[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziesięćworków ziarna.Pięć worków suszonych ziół.To tylko niektórez rzeczy kupionych plemieniu dzięki zaręczynom Liv zWodzem Krwi z północy.- Nie jestem tania - żartowała w dniu odjazdu, ale ani Perry,ani jego najlepszy przyjaciel Roar się nie śmiali.Połowa darówjuż przyszła.Drugiej oczekiwali niedługo po tym, jak Livdotrze do swojego nowego domu.Potrzebowali ich szybko -zanim zima zadomowi się na dobre.Przy jednym z ostatnich stołów Perry od razu zauważyłgrupkę Audilów, którzy szeptali między sobą.Perry potrząsnąłgłową.Uszaci zawsze mówili półgłosem.Chwilę pózniejzauważył tętniącą energią zieloną falę, pachnącą rześko jakliście cyprysu.Ich rozemocjonowanie.Pewnie któryś z nichpodsłuchał jego kłótnię z Vale'em.Perry posadził 'Jalona na ceglanej ladzie i potargał muwłosy.- Cześć, Brooke! Przyniosłem ci małą łasicę.Nic więcej nieudało mi się dzisiaj złapać.Wiesz, jak nam ostatnio idzie.Brooke zerknęła na nich znad krojonej cebuli i uśmiechnęłasię.Na szyi miała grot strzały Perryego zawieszony na cienkimrzemyku.Aadnie dziś wyglądała.Zresztą Brooke zawszeładnie wyglądała.Jej bystre niebieskie oczy przez chwilęwpatrywały się w policzek Perryego.Potem mrugnęła doTalona.- Jaka urocza.Zrobimy z niej obiad.- Po czym kiwnęłagłową w stronę wielkiego kotła zawieszonego nad ogniem.-Dawaj ją.- Nie jestem łasicą! Nie jestem łasicą! - chichotał Talon, gdyPerry jak na komendę podniósł go zamaszystym ruchem.- Zaczekaj, Perry - powiedziała Brooke, nalewając im kaszędo misek.- Może najpierw ją trochę podtuczymy?Jak zawsze zajęli z Talonem stół koło drzwi.Stamtąd Perrynajlepiej czuł powiewy z zewnątrz.Jeśli Vale pojawi się wpobliżu, będzie miał kilka minut przewagi.Perry zauważył, żeWylan i Bear, najbardziej oddani ludzie Vale'a, usiedli przystole z Uszakami.Najwyrazniej Wódz polował dziś samotnie.Perry pospiesznie zjadł kaszę, by dobrze nie poczuć w ustachjej smaku.Jak każdy Scir miał bardzo wrażliwe podniebienie,co nie zawsze było zaletą.Mdła papka przeszła smakamiinnych potraw, które wcześniej znajdowały się w drewnianejmisce, pozostawiając na jego języku zjełczały zapach suszonejsolonej ryby, koziego mleka i rzepy.Poszedł po dokładkę,wiedząc, że od Brooke na pewno ją dostanie.Jedzenie to wkońcu jedzenie.Gdy skończył, rozsiadł się wygodnie nakrześle i skrzyżował ręce na piersiach.Odczuwał tylkodelikatny głód, za to ogromne poczucie winy, że wypełniłbrzuch kosztem szczęścia swojej siostry.Początkowo Talon mieszał kaszę łyżką, formując grudki wróżne kształty.Teraz rozglądał się po bokach, byle nie patrzećw talerz.Aż przykro było patrzeć na to, jaki jest osowiały.- Będziemy dziś polować, prawda? - zapytał Perry.Byłaby todobra wymówka, żeby oddalić się z Talonem od wioski.Perrychciał mu dać jego ulubiony owoc.Vale zawsze kupował kilkaw sekrecie tylko dla Talona, o ile handlarze mieli je nasprzedaż.- A eter? - zapytał Talon, przerywając zabawę łyżką.- Będę nas trzymał z daleka.Zresztą niedługo wrócimy.Talon zmarszczył nos, nachylił się do Perryego i szepnął:- Tata powiedział, że nie wolno mi opuszczać wioski.Perryzmarszczył brwi.- Kiedy?- No.po tym jak zniknąłeś.Perry zdusił w sobie nagły gniew, nie chcąc, aby chłopiec gowyczuł.Jak Vale mógł zabronić mu polować? Przecież Talonto uwielbiał.- Będziemy z powrotem, zanim wróci.Co ty na to?- Wujku.Perry odwrócił się przez ramię i tak jak Talon spojrzał na stółna końcu kantyny.- Co? Myślisz, że Uszaki słyszały? - zapytał, choć był tegopewien.Perry wyszeptał Audilom kilka przydatnych sugestii.Na przykład w co się mogą kopnąć, kiedy im się zachce pod-słuchiwać cudze rozmowy.Nie obyło się bez kilku wściekłychspojrzeń adresatów.- Tylko popatrz, Talon.Miałeś rację.Rzeczywiście nassłyszą.To nawet logiczne, bo ja stąd czuję smród Wylana.Myślisz, że to oddech tak mu jedzie?Talon uśmiechnął się szeroko.Wypadło mu niedawno kilkamleczaków.Jego uśmiech wyglądał jak dziurawy płot.- Mnie się wydaje, że powiewa mu z południowej strony.Perry zaśmiał się i oparł wygodnie.- Stul pysk, Peregrine - zawołał Wylan.- Słyszałeś, co po-wiedział? Nie wolno mu opuszczać wioski.Chcesz, żeby Valesię dowiedział?- Twój wybór.Możesz mu powiedzieć albo nie.Zależy, zkim wolisz mieć na pieńku.Perry wiedział, co odpowie.Vale karał obcięciem o połowęracji żywności.Czyszczeniem wychodków.Dodatkowyminocnymi patrolami w zimie.Wszystkie kary były okropne, aledla tak próżnego stworzenia jak Wylan i tak były lepsze niżłomot, który spuściłby mu Perry.Więc gdy chmara Uszakówwstała i zwartą grupą ruszyła w jego stronę, Perry zerwał sięgotowy do wałki, prawie przewracając ławę.Ustawił się wprzejściu pomiędzy stołami i schował za sobą Talona.Wylanstojący na czele grupy zatrzymał się kilka kroków przed nim.- Peregrine, idioto, coś się dzieje na zewnątrz.Minęła chwila, zanim Perry zrozumiał, o co chodzi.Musielicoś usłyszeć i dlatego wstali.Zszedł im z drogi.Audile iwszyscy pozostali wyszli na zewnątrz.Perry odwrócił się do Talona.Jego kleik rozlał się po stole ikapał przez wybity sęk.- Myślałem, że.- Wlepił wzrok w zniszczone deski.-Wiesz,co myślałem.Talon wiedział najlepiej ze wszystkich, jak w Perrym buzujekrew.Zawsze był gwałtowny, ale z każdym dniem jegoporywczość się nasilała.Ostatnimi czasy jeśli tylko zanosiłosię na bijatykę, Perry zawsze znalazł sposób, by się w niąwkręcić.W jego krwi wzbierał eter i z każdym rokiem pełnymburz przybierał na sile.Perry czuł się, jakby jego ciało żyłowłasnym życiem.Było zawsze czujne, jak gdyby szykowałosię do jednej jedynej walki, która przyniesie mu satysfakcję.Nie mógł jednak do niej dopuścić.W starciu o tytuł WodzaKrwi przegranego czekała śmierć albo wygnanie.Perry niemógłby pozbawić Talona ojca.Nie mógłby też skazać brata iswojego chorego bratanka na tułaczkę poza granicami ichterytorium, gdzie obowiązywało tylko prawo przetrwania.Perry nie miał wyboru.Musiał odejść.To najlepsze, co mógłzrobić dla Talona.Dzięki temu chłopiec będzie mógł zostać wwiosce i w poczuciu bezpieczeństwa doczekać swojego końca.Odejście Perryego oznaczało również, że nigdy nie będzie onw stanie pomóc swojemu plemieniu, choć wiedział, że potrafi.Mieszkańcy wioski zebrali się tłumnie na centralnym placu.Popołudniowe powietrze przepełniało podekscytowanie.Zapachy były rześkie, pozbawione strachu.Perry słyszał tylkozwykły gwar, ale Audile musieli wyłapać coś ważnego, skorotak pospiesznie opuścili kantynę.Perry zauważył kątem oka,jak tłum rozstępuje się przed Bearem, który wraz z Wylanem ikilkoma innymi wyszli poza granice wioski.- Perry! Tutaj!Brooke machała do niego z dachu kantyny.Perry wspiął siępo skrzynkach ustawionych pod ścianą budynku i pociągnął zasobą Talona.Z dachu rozciągał się wspaniały widok nawzgórza, które stanowiły wschodnią granicę ich terenów.Polauprawne rozciągały się jak okiem sięgnąć i układały w mozaikębrązowych i zielonych łat.Przecinała je kręta linia drzew, którawyznaczała nurt podziemnej rzeki.Perry widział czarnepołacie, które wczesną wiosną wypalił eter.- Spójrz tam - powiedziała Brooke.Perry spojrzał we wskazanym kierunku.Był Videm, tak jakBrooke [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Dziesięćworków ziarna.Pięć worków suszonych ziół.To tylko niektórez rzeczy kupionych plemieniu dzięki zaręczynom Liv zWodzem Krwi z północy.- Nie jestem tania - żartowała w dniu odjazdu, ale ani Perry,ani jego najlepszy przyjaciel Roar się nie śmiali.Połowa darówjuż przyszła.Drugiej oczekiwali niedługo po tym, jak Livdotrze do swojego nowego domu.Potrzebowali ich szybko -zanim zima zadomowi się na dobre.Przy jednym z ostatnich stołów Perry od razu zauważyłgrupkę Audilów, którzy szeptali między sobą.Perry potrząsnąłgłową.Uszaci zawsze mówili półgłosem.Chwilę pózniejzauważył tętniącą energią zieloną falę, pachnącą rześko jakliście cyprysu.Ich rozemocjonowanie.Pewnie któryś z nichpodsłuchał jego kłótnię z Vale'em.Perry posadził 'Jalona na ceglanej ladzie i potargał muwłosy.- Cześć, Brooke! Przyniosłem ci małą łasicę.Nic więcej nieudało mi się dzisiaj złapać.Wiesz, jak nam ostatnio idzie.Brooke zerknęła na nich znad krojonej cebuli i uśmiechnęłasię.Na szyi miała grot strzały Perryego zawieszony na cienkimrzemyku.Aadnie dziś wyglądała.Zresztą Brooke zawszeładnie wyglądała.Jej bystre niebieskie oczy przez chwilęwpatrywały się w policzek Perryego.Potem mrugnęła doTalona.- Jaka urocza.Zrobimy z niej obiad.- Po czym kiwnęłagłową w stronę wielkiego kotła zawieszonego nad ogniem.-Dawaj ją.- Nie jestem łasicą! Nie jestem łasicą! - chichotał Talon, gdyPerry jak na komendę podniósł go zamaszystym ruchem.- Zaczekaj, Perry - powiedziała Brooke, nalewając im kaszędo misek.- Może najpierw ją trochę podtuczymy?Jak zawsze zajęli z Talonem stół koło drzwi.Stamtąd Perrynajlepiej czuł powiewy z zewnątrz.Jeśli Vale pojawi się wpobliżu, będzie miał kilka minut przewagi.Perry zauważył, żeWylan i Bear, najbardziej oddani ludzie Vale'a, usiedli przystole z Uszakami.Najwyrazniej Wódz polował dziś samotnie.Perry pospiesznie zjadł kaszę, by dobrze nie poczuć w ustachjej smaku.Jak każdy Scir miał bardzo wrażliwe podniebienie,co nie zawsze było zaletą.Mdła papka przeszła smakamiinnych potraw, które wcześniej znajdowały się w drewnianejmisce, pozostawiając na jego języku zjełczały zapach suszonejsolonej ryby, koziego mleka i rzepy.Poszedł po dokładkę,wiedząc, że od Brooke na pewno ją dostanie.Jedzenie to wkońcu jedzenie.Gdy skończył, rozsiadł się wygodnie nakrześle i skrzyżował ręce na piersiach.Odczuwał tylkodelikatny głód, za to ogromne poczucie winy, że wypełniłbrzuch kosztem szczęścia swojej siostry.Początkowo Talon mieszał kaszę łyżką, formując grudki wróżne kształty.Teraz rozglądał się po bokach, byle nie patrzećw talerz.Aż przykro było patrzeć na to, jaki jest osowiały.- Będziemy dziś polować, prawda? - zapytał Perry.Byłaby todobra wymówka, żeby oddalić się z Talonem od wioski.Perrychciał mu dać jego ulubiony owoc.Vale zawsze kupował kilkaw sekrecie tylko dla Talona, o ile handlarze mieli je nasprzedaż.- A eter? - zapytał Talon, przerywając zabawę łyżką.- Będę nas trzymał z daleka.Zresztą niedługo wrócimy.Talon zmarszczył nos, nachylił się do Perryego i szepnął:- Tata powiedział, że nie wolno mi opuszczać wioski.Perryzmarszczył brwi.- Kiedy?- No.po tym jak zniknąłeś.Perry zdusił w sobie nagły gniew, nie chcąc, aby chłopiec gowyczuł.Jak Vale mógł zabronić mu polować? Przecież Talonto uwielbiał.- Będziemy z powrotem, zanim wróci.Co ty na to?- Wujku.Perry odwrócił się przez ramię i tak jak Talon spojrzał na stółna końcu kantyny.- Co? Myślisz, że Uszaki słyszały? - zapytał, choć był tegopewien.Perry wyszeptał Audilom kilka przydatnych sugestii.Na przykład w co się mogą kopnąć, kiedy im się zachce pod-słuchiwać cudze rozmowy.Nie obyło się bez kilku wściekłychspojrzeń adresatów.