[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję.- Mil ler oddaje szoferowi Williamakluczyki i podaje mu dłoń.- Nie ma za co.- Ted uśmiecha się i potrząsa dło nią Millera, a potem spogląda namnie.- Dobranoc, pani Taylor.- Dobranoc - mamroczę, patrząc, jak Miller obraca się i wraca ogrodową ścieżką.Tedsiada za kierownicą i sekundę pózniej już go nie ma.A potem świat znika, gdy Millerzamyka drzwi i zasuwa zasuwki.- Musimy wymienić zamki - burczy, odwraca się i zauważa moją oniemiałą twarz.-Nic ci nie jest?Mrugam kilka razy, wodząc wzrokiem od niego do drzwi i z powrotem.- Mamy dwie zasuwki, zamek yale, zamek wpuszczany i łańcuszek.- A i tak udało mi się dostać do środka - mówi, przypominając mi, jak włamał się dodomu, żeby do stać to, co lubi.- Bo wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, że to Ted, a potem otworzyłam drzwi -odpowiadam.Uśmiecha się z uznaniem, ale nie odpowiada.- Muszę wziąć prysznic.- Chciałbym do ciebie dołączyć - mówi niskim, zwierzęcym szeptem, ruszając w mojąstronę.Opuszczam ramiona, zalewa mnie fala gorąca.Miller robi kolejny kroknaprzód.- Chciałbym położyć dłonie na twoich mokrych ramionach i pieścić każdyzapierający dech w piersi centymetr twojego ciała, aż w twoim pięknym umyślezostanie miejsce wyłącznie dla mnie.Już mu się to udało, a jeszcze mnie nawet nie dotknął, ale i tak kiwam głową i czekamspokojnie, aż stanie przede mną i wezmie mnie w ramiona.Oplatam go rę kami inogami, chowam twarz w jego szyi, a on wspina się po schodach i idzie do łazienki,gdzie stawia mnie na ziemi.Z uśmiechem nachylam się, żeby włączyć wodę, a potemzaczynam się rozbierać.- Niewiele tu miejsca - zauważam, jedno po dru gim wrzucając ubrania do kosza zbrudami, aż staję zu pełnie naga.Kiwa lekko głową, łapie dół koszulki i ściąga ją przez głowę.Gdy się porusza, mięśniejego brzucha i klatki piersiowej falują, skupiając moją uwagę na jego torsie.Mrugamkilka razy zmęczonymi oczami i spuszczam wzrok na jego nogi, gdy zdejmuje dżinsy.Wzdycham z rozmarzeniem.- Ziemia do 01ivii.- Miękkość jego głosu sprawia, że spoglądam mu w oczy i zuśmiechem robię krok na przód, żeby położyć mu dłoń na piersi.Po fizycznie iemocjonalnie wyczerpującym dniu potrzebuję go po czuć i dotknąć, co przyniesie mipokrzepienie.Powoli wodzę dłonią po jego torsie, śledząc kreślone przez nią wzory, a Millerprzygląda się temu ze spuszczoną głową.Czuję, że obejmuje mnie lekko w talii, jakgdyby nie chciał zakłócić moich uważnych ruchów.Moja dłoń wędruje na jego barki,szyję, szczękę z cieniem za rostu, aż w końcu dociera do pełnych, hipnotyzujących warg.Rozchyla je powoli, a mój palec wślizguje się do środka.Przekrzywiam głowę zlekkim uśmieszkiem, gdy zaciska na nim zęby.A potem nasze spojrzenia się spotykają i między nami zderzają się milionyniewypowiedzianych słów.Miłość.Uwielbienie.Namiętność.Pożądanie.%7łądza.Pragnienie.Uwalniam palec i oboje powoli zbliżamy się do siebie.Wszystkie te uczucia potężnieją, gdy nasze usta zwie rają się w pocałunku.Zamykamoczy, zsuwam dłonie na jego talię, a on łapie mnie za kark i przytrzymuje, aby wielbićmoje usta.Odpływam w miejsce, gdzie istniejemy tylko my, miejsce, które Millerstworzył dla mnie, żebym miała się gdzie ukryć.Bezpieczne.Spokojne.Idealne.Jego uścisk jest silny, jak zwykle, a bijąca od niego moc obezwładnia, choć łagodzi jąnieco jego czułość.Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że to Miller jest siłąsprawczą w naszym związku.Nie mogę zaprzeczyć, że włada moim ciałem i sercem.Wie, czego mi trzeba i kiedy, i okazuje to w każdej sytuacji, a nie tylko wtedy, gdymnie wielbi.Tak jak wtedy, gdy musiałam pojechać prosto do szpitala.Tak jak wtedy,gdy musiałam wrócić do domu babci i zanurzyć się w jego atmosferze.Tak jak wtedy,gdy potrzebowałam, żeby zostawił swój idealny świat i był tutaj ze mną.Całujemy się coraz wolniej, ale uścisk Millera nie słabnie.Skubie moją dolną wargę,potem mój nos i po liczek, po czym odsuwa się, a ja staję przed tym samym dylematemco zwykle.Nie wiedząc, na czym skupić wzrok, wodzę nim między jego przenikliwiebłękitnymi oczami a hipnotyzującymi ustami.- Musimy cię wykąpać, moja cudowna dziewczyno.Spędzamy błogie pół godziny pod strumieniem gorącej wody.Ograniczona przestrzeńgwarantuje bliskość, choć nie oczekiwałabym niczego innego, nawet gdybyśmydysponowali hektarami powierzchni.Wsparta dłońmi o kafelki, spuszczam głowę ipatrzę, jak woda z mydli nami spływa przez odpływ, rozkoszując się niebiańskimidoznaniami, jakich dostarczają mi gładkie, namydlone dłonie Millera, masujące każdyzmęczony mięsień w mo im ciele.Myje mi włosy szamponem i wciera odżywkę wkońcówki.Przez cały czas stoję nieruchomo, a on ustawia mnie tak, żeby ułatwić sobiezadanie.Po obsypaniu lekkimi pocałunkami każdego fragmentu mojej mokrej twarzypomaga mi wyjść z wanny i osusza, po czym prowadzi do pokoju.- Jesteś głodna? - pyta, przeczesując szczotką moje mokre włosy.Kręcę głową, ignorując leciutkie zawahanie w jego ruchach, ale nie spiera się ze mną.Kładzie mnie do łóżka i sam układa się za mną, nasze nagie ciała przyciskają się dosiebie, a jego usta wyciskają leniwe pocałunki na mo ich barkach.Sen odnajduje mnie złatwością, towarzyszy mu niskie nucenie Millera i żar jego ciała przyciśnięte go dokażdego dostępnego centymetra moich pleców.Rozdział 8Jakieś zamieszanie wyrywa mnie ze snu, zbiegam po schodach na łeb na szyję.Wpadam do kuchni, zaspa na i goła, ledwo co widząc na oczy.Mrugam kilka razy idostrzegam Millera, który stoi z pudełkiem płatków kukurydzianych w ręce, nagi odpasa w górę.- Co się stało? - pyta, mierząc zatroskanym spojrze niem moją nagą postać.Zderzenie z rzeczywistością działa na mój uśpiony mózg jak rażenie obuchem.Rzeczywistością, w której to nie babcia krząta się wesoło po kuchni, lecz Miller, którysprawia wrażenie skrępowanego.Czuję potężny przypływ poczucia winy z powodutego rozczaro wania.- Zaskoczyłeś mnie.- To wszystko, co przychodzi mi do głowy.Nagle zdaję sobiesprawę z własnej nago ści i zaczynam wycofywać się z kuchni.Wskazuję ręką przezramię: - Tylko coś na siebie narzucę.- Okej - zgadza się, odprowadzając mnie wzrokiem.Z ciężkim westchnieniem wspinamsię po schodach i niemrawo wciągam majtki i koszulkę.Gdy schodzę z powrotem nadół, stół jest już nakryty do śniadania, a Miller siedzi przy nim z telefonem przy uchu iwydaje się jeszcze bardziej zagubiony.Daje mi znak, żebym usiadła, więc opadampowoli na krzesło, podczas gdy on kontynuuje rozmowę.- Będę w porze lunchu - mówi krótko i na temat, po czym rozłącza się i odkładakomórkę.Spogląda na mnie przez stół i już po kilku sekundach przyglądania mu się,stwierdzam, że znów zmienia się w tego wyzutego z emocji człowieka, którywszystkich odstręcza.Wróciliśmy do Londynu.Brakuje mu tylko garnituru [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Dziękuję.