było w tych wa-runkach nawet mowy.Dwa dni postu iwielkie ilości na węgiel spalonego chleba zrobiły swoje.Krwawa biegunkaustąpiła, ale nogi miałem nadal opuchnięte jak baniaki.Z trudem je dzwigałem,tak byłem osłabiony.Do pracy nie poszedłem.Chowałem się pod łóżko, wiedząc,czym to grozi w razie odkrycia.Udało się.W ciągu dnia poczułem wyraznąpoprawę.Wieczorem nawet zjadłem trochę kar-tofli upieczonych na blaszeżelaznego piecyka.Tej nocy jakoś nie mogliśmy usnąć.Z dala grzmiała artyleria.Nad ciemnymhoryzontem błądziły światła re-flektorów.Rano nie wyszliśmy do pracy.W południe uszykowano nas do wymarszu z obozu.%7łelazny zapas kartofli rozdzie-liliśmy między siebie.Na parę dni starczy.Nieuszliśmy daleko.W sosnowym lesie stał długi pociąg towarowy Było to to samomiejsce, w którym dwa tygodnie temu wy-ładowano nas po pięciodniowej podróży.Kilkadziesiąt by-dlęcych wagonów było już załadowanych więzniami z po-przedniegoobozu.Nas wpakowano do jednego z wyjąt-kowo dużych wagonów w pobliżulokomotywy.Zaraz urządziliśmy się, zawieszając hamaki" w poprzek wago-nu.Zrodek jak zwykle zajmowali esesmani.Było ich dwóch.Jeden starszy itęgi o poczciwej gębie bawarskiego chłopa, drugi młodszy, ponury i złośliwy.Widać było, że tych dwóch nie lubi się.Siedzieli na długiej ławce, tarasu-jącejotwarte drzwi wagonu.Pod ławką leżał pies, do którego ten młodszy czuleprzemawiał, podtykając mu pod nos surowe mięso.Miał tego pełne wiadro.Naprośbę jednego z nas, by dał nam kawałek ochłapa, warknął jak zły pies, nieprzestając karmić przeżartego już pupi-la, ze wstrętem odwracającego głowęod podtykanego mu mięsiwa.403.W końcu psu zaczęło się odbijać,po czym wyrzygał się.Musieliśmy po nim sprzątnąć.Bawarczyk z odrazą i nie ukrywaną nienawiściąspoglądał na swego kolegę i prze-karmionego psa.Gdy tylko się ściemniło, pociągruszył.Zasnęliśmy szybko, zmęczeni poprzednią nie przespaną nocąRozdział CVObudził nas chłód poranku.Ku niezmiernemu zdziwie-niu spostrzegliśmy, żestoimy w tym samym lasku, gdzie wieczorem nas załadowano.Teraz kazano wysiadać.Po chwili byliśmy z powrotem w dużym obozie, tak przypo-minającym Birkenau.Lager był przepełniony.Od czasu jak przeniesiono nas do arbeitslagru, przybyłytysiące wię-zniów spędzonych tu z różnych stron.Większość koczo-wała naobszernym polu rozciągającym się od baraków aż do szosy odgrodzonej od obozudrucianym parkanem, Niektórzy gromadzili się wokół ognisk, które wolno byłozapalić, inni wałęsali się dużymi grupkami, polując na nie-licznych więzniówprzyprowadzonych tej nocy z jakiegoś obozu, gdzie zostali obdarowani paczkamiCzerwonego Krzyża, na ich zgubę niestety.Bo jeśli nie oddał ktośpaczki dobrowolnie, zabierano mu ją siłą.Ci, którzy zdążyli je spożyć,znalezli ciche, zdawałoby się, schronienie w latrynach, męczeni biegunką, cozresztą nie przeszka-dzało im dalej konsumować resztek tłustości zawartych wpaczkach.Oszalała z głodu banda wpadała do latryn, gdzie po krótkiejbezpardonowej walce, zdobywszy nie do-jedzone resztki, topiła nieszczęśników wdołach kloacz-nych.Byli też tacy, którzy zadowalali się ludzką padliną,walającą się niemal na każdym kroku.Właśnie w tej chwili kapowie prowadzili kanibala" do sterty trupów, z których jeden, pozbawiony pośladków, stał sięofiarą lu-dożercy.Po chwili jego zwłoki leżały obok trupa z wycię-tymipośladkami.Jeden z więzniów ściągał już z niego do-bre jeszcze buty.W oboziepanowało bezprawie.Kapowie, załatwiwszy ludożercę, zniknęli gdzieś, esesmanomzaś stojącym na swych wieżach obojętne było, co działo się