[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i szeptem opisał, co mógłby z niąrobić na miękkiej pierzynie.Z marzeń wyrwał ją cień, który przesłonił słońce.Jacques, jeden zmarynarzy z Lempre, stał nad nią, rozglądając się niepewnie.Wsunął jejw dłoń list pisany na grubym kremowym papierze, zaadresowanyeleganckim pismem.Lidia podziękowała i schowała list do kieszeni fartucha.Więc ojciec Bonifacy wreszcie zdecydował się odpisać na list, którywystosowała do niego ponad tydzień temu.Właściwie już przestała czekaćna odpowiedz.Nazajutrz po wyciągnięciu Gawrona w tajemnicy dala listJacquesowi i poprosiła, by go zaniósł do księdza.Wydawało się jej wtedy,że jest to trochę nielojalne wobec Mateusza, ale nie potrafiła wymyślićniczego innego, by pomóc Jeanowi-Louisowi odnalezć rodzinę.Przecieżksiądz lepiej niż inni potrafi dochować tajemnicy.Poszła po żwirku do swojej chaty, gdzie natychmiast złamała pieczęći zaczęła czytać. Panno Peartree", tak się zaczynał list. Byłoby z pożytkiem dlachłopca, gdyby pani przywiozła go do mnie dzisiejszego popołudnia.Znam pewne odpowiedzi na pytania zawarte w Pani liście.Ponieważjednak jest to rzecz dość delikatna, konieczne jest, aby Pani przyjechała191RS wyłącznie z nim samym.Muszę na to nalegać, jeśli mam Pani przekazaćposiadane obecnie przeze mnie informacje".Lidia pomyślała, że list księdza jest nieco melodramatyczny.Chybawszyscy mężczyzni byli tacy sami, świeccy czy duchowni, wszyscychcieli ożywić sobie życie intrygami, wyimaginowanymi bądz nie.Zrobi,jak Bonifacy sobie życzy, i to z radością, jeśli tylko Jean-Louis wreszciedowie się czegoś o swojej rodzinie.W jednej sprawie się zgadzała zksiędzem - nie miała zamiaru wyjawić prawdy o swoim przedsięwzięciukapitanowi.Gdy podeszła do niego, akurat szlifował heblem drzewce masztu.Podniósł głowę i uśmiechnął się, ale wnet zmarszczył brwi, gdypowiedziała mu, że ksiądz zaprosił ją po południu na herbatę.- Obawiam się, że nie mam na to dzisiaj czasu.- Wskazał na statek,przy którym uwijali się jego robotnicy, ich nagie torsy i muskuły lśniąceod potu.- Powiedz mu, że może w tygodniu, jeżeli jeszcze nieodpłyniemy.Nadąsała się z lekka, po czym oznajmiła:- Oczywiście, że nie chcę, abyś przerywał pracę i jezdził z wizytą doksiędza.Zaprzęgnę osiołka i pojadę sama.Jean--Louis może jechać zemną.Zapewne przyda mu się kontakt z cywilizacją.Mnie też.Mateusz wykrzywił wargi.- Czyżby cię wreszcie znużyło całe to biwakowanie?- Wiesz, że nie.Lecz rzeczywiście wydaje mi się, że herbata wogrodzie u księdza to cudowna propozycja.- Nie.Może tobie się wydaje, że cudowna, ale mnie się nie podoba.Lidia zmarszczyła brwi, zła, jak zawsze gdy miała wyrzuty sumienia.192RS - Czyżbyś mi zabraniał? Mogłabym ci przypomnieć, że nie jestemjednym z twoich uczniów i nie możesz mi rozkazywać.Odszedł z nią na bok, z dala od statku.- Spokojnie, mościa panno.Po prostu nie lubię ciebie wypuszczać zzasięgu wzroku.Sama już wiesz, jak szybko sytuacja może się spaskudzić.- Nie jestem ze szkła, kapitanie.I śmiem wątpić, aby ojciec Bonifacybył w zmowie ze zbójcami.Westchnął ciężko.- No dobrze.Ale koniecznie wez ze sobą Gilberta.Będzie mógłzrobić zakupy w Lempere, podczas gdy ty będziesz odgrywać wielką damęna księżych ogrodach.Wątpiła, aby wierny Gilbert mógł się od niej na chwilę oderwać.- A możesz go poświęcić?- Nie mam wyboru.Nie chcę, byś jechała sama.Nigdy nie wiadomo,jaki łotr czai się po drodze.Odchodząc, mruknęła pod nosem:- Mnie się wydaje, że wszyscy są tu i pracują przy twoim statku.Na drodze do Lempere hulała słona bryza.Lidia zebrała włosy dotyłu i wystawiła twarz do ciepłego popołudniowego słońca.Z okazjiwizyty wystroiła się po bretońsku, ale ubiór nie chronił jej przedprzenikliwym wiatrem.Osiołek wcale się nie spieszył i szedł spacerkiem w zaprzęgu.- Czy ten kłapouchy futrzak nie potrafi szybciej? - zawołał Gilbert,siedząc wysoko na koniu.Jean-Louis rzucił mu poirytowane spojrzenie.193RS - Avance, mon ami!!- krzyknął.Na dzwięk lubianego głosu osiołeknatychmiast przyspieszył.- To nadzwyczajne - zauważył Gilbert.- Ta bestyjka słucha się goniczym zakochany spaniel.- Dlatego, że uratowałem mu życie - wyjaśnił chłopiec.-Osły nigdynie zapominają.- Wydaje mi się, że masz na myśli słonie - wtrąciła Lidia.- Słonie i osły - poprawił się.- Słonie, osły i niektórzy ludzie - powiedział Gilbert.-A wszczególności kapitan.Raz mnie złapał na kłamstwie, gdy chciałemzatuszować jakiś wybryk Rowdy'ego, i chyba mi tego nie zapomniał.- Ale ci wybaczył, nieprawdaż? - zapytała Lidia z pewną obawą.- Owszem.Ale przez miesiąc musiałem szorować podłogi.- Gilbertzmarszczył nos.- Kapitan lubi nakładać pokuta całkiem jak ten sztywnystary ksiądz, do którego pani jedzie ż wizytą.Niebawem zobaczyli w dole wioskę.Nad szeregiem sklepów idomów wzdłuż głównej ulicy unosił się żółtawy kurz.W oddali, poprzeciwległej stronie osady widniał stary kościół Zwiętego Krzysztofa, ozniszczonych i omszałych granitowych murach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl