[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwykle wypędzałem ją zmyśli przy pierwszym przebłysku wspomnienia, ale tej nocypozwoliłem jej pozostać, a spoglądając na znajomą drogę wijącąsię między zagajnikami i pastwiskami, wyobrażałem sobie, żesiedzi obok mnie w jeepie. Jedziemy do domu.Trwa właśnie jedna z tychprzyjemnych chwil ciszy.Godzinę pózniej wchodzimy razem przezfrontowe drzwi mojego domu.Rzucasz płaszcz na ławkę przyfortepianie, a ja idąc do kuchni po butelkę wina, chwytam twojespojrzenie i widzę, że tej nocy wcale nie myślisz o winie.A zatembez muzyki czy świec, bez przerwy na odświeżenie się, idziemy nagórę do sypialni i kochamy się, zasypiamy, budzimy się izaczynamy od nowa, i znów zasypiamy.Tej nocy budzę się jeszczeraz, czuję twój oddech obok mnie i uśmiecham się na myśl ozrobieniu śniadania.Rano jesteś wyśmienitym towarzystwem przykawie, oboje siedzimy w szlafrokach, jezioro migocze w porannymsłońcu." Mówiłem na głos do pustego fotela, a do Davidsonpozostało jeszcze piętnaście mil.Niedawno usłyszałem, że Karen czyta rękopisy dla małegowydawnictwa w Bostonie i mieszka z rzecznikiem patentowym.Zamierzali się pobrać w Boże Narodzenie na Bermudach. Spróbuj tak, Andy: około dwudziestej trzydzieści otworzyszfrontowe drzwi, wejdziesz do swojego domu i pójdziesz prosto nagórę, do łóżka.Samotnie.Nie będziesz miał nawet ochoty sięnapić".***Obudził mnie rozdzierający uszy ryk muzyki ze stereo wsalonie piętro niżej.Głośniki nastawione na pełny regulatorwypełniały dom Milesem Davisem.Była druga nad ranem.Leżałem bez ruchu pod nakryciem, w całkowitej ciemności,myśląc: Ktoś jest w domu.Jeżeli włączysz światło, zobaczysz gostojącego w nogach łóżka, a jeśli się poruszysz, on dowie się, żenie śpisz, i cię zabije.Proszę, Boże, niech się okaże, że to jakiśskok napięcia albo że coś nawaliło w obwodach.Tylko że ja niemam płyty Milesa Davisa.".Muzyka trzęsła szybami w oknach.Wyciągnąłem lewą rękędo nocnej szafki i otworzyłem szufladę, oczekując, że lada momentoślepią mnie światła, po czym z miejsca nastąpi atakniewyobrażalnego bólu.Natrafiłem ręką na subkompaktowegoglocka kaliber 40, mój nowy pistolet.Nie mogłem sobieprzypomnieć, czy załadowałem nabój do komory, schowałem więcbroń pod nakrycie i odsunąwszy zamek, namacałem przez oknowyrzutowe półpłaszczowy pocisk z otworem, gotowy dowystrzelenia.Przez dwie minuty leżałem w łóżku, pozwalając oczomprzywyknąć do ciemności.Potem rozejrzałem się po pokoju,mrużąc powieki, żeby intruz nie zobaczył białek moich oczu.Napierwszy rzut oka wydawało się, że jestem sam. Chyba że siedziw szafie".Przetoczyłem się na drugą stronę łóżka i sięgnąłem potelefon, żeby zadzwonić pod 911.Miles grzmiał ze słuchawki. Och, Jezu".Opuściłem stopy na dywan i podkradłem się do drzwi,myśląc: Nie schodz tam.Orson może być w każdym miejscudomu.Wiem, że to on.Proszę, niech to będzie sen".Odsłonięty korytarz na piętrze biegł przez całą długośćsalonu, a moja sypialnia znajdowała się na końcu.Przy drzwiachzatrzymałem się i wyjrzałem na pusty korytarz. Za ciemno, żebyzobaczyć cokolwiek na dole w salonie".Dostrzegłem jednakczerwone i zielone światełka stereo rozbłyskujące w pobliżuschodów.Przez wysokie okna salonu widziałem drzewa, jeziorooraz dalekie niebieskie światło na końcu przystani Waltera. Dziś w nocy mogę zginąć".Z palcem na włączniku światła nie potrafiłem sięzdecydować, czy włączyć przycisk oświetlający korytarz. Możeon jeszcze nie wie, że wstałem.Nie będę go o tym powiadamiał".Troje otwartych drzwi prowadzi do ciemnych pokoi poprawej stronie holu, po lewej zaś znajduje się dębowa balustrada.Serce waliło mi jak młot kowalski. Do schodów".Pognałem przez korytarz, gdy So What zagłuszało odgłos moichkroków.Przykucnąwszy u szczytu schodów, pomimo lodowategopotu szczypiącego mnie w oczy, wpatrywałem się przez balustradęw rozległy salon.Patrzyłem na kanapę, mały fortepian, barek,kominek - niewyrazne, rozmyte kształty tonące w cieniu na dole.Dalej znajdowały się miejsca, których nie mogłem dojrzeć -kuchnia, hol wejściowy, mój gabinet. On może byćgdziekolwiek".Powstrzymując fale histerycznego dygotania, taksilnego, że nawet nie kładłem palca na spuście, pomyślałem: Robito, żeby mnie nastraszyć.To go kręci".Gniew zajął miejsce przerażenia.Podniosłem się, jak burzazbiegłem po schodach i wpadłem do salonu.