- Tylko popatrz, Talon.Miałeś rację.Rzeczywiście nassłyszą.To nawet logiczne, bo ja stąd czuję smród Wylana.Myślisz, że to oddech tak mu jedzie?Talon uśmiechnął się szeroko.Wypadło mu niedawno kilkamleczaków.Jego uśmiech wyglądał jak dziurawy płot.- Mnie się wydaje, że powiewa mu z południowej strony.Perry zaśmiał się i oparł wygodnie.- Stul pysk, Peregrine - zawołał Wylan.- Słyszałeś, co po-wiedział? Nie wolno mu opuszczać wioski.Chcesz, żeby Valesię dowiedział?- Twój wybór.Możesz mu powiedzieć albo nie.Zależy, zkim wolisz mieć na pieńku.Perry wiedział, co odpowie.Vale karał obcięciem o połowęracji żywności.Czyszczeniem wychodków.Dodatkowyminocnymi patrolami w zimie.Wszystkie kary były okropne, aledla tak próżnego stworzenia jak Wylan i tak były lepsze niżłomot, który spuściłby mu Perry.Więc gdy chmara Uszakówwstała i zwartą grupą ruszyła w jego stronę, Perry zerwał sięgotowy do wałki, prawie przewracając ławę.Ustawił się wprzejściu pomiędzy stołami i schował za sobą Talona.Wylanstojący na czele grupy zatrzymał się kilka kroków przed nim.- Peregrine, idioto, coś się dzieje na zewnątrz.Minęła chwila, zanim Perry zrozumiał, o co chodzi.Musielicoś usłyszeć i dlatego wstali.Zszedł im z drogi.Audile iwszyscy pozostali wyszli na zewnątrz.Perry odwrócił się do Talona.Jego kleik rozlał się po stole ikapał przez wybity sęk.- Myślałem, że.- Wlepił wzrok w zniszczone deski.-Wiesz,co myślałem.Talon wiedział najlepiej ze wszystkich, jak w Perrym buzujekrew.Zawsze był gwałtowny, ale z każdym dniem jegoporywczość się nasilała.Ostatnimi czasy jeśli tylko zanosiłosię na bijatykę, Perry zawsze znalazł sposób, by się w niąwkręcić.W jego krwi wzbierał eter i z każdym rokiem pełnymburz przybierał na sile.Perry czuł się, jakby jego ciało żyłowłasnym życiem.Było zawsze czujne, jak gdyby szykowałosię do jednej jedynej walki, która przyniesie mu satysfakcję.Nie mógł jednak do niej dopuścić.W starciu o tytuł WodzaKrwi przegranego czekała śmierć albo wygnanie.Perry niemógłby pozbawić Talona ojca.Nie mógłby też skazać brata iswojego chorego bratanka na tułaczkę poza granicami ichterytorium, gdzie obowiązywało tylko prawo przetrwania.Perry nie miał wyboru.Musiał odejść.To najlepsze, co mógłzrobić dla Talona.Dzięki temu chłopiec będzie mógł zostać wwiosce i w poczuciu bezpieczeństwa doczekać swojego końca.Odejście Perryego oznaczało również, że nigdy nie będzie onw stanie pomóc swojemu plemieniu, choć wiedział, że potrafi.Mieszkańcy wioski zebrali się tłumnie na centralnym placu.Popołudniowe powietrze przepełniało podekscytowanie.Zapachy były rześkie, pozbawione strachu.Perry słyszał tylkozwykły gwar, ale Audile musieli wyłapać coś ważnego, skorotak pospiesznie opuścili kantynę.Perry zauważył kątem oka,jak tłum rozstępuje się przed Bearem, który wraz z Wylanem ikilkoma innymi wyszli poza granice wioski.- Perry! Tutaj!Brooke machała do niego z dachu kantyny.Perry wspiął siępo skrzynkach ustawionych pod ścianą budynku i pociągnął zasobą Talona.Z dachu rozciągał się wspaniały widok nawzgórza, które stanowiły wschodnią granicę ich terenów.Polauprawne rozciągały się jak okiem sięgnąć i układały w mozaikębrązowych i zielonych łat.Przecinała je kręta linia drzew, którawyznaczała nurt podziemnej rzeki.Perry widział czarnepołacie, które wczesną wiosną wypalił eter.- Spójrz tam - powiedziała Brooke.Perry spojrzał we wskazanym kierunku.Był Videm, tak jakBrooke [ Pobierz całość w formacie PDF ]