w łaggrze.Ogniskpaliło się coraz więcej.Aatwo było się domyślić, skąd więzniowie biorąpodpałkę.Poszliśmy w ślad za nimi.404.W mgnieniu oka rozebraliśmy jedną z buks na opuszczo-nym bloku.Wyszukawszysobie ustronne miejsce w najda- lej wysuniętym odcinku obozu, rozpaliliśmyogień.Zapach pieczonych kartofli zwabił tłumy, otaczające nas teraz cia-snympierścieniem.Krążyli wokół jak zgłodniałe szakale, oczekując stosownegomomentu, by rzucić się na nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wytrzepując łupiny do wiadra wody z takim trudem zdobytej nie zauważyłem, żewraz z obierkami wpadł tam kawałek mydła, jaki miałem ukryty w zakamarkachpasia-ka.Koledzy dziwili się, że gotująca się zupa miała pełno piany nawierzchu.Zbierając ją skrzętnie, domyśliłem się w końcu, że to moje rozgotowanemydło.Na szczęście był to mały kawałeczek, którym oszczędnie gospodarowałem.Oczywiście nie zdradziłem się z tym faktem przed kolega-mi. Zupa" śmierdziałamydlinami, mimo to połowę za-wartości wiadra zjedliśmy.Resztę wspaniałomyślnieodda-liśmy muzułmanom, którym aż oczy wychodziły na widok nas zajadającychsię.Ale na tym zapasy się wyczerpały.Przed nami znowu było widmo głodu.Podczas jednego z apelów, wybierano znowu chętnych i zdolnych do pracy.Bojącsię, że możemy być rozpoznani jako złodzieje kartofli, z uczuciem strachu,jednak zgłosi-liśmy się całą piątką.Sądziliśmy, że pójdziemy zaraz do pracy.Tymczasem przeniesiono nas do odległego o kilka-set metrów obozu, o któregoistnieniu wiedzieliśmy, my-śleliśmy jednak, że są to koszary SS.Na bramie wejściowej był napis Arbeitslager Webe-lin".Obóz był maleńki, kilkazaledwie baraków, wcale przyzwoitych, z oknami i łóżkami wewnątrz.W porówna-niuz poprzednim ten obóz wydawał się komfortowy.Była nawet umywalnia z kurkami, zktórych płynęła czysta woda.Być może, że ta obfitość wody stała się przyczynąmojej biegunki.Odwodniony organizm łaknął wody, toteż piłem ją bez opamiętania,gasząc ustawiczne pragnienie.Nie głodowaliśmy tutaj jak w poprzednim obozie.Do pracy wychodziliśmy niedaleko, właśnie tam, gdzie przed dwoma czy trzemadniami ładowaliśmy na rolwagę ziemniaki, dzięki którym nie zginęliśmy z głodu.Teraz likwidowaliśmy kopce brukwi, marchwi pastewnej i kartofli, łądując je dopodstawionych tu towarowych wagonów.Nasze łóżka wypełnione były ziemniakami.Po pracy przy- rządzaliśmy je na różne sposoby.Ponieważ miałem durch-fal,przypiekałem je na węgiel.Niewiele mi to jednak po-402.mogło.Biegunka męczyła mnie okropnie.Opadałem z sił w dodatku zauważyłem, żeopuchły mi bardzo nogi, do tego stopnia, iż musiałem przeciąć nożem cholewki, boobrzmiałe łydki już nie mieściły się w nich.Prawdziwe przerażenie ogarnęło mnienazajutrz, kiedy zauważyłem, że normalny durchfal przemienił się w krwawąbiegunkę.To już był koniec! Mogłem wytrzymać najwyżej jeszcze trzy, cztery dnimaksimum, co wiedziałem z doświadcze-nia, obserwując kiedyś jeszcze w Oświęcimiudurchfalow-ców.Jedynym ratunkiem mogła być jeszcze ścisła gło-dówka i węgiel,bo o żadnych lekach nie było w tych wa-runkach nawet mowy.Dwa dni postu iwielkie ilości na węgiel spalonego chleba zrobiły swoje.Krwawa biegunkaustąpiła, ale nogi miałem nadal opuchnięte jak baniaki.Z trudem je dzwigałem,tak byłem osłabiony.Do pracy nie poszedłem.Chowałem się pod łóżko, wiedząc,czym to grozi w razie odkrycia.Udało się.W ciągu dnia poczułem wyraznąpoprawę.Wieczorem nawet zjadłem trochę kar-tofli upieczonych na blaszeżelaznego piecyka.Tej nocy jakoś nie mogliśmy usnąć.Z dala grzmiała artyleria.Nad ciemnymhoryzontem błądziły światła re-flektorów.Rano nie wyszliśmy do pracy.W południe uszykowano nas do wymarszu z obozu.