- Orson! - wrzasnąłem, przekrzykując muzykę.- Czywyglądam, jakbym się bał? NO, DALEJ!Podszedłem do stereo i wyłączyłem je.Otoczyła mnieziejąca cisza, zapaliłem więc lampę obok stereo, a jej łagodne,ciepłe światło podniosło mnie na duchu.Nasłuchiwałem,wypatrywałem, lecz niczego nie usłyszałem ani nie zobaczyłem.Wziąłem pięć głębokich wdechów i oparłem się o ścianę,żeby powstrzymać odradzający się strach. Wyjdz przez kuchnięna taras.Wydostań się stąd.Być może on tylko sobie z tobąpogrywa.Może już poszedł".Gdy ruszyłem w stronę tylnego wyjścia, coś w wykuszumiędzy kuchnią a salonem sprawiło, że się zatrzymałem.Naszklanym stoliku stała kaseta wideo bez opisu.Podniosłem ją,ponownie obejrzałem się przez ramię na korytarz na piętrze, anastępnie na hol wejściowy.%7ładnego poruszenia.Chciałemprzeszukać gabinet oraz trzy pokoje gościnne na piętrze, ale niemiałem śmiałości wędrować po własnym domu ze świadomością,że on czai się w jakimś kącie czy zakamarku, czekając, ażnieświadomie przejdę obok niego.Zawróciłem do stereo i kina domowego, włożyłem kasetędo magnetowidu, włączyłem telewizor i usadowiłem się na sofietak, żeby móc obserwować ekran, jednocześnie mając oko nawiększą część salonu.Ekran jest niebieski, pózniej czarny.W prawym dolnymrogu pojawiają się data i godzina: 30.10.96, 11.08. To dzisiaj.Nie,teraz to już wczoraj".Słyszę głos, potem dwa głosy, tak ciche i przytłumione, żepodkręcam głośność.- Czy chciałby pan, żebym ją podpisał?- Mógłby pan?- Z przyjemnością.- Ma pan pióro?- Cholera, nie mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zwykle wypędzałem ją zmyśli przy pierwszym przebłysku wspomnienia, ale tej nocypozwoliłem jej pozostać, a spoglądając na znajomą drogę wijącąsię między zagajnikami i pastwiskami, wyobrażałem sobie, żesiedzi obok mnie w jeepie. Jedziemy do domu.Trwa właśnie jedna z tychprzyjemnych chwil ciszy.Godzinę pózniej wchodzimy razem przezfrontowe drzwi mojego domu.Rzucasz płaszcz na ławkę przyfortepianie, a ja idąc do kuchni po butelkę wina, chwytam twojespojrzenie i widzę, że tej nocy wcale nie myślisz o winie.A zatembez muzyki czy świec, bez przerwy na odświeżenie się, idziemy nagórę do sypialni i kochamy się, zasypiamy, budzimy się izaczynamy od nowa, i znów zasypiamy.Tej nocy budzę się jeszczeraz, czuję twój oddech obok mnie i uśmiecham się na myśl ozrobieniu śniadania.Rano jesteś wyśmienitym towarzystwem przykawie, oboje siedzimy w szlafrokach, jezioro migocze w porannymsłońcu." Mówiłem na głos do pustego fotela, a do Davidsonpozostało jeszcze piętnaście mil.Niedawno usłyszałem, że Karen czyta rękopisy dla małegowydawnictwa w Bostonie i mieszka z rzecznikiem patentowym.Zamierzali się pobrać w Boże Narodzenie na Bermudach. Spróbuj tak, Andy: około dwudziestej trzydzieści otworzyszfrontowe drzwi, wejdziesz do swojego domu i pójdziesz prosto nagórę, do łóżka.Samotnie.Nie będziesz miał nawet ochoty sięnapić".***Obudził mnie rozdzierający uszy ryk muzyki ze stereo wsalonie piętro niżej.Głośniki nastawione na pełny regulatorwypełniały dom Milesem Davisem.Była druga nad ranem.Leżałem bez ruchu pod nakryciem, w całkowitej ciemności,myśląc: Ktoś jest w domu.Jeżeli włączysz światło, zobaczysz gostojącego w nogach łóżka, a jeśli się poruszysz, on dowie się, żenie śpisz, i cię zabije.Proszę, Boże, niech się okaże, że to jakiśskok napięcia albo że coś nawaliło w obwodach.Tylko że ja niemam płyty Milesa Davisa.".Muzyka trzęsła szybami w oknach.Wyciągnąłem lewą rękędo nocnej szafki i otworzyłem szufladę, oczekując, że