- Mil ler oddaje szoferowi Williamakluczyki i podaje mu dłoń.- Nie ma za co.- Ted uśmiecha się i potrząsa dło nią Millera, a potem spogląda namnie.- Dobranoc, pani Taylor.- Dobranoc - mamroczę, patrząc, jak Miller obraca się i wraca ogrodową ścieżką.Tedsiada za kierownicą i sekundę pózniej już go nie ma.A potem świat znika, gdy Millerzamyka drzwi i zasuwa zasuwki.- Musimy wymienić zamki - burczy, odwraca się i zauważa moją oniemiałą twarz.-Nic ci nie jest?Mrugam kilka razy, wodząc wzrokiem od niego do drzwi i z powrotem.- Mamy dwie zasuwki, zamek yale, zamek wpuszczany i łańcuszek.- A i tak udało mi się dostać do środka - mówi, przypominając mi, jak włamał się dodomu, żeby do stać to, co lubi.- Bo wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, że to Ted, a potem otworzyłam drzwi -odpowiadam.Uśmiecha się z uznaniem, ale nie odpowiada.- Muszę wziąć prysznic.- Chciałbym do ciebie dołączyć - mówi niskim, zwierzęcym szeptem, ruszając w mojąstronę.Opuszczam ramiona, zalewa mnie fala gorąca.Miller robi kolejny kroknaprzód.- Chciałbym położyć dłonie na twoich mokrych ramionach i pieścić każdyzapierający dech w piersi centymetr twojego ciała, aż w twoim pięknym umyślezostanie miejsce wyłącznie dla mnie.Już mu się to udało, a jeszcze mnie nawet nie dotknął, ale i tak kiwam głową i czekamspokojnie, aż stanie przede mną i wezmie mnie w ramiona.Oplatam go rę kami inogami, chowam twarz w jego szyi, a on wspina się po schodach i idzie do łazienki,gdzie stawia mnie na ziemi.Z uśmiechem nachylam się, żeby włączyć wodę, a potemzaczynam się rozbierać.- Niewiele tu miejsca - zauważam, jedno po dru gim wrzucając ubrania do kosza zbrudami, aż staję zu pełnie naga.Kiwa lekko głową, łapie dół koszulki i ściąga ją przez głowę.Gdy się porusza, mięśniejego brzucha i klatki piersiowej falują, skupiając moją uwagę na jego torsie.Mrugamkilka razy zmęczonymi oczami i spuszczam wzrok na jego nogi, gdy zdejmuje dżinsy.Wzdycham z rozmarzeniem.- Ziemia do 01ivii.- Miękkość jego głosu sprawia, że spoglądam mu w oczy i zuśmiechem robię krok na przód, żeby położyć mu dłoń na piersi.Po fizycznie iemocjonalnie wyczerpującym dniu potrzebuję go po czuć i dotknąć, co przyniesie mipokrzepienie.Powoli wodzę dłonią po jego torsie, śledząc kreślone przez nią wzory, a Millerprzygląda się temu ze spuszczoną głową.Czuję, że obejmuje mnie lekko w talii, jakgdyby nie chciał zakłócić moich uważnych ruchów.Moja dłoń wędruje na jego barki,szyję, szczękę z cieniem za rostu, aż w końcu dociera do pełnych, hipnotyzujących warg.Rozchyla je powoli, a mój palec wślizguje się do środka.Przekrzywiam głowę zlekkim uśmieszkiem, gdy zaciska na nim zęby.A potem nasze spojrzenia się spotykają i między nami zderzają się milionyniewypowiedzianych słów.Miłość.Uwielbienie.Namiętność.Pożądanie.%7łądza.Pragnienie.Uwalniam palec i oboje powoli zbliżamy się do siebie.Wszystkie te uczucia potężnieją, gdy nasze usta zwie rają się w pocałunku.Zamykamoczy, zsuwam dłonie na jego talię, a on łapie mnie za kark i przytrzymuje, aby wielbićmoje usta.Odpływam w miejsce, gdzie istniejemy tylko my, miejsce, które Millerstworzył dla mnie, żebym miała się gdzie ukryć.Bezpieczne.Spokojne.Idealne.Jego uścisk jest silny, jak zwykle, a bijąca od niego moc obezwładnia, choć łagodzi jąnieco jego czułość.Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że to Miller jest siłąsprawczą w naszym związku.Nie mogę zaprzeczyć, że włada moim ciałem i sercem.Wie, czego mi trzeba i kiedy, i okazuje to w każdej sytuacji, a nie tylko wtedy, gdymnie wielbi.Tak jak wtedy, gdy musiałam pojechać prosto do szpitala.Tak jak wtedy,gdy musiałam wrócić do domu babci i zanurzyć się w jego atmosferze.Tak jak wtedy,gdy potrzebowałam, żeby zostawił swój idealny świat i był tutaj ze mną.Całujemy się coraz wolniej, ale uścisk Millera nie słabnie.Skubie moją dolną wargę,potem mój nos i po liczek, po czym odsuwa się, a ja staję przed tym samym dylematemco zwykle.Nie wiedząc, na czym skupić wzrok, wodzę nim między jego przenikliwiebłękitnymi oczami a hipnotyzującymi ustami.- Musimy cię wykąpać, moja cudowna dziewczyno.Spędzamy błogie pół godziny pod strumieniem gorącej wody.Ograniczona przestrzeńgwarantuje bliskość, choć nie oczekiwałabym niczego innego, nawet gdybyśmydysponowali hektarami powierzchni.Wsparta dłońmi o kafelki, spuszczam głowę ipatrzę, jak woda z mydli nami spływa przez odpływ, rozkoszując się niebiańskimidoznaniami, jakich dostarczają mi gładkie, namydlone dłonie Millera, masujące każdyzmęczony mięsień w mo im ciele.Myje mi włosy szamponem i wciera odżywkę wkońcówki.Przez cały czas stoję nieruchomo, a on ustawia mnie tak, żeby ułatwić sobiezadanie.Po obsypaniu lekkimi pocałunkami każdego fragmentu mojej mokrej twarzypomaga mi wyjść z wanny i osusza, po czym prowadzi do pokoju.- Jesteś głodna? - pyta, przeczesując szczotką moje mokre włosy.Kręcę głową, ignorując leciutkie zawahanie w jego ruchach, ale nie spiera się ze mną.Kładzie mnie do łóżka i sam układa się za mną, nasze nagie ciała przyciskają się dosiebie, a jego usta wyciskają leniwe pocałunki na mo ich barkach.Sen odnajduje mnie złatwością, towarzyszy mu niskie nucenie Millera i żar jego ciała przyciśnięte go dokażdego dostępnego centymetra moich pleców.Rozdział 8Jakieś zamieszanie wyrywa mnie ze snu, zbiegam po schodach na łeb na szyję.Wpadam do kuchni, zaspa na i goła, ledwo co widząc na oczy.Mrugam kilka razy idostrzegam Millera, który stoi z pudełkiem płatków kukurydzianych w ręce, nagi odpasa w górę.- Co się stało? - pyta, mierząc zatroskanym spojrze niem moją nagą postać.Zderzenie z rzeczywistością działa na mój uśpiony mózg jak rażenie obuchem.Rzeczywistością, w której to nie babcia krząta się wesoło po kuchni, lecz Miller, którysprawia wrażenie skrępowanego.Czuję potężny przypływ poczucia winy z powodutego rozczaro wania.- Zaskoczyłeś mnie.- To wszystko, co przychodzi mi do głowy.Nagle zdaję sobiesprawę z własnej nago ści i zaczynam wycofywać się z kuchni.Wskazuję ręką przezramię: - Tylko coś na siebie narzucę.- Okej - zgadza się, odprowadzając mnie wzrokiem.Z ciężkim westchnieniem wspinamsię po schodach i niemrawo wciągam majtki i koszulkę.Gdy schodzę z powrotem nadół, stół jest już nakryty do śniadania, a Miller siedzi przy nim z telefonem przy uchu iwydaje się jeszcze bardziej zagubiony.Daje mi znak, żebym usiadła, więc opadampowoli na krzesło, podczas gdy on kontynuuje rozmowę.- Będę w porze lunchu - mówi krótko i na temat, po czym rozłącza się i odkładakomórkę.Spogląda na mnie przez stół i już po kilku sekundach przyglądania mu się,stwierdzam, że znów zmienia się w tego wyzutego z emocji człowieka, którywszystkich odstręcza.Wróciliśmy do Londynu.Brakuje mu tylko garnituru [ Pobierz całość w formacie PDF ]