%7łelazny zapas kartofli rozdzie-liliśmy między siebie.Na parę dni starczy.Nieuszliśmy daleko.W sosnowym lesie stał długi pociąg towarowy Było to to samomiejsce, w którym dwa tygodnie temu wy-ładowano nas po pięciodniowej podróży.Kilkadziesiąt by-dlęcych wagonów było już załadowanych więzniami z po-przedniegoobozu.Nas wpakowano do jednego z wyjąt-kowo dużych wagonów w pobliżulokomotywy.Zaraz urządziliśmy się, zawieszając hamaki" w poprzek wago-nu.Zrodek jak zwykle zajmowali esesmani.Było ich dwóch.Jeden starszy itęgi o poczciwej gębie bawarskiego chłopa, drugi młodszy, ponury i złośliwy.Widać było, że tych dwóch nie lubi się.Siedzieli na długiej ławce, tarasu-jącejotwarte drzwi wagonu.Pod ławką leżał pies, do którego ten młodszy czuleprzemawiał, podtykając mu pod nos surowe mięso.Miał tego pełne wiadro.Naprośbę jednego z nas, by dał nam kawałek ochłapa, warknął jak zły pies, nieprzestając karmić przeżartego już pupi-la, ze wstrętem odwracającego głowęod podtykanego mu mięsiwa.403.W końcu psu zaczęło się odbijać,po czym wyrzygał się.Musieliśmy po nim sprzątnąć.Bawarczyk z odrazą i nie ukrywaną nienawiściąspoglądał na swego kolegę i prze-karmionego psa.Gdy tylko się ściemniło, pociągruszył.Zasnęliśmy szybko, zmęczeni poprzednią nie przespaną nocąRozdział CVObudził nas chłód poranku.Ku niezmiernemu zdziwie-niu spostrzegliśmy, żestoimy w tym samym lasku, gdzie wieczorem nas załadowano.Teraz kazano wysiadać.Po chwili byliśmy z powrotem w dużym obozie, tak przypo-minającym Birkenau.Lager był przepełniony.Od czasu jak przeniesiono nas do arbeitslagru, przybyłytysiące wię-zniów spędzonych tu z różnych stron.Większość koczo-wała naobszernym polu rozciągającym się od baraków aż do szosy odgrodzonej od obozudrucianym parkanem, Niektórzy gromadzili się wokół ognisk, które wolno byłozapalić, inni wałęsali się dużymi grupkami, polując na nie-licznych więzniówprzyprowadzonych tej nocy z jakiegoś obozu, gdzie zostali obdarowani paczkamiCzerwonego Krzyża, na ich zgubę niestety.Bo jeśli nie oddał ktośpaczki dobrowolnie, zabierano mu ją siłą.Ci, którzy zdążyli je spożyć,znalezli ciche, zdawałoby się, schronienie w latrynach, męczeni biegunką, cozresztą nie przeszka-dzało im dalej konsumować resztek tłustości zawartych wpaczkach.Oszalała z głodu banda wpadała do latryn, gdzie po krótkiejbezpardonowej walce, zdobywszy nie do-jedzone resztki, topiła nieszczęśników wdołach kloacz-nych.Byli też tacy, którzy zadowalali się ludzką padliną,walającą się niemal na każdym kroku.Właśnie w tej chwili kapowie prowadzili kanibala" do sterty trupów, z których jeden, pozbawiony pośladków, stał sięofiarą lu-dożercy.Po chwili jego zwłoki leżały obok trupa z wycię-tymipośladkami.Jeden z więzniów ściągał już z niego do-bre jeszcze buty.W oboziepanowało bezprawie.Kapowie, załatwiwszy ludożercę, zniknęli gdzieś, esesmanomzaś stojącym na swych wieżach obojętne było, co działo się w łaggrze.Ogniskpaliło się coraz więcej.Aatwo było się domyślić, skąd więzniowie biorąpodpałkę.Poszliśmy w ślad za nimi.404.W mgnieniu oka rozebraliśmy jedną z buks na opuszczo-nym bloku.Wyszukawszysobie ustronne miejsce w najda- lej wysuniętym odcinku obozu, rozpaliliśmyogień.Zapach pieczonych kartofli zwabił tłumy, otaczające nas teraz cia-snympierścieniem.Krążyli wokół jak zgłodniałe szakale, oczekując stosownegomomentu, by rzucić się na nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]