lada momentoślepią mnie światła, po czym z miejsca nastąpi atakniewyobrażalnego bólu.Natrafiłem ręką na subkompaktowegoglocka kaliber 40, mój nowy pistolet.Nie mogłem sobieprzypomnieć, czy załadowałem nabój do komory, schowałem więcbroń pod nakrycie i odsunąwszy zamek, namacałem przez oknowyrzutowe półpłaszczowy pocisk z otworem, gotowy dowystrzelenia.Przez dwie minuty leżałem w łóżku, pozwalając oczomprzywyknąć do ciemności.Potem rozejrzałem się po pokoju,mrużąc powieki, żeby intruz nie zobaczył białek moich oczu.Napierwszy rzut oka wydawało się, że jestem sam. Chyba że siedziw szafie".Przetoczyłem się na drugą stronę łóżka i sięgnąłem potelefon, żeby zadzwonić pod 911.Miles grzmiał ze słuchawki. Och, Jezu".Opuściłem stopy na dywan i podkradłem się do drzwi,myśląc: Nie schodz tam.Orson może być w każdym miejscudomu.Wiem, że to on.Proszę, niech to będzie sen".Odsłonięty korytarz na piętrze biegł przez całą długośćsalonu, a moja sypialnia znajdowała się na końcu.Przy drzwiachzatrzymałem się i wyjrzałem na pusty korytarz. Za ciemno, żebyzobaczyć cokolwiek na dole w salonie".Dostrzegłem jednakczerwone i zielone światełka stereo rozbłyskujące w pobliżuschodów.Przez wysokie okna salonu widziałem drzewa, jeziorooraz dalekie niebieskie światło na końcu przystani Waltera. Dziś w nocy mogę zginąć".Z palcem na włączniku światła nie potrafiłem sięzdecydować, czy włączyć przycisk oświetlający korytarz. Możeon jeszcze nie wie, że wstałem.Nie będę go o tym powiadamiał".Troje otwartych drzwi prowadzi do ciemnych pokoi poprawej stronie holu, po lewej zaś znajduje się dębowa balustrada.Serce waliło mi jak młot kowalski. Do schodów".Pognałem przez korytarz, gdy So What zagłuszało odgłos moichkroków.Przykucnąwszy u szczytu schodów, pomimo lodowategopotu szczypiącego mnie w oczy, wpatrywałem się przez balustradęw rozległy salon.Patrzyłem na kanapę, mały fortepian, barek,kominek - niewyrazne, rozmyte kształty tonące w cieniu na dole.Dalej znajdowały się miejsca, których nie mogłem dojrzeć -kuchnia, hol wejściowy, mój gabinet. On może byćgdziekolwiek".Powstrzymując fale histerycznego dygotania, taksilnego, że nawet nie kładłem palca na spuście, pomyślałem: Robito, żeby mnie nastraszyć.To go kręci".Gniew zajął miejsce przerażenia.Podniosłem się, jak burzazbiegłem po schodach i wpadłem do salonu.- Orson! - wrzasnąłem, przekrzykując muzykę.- Czywyglądam, jakbym się bał? NO, DALEJ!Podszedłem do stereo i wyłączyłem je.Otoczyła mnieziejąca cisza, zapaliłem więc lampę obok stereo, a jej łagodne,ciepłe światło podniosło mnie na duchu.Nasłuchiwałem,wypatrywałem, lecz niczego nie usłyszałem ani nie zobaczyłem.Wziąłem pięć głębokich wdechów i oparłem się o ścianę,żeby powstrzymać odradzający się strach. Wyjdz przez kuchnięna taras.Wydostań się stąd.Być może on tylko sobie z tobąpogrywa.Może już poszedł".Gdy ruszyłem w stronę tylnego wyjścia, coś w wykuszumiędzy kuchnią a salonem sprawiło, że się zatrzymałem.Naszklanym stoliku stała kaseta wideo bez opisu.Podniosłem ją,ponownie obejrzałem się przez ramię na korytarz na piętrze, anastępnie na hol wejściowy.%7ładnego poruszenia.Chciałemprzeszukać gabinet oraz trzy pokoje gościnne na piętrze, ale niemiałem śmiałości wędrować po własnym domu ze świadomością,że on czai się w jakimś kącie czy zakamarku, czekając, ażnieświadomie przejdę obok niego.Zawróciłem do stereo i kina domowego, włożyłem kasetędo magnetowidu, włączyłem telewizor i usadowiłem się na sofietak, żeby móc obserwować ekran, jednocześnie mając oko nawiększą część salonu.Ekran jest niebieski, pózniej czarny.W prawym dolnymrogu pojawiają się data i godzina: 30.10.96, 11.08. To dzisiaj.Nie,teraz to już wczoraj".Słyszę głos, potem dwa głosy, tak ciche i przytłumione, żepodkręcam głośność.- Czy chciałby pan, żebym ją podpisał?- Mógłby pan?- Z przyjemnością.- Ma pan pióro?- Cholera, nie mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]